Czy PO wygrałaby wybory bez kłamstwa smoleńskiego?
Jeśli została obalona jedna z głównych tez raportu komisji Millera, to można przyjąć, że podobnie nikłą wiarygodność mają jego pozostałe tezy. A w związku z tym trzeba przypomnieć, że raport Millera był ujawniony pod presją zbliżającej się kampanii wyborczej. I zadać podstawowe pytanie: czy Platforma Obywatelska wygrałaby wybory, gdyby zamiast raportu Millera przedstawiono opinii publicznej rzetelny dokument oparty na niezmanipulowanym stenogramie rozmów w kabinie pilotów, na prawidłowo wykonanych sekcjach zwłok oraz na wynikach badań szczątków samolotu.
17.01.2012 | aktual.: 17.01.2012 10:11
Konferencja prasowa prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta potwierdziła fakt ujawniony przez portal Niezalezna.pl: generała Błasika nie było w kabinie pilotów tupolewa. A więc nad głowami członków załogi nie stał człowiek, który – rzekomo na polecenie prezydenta Lecha Kaczyńskiego – samą swoją obecnością wywierał presję na pilotów, by mimo fatalnej pogody wylądowali na lotnisku Siewiernyj.
Z rąk stronników rządów PO wymknął się więc jeden z fundamentalnych argumentów, które miały przemawiać za tym, że katastrofa w Smoleńsku miała być zwyczajnym wypadkiem we mgle, do którego by nie doszło, gdyby nie psychologiczny nacisk na załogę. Bo jeśli w kokpicie nie było generała Błasika, to co miało zmuszać pilotów do lądowania? Nic. I dlatego nie zamierzali lądować.
Stronnicy rządu muszą więc przyznać rację tym, którzy – jak większość członków rodzin ofiar katastrofy – twierdzili, że załoga tupolewa to nie byli samobójcy i niedouczeni piloci, ale fachowcy, którzy chcieli jedynie zejść do wysokości stu metrów – zresztą za zgodą kontrolerów lotu, wydaną na wyraźny rozkaz z Moskwy. Rozkaz odczytany z niekwestionowanych przez nikogo nagrań z wieży kontroli lotów.
Co by było, gdyby ta psująca szyki prorządowym komentatorom prawda ujrzała światło dzienne w przededniu kampanii wyborczej? Podobnie jak fakty, które poznaliśmy dzięki taśmom Klicha czy dzięki ekshumacji szczątków Zbigniewa Wassermanna? Czy można sobie wyobrazić sytuację, że w takim momencie trzeba by przyznać rację członkom rodzin ofiar, iż katastrofa smoleńska to nie był zwykły wypadek? Politycy PO i przyklaskujące im media nie mogłyby już zatamować kłopotliwych pytań dotyczących Smoleńska. Tak jak zatamowały je, machając raportem Millera i wmawiając opinii publicznej, że tylko sfrustrowani zwolennicy PiS chcą znowu z katastrofy smoleńskiej zrobić temat zastępczy w wyborach. Donald Tusk nie mógłby wywinąć się paroma zgrabnymi zdaniami, a obok pytania „jak żyć, panie premierze, jak żyć?” słyszałby: „dlaczego kłamaliście w sprawie katastrofy smoleńskiej?”.
Rosyjskie manipulacje
Twórcy mistyfikacji związanej z rzekomym naciskiem gen. Błasika na załogę od początku musieli wiedzieć, że prędzej czy później ktoś rzetelnie sporządzi stenogramy i obali kłamstwo o obecności generała w kokpicie. To dlatego dla uwiarygodnienia tej wersji podpierano się analizami psychologicznymi. Mimo totalnej kompromitacji komisji Millera nasi śledczy powielają jej błędy – wciąż na przykład drążą „element presji psychologicznej”, przygotowują sylwetki psychologiczne pilotów itp. Dodajmy, że sylwetkami psychologicznymi Rosjan z wieży kontroli lotów nikt nie zamierza się zajmować.
Kiedy mowa o rozbieżnościach pomiędzy odczytami rozmów nagranych przez czarne skrzynki tupolewa, warto pamiętać, gdzie przechowywane były rejestratory. Każdy kolejny dzień przetrzymywania czarnych skrzynek w Moskwie dawał Rosjanom możliwość ich doskonalszego „uzdatnienia”. 31 maja 2010 r. minister Jerzy Miller poświadczał, że odebrał z rąk Rosjan kopie zapisów zgodne z oryginałem. Aktowi przekazania kopii towarzyszył starannie wyreżyserowany spektakl. I co? Kopie były, delikatnie mówiąc, wybrakowane. Zniknęło kilkanaście kluczowych sekund. Miller nie poniósł konsekwencji.
Teraz kopie noszą ślady uszkodzenia. Ale i tak z ich badania wyciągnąć można wnioski – stenogramy wykonane przez MAK, komisję Millera i Instytut im. prof. Sehna różnią się zbyt znacząco, by udawać, że Rosjanie nie manipulują nagraniami.
Misterna układanka kłamstwa smoleńskiego rozpadła się jak domek z kart. Ale śledczy z polskiej prokuratury wojskowej zachowują się tak, jakby nie stało się nic kompromitującego. I brną dalej. Symbolicznym akordem konferencji prasowej szefostwa naszej prokuratury były rozdane na niej zdjęcia wraku tupolewa. Zrobione były przez Rosjan – bez daty, z rosyjskimi podpisami. Czy polscy prokuratorzy, którzy ponoć badali wrak, nie mogli sami wykonać zdjęć?
(...)