Czy prezydent zapłaci za złodzieja?
Pasażer, którego okradziono w tramwaju, żąda pieniędzy od... prezydenta Łodzi - informuje "Express Ilustrowany".
11.09.2006 | aktual.: 11.09.2006 06:19
Tadeuszowi Grzelakowi jadącemu tramwajem linii 6 kieszonkowcy ukradli telefon komórkowy. Za utracony aparat pasażer domaga się od władz Łodzi rekompensaty w wysokości 400 zł. Twierdzi, że w razie odmowy odda sprawę do sądu.
Jako pasażer miejskich środków komunikacji powinienem mieć zapewnione bezpieczeństwo, a zostałem okradziony - mówi Grzelak. Niefortunny pasażer po wyjściu z tramwaju dłuższy czas śledził kieszonkowca w nadziei, że po drodze spotka strażników miejskich i przy ich pomocy odzyska telefon. Niestety żadnego funkcjonariusza nie było.
MPK i straż miejska są jednostkami podległymi władzom Łodzi. Ponadto wszyscy doskonale wiedzą, gdzie złodzieje grasują, i że w "pracy" są codziennie. Władze miasta niewiele robią, by wyeliminować kradzieże, twierdzi poszkodowany.
Pan Tadeusz napisał do prezydenta Jerzego Kropiwnickiego list, w którym przedstawił swe żądania. Odpowiedź nie nadeszła, ale sprawie został nadany bieg, bo do poszkodowanego przyszło pismo z... wydziału likwidacji szkód PZU (tam łódzkie MPK ma wykupione ubezpieczenie OC). Ubezpieczyciel domagał się udokumentowania wysokości zgłoszonych roszczeń. Okradziony pasażer miał dostarczyć dowód zakupu telefonu, kartę gwarancyjną, umowę z operatorem, potwierdzenie zgłoszenia kradzieży w policji. Miał również udowodnić, że o kradzieży poinformował motorniczego, przedstawić świadków całego zdarzenia i skasowany bilet tramwajowy.
Grzelak twierdzi, że w całej tej sprawie nie tyle chodzi mu o pieniądze, ile o większe zainteresowanie władz miasta sytuacją pasażerów łódzkich tramwajów i autobusów - informuje "Ekspress Ilustrowany". (PAP)