Czy pokój w Afganistanie można kupić za pieniądze?
W ubiegłym tygodniu odbyła się w Londynie międzynarodowa konferencja na temat Afganistanu. Jej motywem przewodnim stał się program pojednania i reintegracji z talibami, rozumiany jako przeciąganie ich na stronę sił rządowych za pieniądze. Mówiąc najkrócej - program przekupywania przeciwnika. W tym celu ustanowiono specjalny wielomilionowy fundusz. Czy ta koncepcja przyniesie pozytywne efekty? Warto zauważyć, że jest to już trzecia w przeciągu niespełna roku poważna próba koncepcyjnego podejścia do rozwiązania problemu afgańskiego. Pierwsza miała charakter dyplomatyczny, druga militarny, a w obecnej dominuje aspekt finansowy.
02.02.2010 | aktual.: 09.02.2010 20:37
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Z próbą dyplomatyczną mieliśmy do czynienia wiosną ubiegłego roku, gdy nowy prezydent USA Barack Obama ogłosił swoją koncepcję podejścia do Afganistanu. Jej głównym przesłaniem była nadzieja na wciągnięcie w rozwiązanie kryzysu afgańskiego także innych, poza już tam zaangażowanymi, podmiotów międzynarodowych, w tym w szczególności takich graczy, jak Rosja, Chiny, Indie, sąsiedzi regionalni, nie mówiąc już o oczekiwaniu na większą pozamilitarną pomoc tradycyjnych sojuszników (w tym np. UE). Prezydent amerykański wychodził z założenia, że skoro Afganistan generuje poważne zagrożenia dla bezpieczeństwa międzynarodowego, to cały świat powinien być zainteresowany w wygaszeniu źródła takiego zagrożenia. Ale się przeliczył. Zbyt idealistyczna koncepcja nie sprawdziła się. Nie znaleźli się chętni do ponoszenia dodatkowych kosztów.
Pozostało więc liczenie na swoje siły. Okazało się, że są to tylko siły militarne. USA przyjęły więc jesienią ubiegłego roku nową strategię wojskową wobec Afganistanu, zaakceptowaną potem przez całe NATO. Spośród różnych opcji zdecydowano się - jak to często w polityce bywa - na wariant pośredni. Nie dano wojskowym maksymalnie tego, co według nich byłoby potrzebne do w miarę szybkiego rozstrzygnięcia siłowego. Dano im minimum środków, podtrzymując zadanie rozwiązania kryzysu, który nie jest wszakże tylko kryzysem militarnym, ale ma charakter uniwersalny. Taka strategia oznacza dla koalicji sytuację patową: ubezpiecza co prawda przed przegraną, ale nie pozwala też wygrać. Końca kryzysu przy niej nie widać.
Dlatego tak duże nadzieje wiąże się z trzecim już strategicznym podejściem do sprawy afgańskiej. Jest ono w istocie uzupełnieniem strategii militarnej. Generalnie kierunek działań jest właściwy. Należy szukać rozwiązań pozamilitarnych. Warto też uznać, że nie można oczekiwać zwycięstwa w wojnie nieregularnej, asymetrycznej, przeciwpartyzanckiej wyłącznie w postaci pełnej, bezwarunkowej kapitulacji drugiej strony. Tym bardziej nie można na takim założeniu opierać planów zbudowania trwałego pokoju na przyszłość. Dlatego oprócz walki zbrojnej uruchomić trzeba inne metody rozwiązywania konfliktów, w tym negocjacje. Poszukiwanie akceptowalnego przez obie strony porozumienia jest jak najbardziej zasadne. Trzeba też budować państwo afgańskie metodami odpowiednimi do tamtejszej kultury i tradycji politycznych: zamiast próby ustanawiania państwa "od góry", od władzy centralnej, lepiej przejść do organizowania go "od dołu", od szczebli lokalnych.
Z tego punktu widzenia słabością przyjętych w Londynie rozwiązań jest oparcie całego planu na obecnej administracji prezydenta Karzaja. Nie wydaje się możliwe, aby była ona w stanie odgórnie integrować społeczeństwo afgańskie. Jej władza nie ma koniecznej legitymizacji, a sam prezydent żadnego autorytetu. Widać wyraźnie, że całą nadzieję opiera on na jak najdłuższej obecności sił międzynarodowych. Bez nich nic nie znaczy. Można więc przewidywać, że przekupywanie talibów, aby przechodzili na stronę takiego właśnie rządu centralnego, przyniesie raczej mierne rezultaty. Dlatego ustalenia konferencji londyńskiej to co prawda krok w dobrym kierunku, ale krok zbyt krótki. Bezpieczeństwa ot tak po prosu kupić się nie da. Potrzebna jest bardziej radykalna zmiana podejścia politycznego do pokonfliktowej odbudowy państwa.
Konferencja w Londynie potwierdziła też pośrednio, że w ramach samego NATO konieczna jest zmiana podejścia do zadania afgańskiego (pisałem o tym m.in. 8.12.2009 r. w komentarzu: Jak wesprzeć USA, ratować NATO i dbać o swoje interesy?)
. To nie może być zlepek indywidualnych strategii: amerykańskiej, niemieckiej, brytyjskiej, francuskiej, polskiej itp. - każda dostosowana do swojej strefy odpowiedzialności. Ostatnio obserwujemy wyścigi w przedstawianiu takich właśnie strategii. Takie podejście nie tylko osłabia szanse na całościowe rozwiązanie kryzysu afgańskiego, ale także grozi "rozhermetyzowaniem" NATO jako sojuszu wojskowego. NATO potrzebuje tam strategii jednakowego, solidarnego zaangażowania wojskowego (podkreślał to słusznie niedawno minister R. Sikorski w wywiadzie dla prasy zachodniej).
Gen. Stanisław Koziej specjalnie dla Wirtualnej Polski