Jak wesprzeć USA, ratować NATO i dbać o swoje interesy?
Jeden z naszych najważniejszych sojuszników, jakimi są Stany Zjednoczone Ameryki, oczekuje wsparcia w Afganistanie. Nie można tego oczekiwania zbyć milczeniem, ani tym bardziej wzruszeniem ramion. Ale też nie powinno się bezrefleksyjnie i bezwarunkowo realizować wszystkich planów przygotowanych jednostronnie w Waszyngtonie, wyłącznie z perspektywy potrzeb USA. Warto zastanowić się, jak pomóc Amerykanom (bo trzeba), ale w sposób maksymalnie zgodny z naszymi, narodowymi interesami bezpieczeństwa.
Wiadomo, że w Afganistanie jesteśmy głównie ze względu na NATO. Tak też argumentują nasi decydenci polityczni. Troska o siłę sojuszu (potrzebną dla naszego bezpieczeństwa) trzyma nas w Afganistanie i nawet nakazuje starać się być tam prymusem. Skoro tak, to nasza aktywność powinna być rozpatrywana głównie z tej właśnie perspektywy: na ile i jak możemy przyczyniać się do tego, aby NATO w Afganistanie się nie psuło, nie mówiąc już o katastrofie klęski.
Tymczasem widać wyraźnie, że nad NATO krąży widmo porażki w Afganistanie. A nawet katastrofy w stylu "drugiego Wietnamu". Dlatego wszyscy kibicują Amerykanom, bo nowa strategia prezydenta Obamy pozwala na chwilę przynajmniej przepędzić to widmo, odłożyć w czasie coś, co nadciąga nieuchronnie. Prezydent USA wybrał strategię tradycyjnie w stylu amerykańskim, czyli w dużym stopniu zdeterminowaną wojskową perspektywą. To następstwo patrzenia na Afganistan przez okulary głównodowodzącego najpotężniejszą armią świata. Trzeba przyznać, że z punktu widzenia teorii wojskowej nowa strategia jest logiczna i poprawna. Przypomina metodę wychodzenia z okrążenia. Ale przeniesiona na poziom polityczno-strategiczny w konkretnych warunkach afgańskich dużo traci ze swojej teoretycznej atrakcyjności. Jest jakaś szansa na jej powodzenie, ale niestety raczej niewielka.
Główne jej ryzyka tkwią nie w niedostatku sił międzynarodowych, ale w słabościach struktur afgańskich. Władze centralne są słabiutkie, bez żadnego autorytetu. Nie uda się go odbudować, ani też zbudować kilkusettysięcznych sił bezpieczeństwa. Niechciany reżim centralny nigdy nie zapanuje nad krajem w stopniu umożliwiającym przekazanie mu odpowiedzialności w sposób odpowiedzialny. Zapewne mniej więcej w dzień po wyjściu sił międzynarodowych sam by także "wyszedł", pozostawiając Afganistan w stanie totalnego chaosu. Lepiej więc byłoby budować państwo "od dołu". Z punktu widzenia bezpieczeństwa lepsze jest nawet państwo niepokorne i nieprzyjazne, ale faktycznie zarządzane i przewidywalne, niż państwo rządzone przez spolegliwego sojusznika, który nie ma żadnej władzy.
Ryzyka niepowodzenia nowej strategii amerykańskiej leżą także po naszej stronie, czyli sojuszników. I te możemy i powinniśmy redukować. Zwłaszcza w NATO jest wiele do zrobienia. NATO próbuje wygrać wojnę niewojennymi metodami. To jest niewykonalne i dlatego konieczne są zmiany jakościowe. Pierwszym i najważniejszym wyzwaniem dla polskich decydentów politycznych nie jest więc zaakceptowanie przygotowanego przez wojskowych planu zwiększenia liczby żołnierzy w Afganistanie, ani też ustanawianie polskiego planu operacyjnego dla Ghazni, tak jakbyśmy chcieli prowadzić jakąś swoją, polską "wojnę w Ghazni". Głównym zadaniem powinno być podjęcie próby doprowadzenia w NATO do politycznego przełomu w podejściu do kryzysu afgańskiego. Należałoby w ramach NATO proces decyzyjny prowadzić w takim kierunku, aby przyjęcie amerykańskiej strategii wiązać z jednoczesną zmianą statusu afgańskiej operacji NATO, czyli z przekształceniem jej z dowolnej w jednakowo obowiązkową, bez zróżnicowanych narodowych ograniczeń na użycie
wojska, z niesolidarnej w solidarną.
Bez wątpienia nasza obecność w Afganistanie wynika głównie z troski o spójność NATO. Jeśli nie zmienimy statusu operacji i procedur, wygranie wojny będzie niemożliwe, niezależnie jak wielu dodatkowych żołnierzy zostałoby wysłanych. Polska decyzja wobec Afganistanu powinna zaczynać się w Brukseli, w NATO, od prac nad tą zmianą, a rozważania nad liczbą dodatkowych żołnierzy należy zostawić na koniec. Utrzymywanie sytuacji, gdy państwa członkowskie sojuszu są nierównomiernie zaangażowane w operację, osłabia NATO, a tylko solidarność wewnątrz NATO ma dla nas wartość. I o tę wartość powinniśmy przede wszystkim zabiegać. Wzmacniając procedury wewnętrzne NATO możemy najlepiej pomóc Amerykanom, zabezpieczając jednocześnie swój narodowy interes bezpieczeństwa.
Gen. Stanisław Koziej specjalnie dla Wirtualnej Polski