Czy Tusk zagrozi Bartoszewskiemu?
Człowiek roku tu, człowiek roku tam - styczeń jest okresem, w którym z ludzi roku wybieranych przez różne gremia można by skompletować średniej wielkości wioskę roku. Na tym tle Człowiek Roku Wirtualnej Polski wyróżnia się tym, że wybierany jest przez Internautów. A więc jest człowiekiem roku nie tylko dla kilkuosobowego gremium, które później musi się ostro tłumaczyć ze swojego wyboru (jak w przypadku Władymira Putina wybranego człowiekiem roku przez tygodnik "Time"), ale dla jakichś stu tysięcy użytkowników Wirtualnej Polski. I z tego powodu wyniki już pierwszego dnia naszego głosowania - mimo że wciąż mogą ulec istotnym zmianom - są pouczające.
08.01.2008 | aktual.: 09.01.2008 06:13
Po pierwsze pouczają jednoprocentowi kandydaci. Śladowe poparcie Ala Gore'a i Nicolasa Sarkozy'ego jeszcze dość łatwo wytłumaczyć. Co tam Internautów może obchodzić pierwszy człowiek w historii, który za to samo dostał Oscara i Nobla, czy też pół Węgier, ćwierć mołdawski Żyd, który zostaje prezydentem Francji. To nie oni "się klikają" w polskim Internecie (choćby chodzili z Carlą Bruni).
Bardziej zastanawia w tym gronie obecność dwóch polskich polityków, równie charakterystycznych i kontrowersyjnych jak Sarkozy - Jana Rokity i Radosława Sikorskiego. O ile ten pierwszy właściwie ustąpił miejsca na politycznej scenie swojej bardziej uzdolnionej żonie (Internauci nie docenili tego feministycznego aktu), o tyle ten drugi, według wielu komentatorów, jest wciąż na początku Bóg-wie-jak-fascynującej kariery. Czyżby transfer z PiS do PO (który pozwolił Sikorskiemu zostać na powierzchni) aż tak bardzo zmącił jego dość dotąd pozytywny wizerunek, że jako człowieka roku widzi ministra spraw zagranicznych ledwie co setny Internauta?
Noblista, prezydent, premier z Krakowa i absolwent Oksfordu w poniedziałek zebrali razem tyle głosów co Robert Kubica - kierowca Formuły 1, który wciąż czeka na lepszy bolid, z lepiej zmienianymi oponami, prawidłowo zatankowany i szczęśliwie doprowadzony do mety. Czeka - trzeba mu to przyznać - z dużym wdziękiem, więc - najwyraźniej w ramach kredytu zaufania - zajmuje na razie w naszym rankingu tę pozycję, którą zajął na torze wyścigowym.
Poparcie dla Przemysława Salety - nie oszukujmy się - nie bierze się z jego występów na ringu, a jeszcze mniej z występów na lodzie. Saletę kilka tysięcy Internautów poparło za to że oddał swoją nerkę córce. Z opinii naszych czytelników widać, że jest to dość kontrowersyjna kandydatura. Jej przeciwnicy argumentują, że osób oddających swoje organy do przeszczepu jest w Polsce wiele. Być może więc te kilka tysięcy (jak na razie) głosów na Saletę to głosy dla wszystkich tych, którzy oddają swoje nerki, krew, szpik kostny.
Z transplantologią ma też trochę wspólnego kolejny kandydat do tytułu - Zbigniew Ziobro. Jego przeciwnicy oskarżają go o to, że akcja z doktorem G. przyczyniła się do spadku liczby przeszczepów w Polsce. Zresztą przeciwnicy Ziobry oskarżają go jeszcze o wiele innych spraw. Nie przeszkadza to jednak tym, którzy w byłym ministrze sprawiedliwości widzą opatrznościowego męża. Ich liczba może nie jest w tym roku tak duża, jak mogłaby być w rok temu, ale wziąwszy pod uwagę wyborczą porażkę PiS, powyborcze "zniknięcie" Ziobry i zasadniczo antypisowskie nastawienie większości Internautów, wynik byłego ministra sprawiedliwości uznać należy za bardzo znaczący.
Odrobinę tylko lepszy od Ziobry był w poniedziałek Leo Beenhakker a tuż nad nim uplasował się Donald Tusk. Kibice i obywatele życzą sobie zapewne, by za rok było mnóstwo powodów, dla których obydwaj panowie mogliby przewodzić stawce. Jak na razie zarówno trener jak i premier przeszli eliminacje. Prawdziwe wyzwania dopiero przed nimi.
I wreszcie poniedziałkowy lider - Władysław Bartoszewski. Zaskoczenie? I tak i nie. Nie - bo przecież (mimo iż kontrowersyjny w pewnych kręgach), Bartoszewski jest od lat przedstawiany przez wielu jako jeden z największych żyjących autorytetów. Tak - bo jeszcze kilka miesięcy temu Władysław Bartoszewski wydawał się być autorytetem na emeryturze. Jego zdecydowane poglądy (dla wielu - zbyt zdecydowane), głoszone w niepowtarzalny sposób, były jednak jednym z bardzo ważnych powodów, dla których kampania wyborcza skończyła się tak, jak się skończyła. Tak - bo przecież (podobno) autorytety się skończyły. Tak - bo biorąc pod uwagę demograficzną strukturę Internautów, na Bartoszewskiego już teraz oddało głos kilka tysięcy osób, które mogłyby być jego prawnukami. Mocny argument przeciwko tym, którzy uważają, że prawnuki te interesują się tylko Dodą (swoją drogą Doda przezornie nie znalazła się na liście kandydatów).
Na roztrząsanie fenomenu Władysława Bartoszewskiego przyjdzie jeszcze czas, kiedy wygra nasze głosowanie. O ile wygra. Plebiscyt trwa i każdy może w nim wziąć udział. Komu chcecie dać nagrodę?