Czy Netflix zdobędzie Oscara? To złe pytanie, prawidłowe brzmi: kiedy
"Mudbound" to pierwszy film wyprodukowany przez internetową platformę streamingową, który miał szanse na Oscara. I choć obraz Netfliksa, pomimo czterech nominacji, nie zgarnął żadnej statuetki, to dla wszystkich jasne jest, że reguły gry uległy zmianie.
O tym czy filmy powinno się oglądać w kinie czy na małym ekranie, dyskutowali nie tylko zwyczajni kinomaniacy, ale również ci, decydujący o przyszłości kina. O ile kiedyś w tych dyskusjach chodziło o telewizję, dziś dotyczą one raczej komputerów podłączonych do internetu i serwisów streamingowych.
Mówiąc językiem wielkiego przemysłu i gigantycznych pieniędzy - chodzi o to, czy filmy powinny być produkowane przez tradycyjne studia filmowe, czy możne dopuścić do stołu również zupełnie nowe przedsiębiorstwa. Takie, które łączą funkcje producenta i dystrybutora, działające przede wszystkim na rynku internetowo-streamingowym, takie jak Netflix. Warto zaznaczyć, że nie chodzi tu o seriale, ale o pełnometrażowe filmy fabularne.
Bestia niedostrzeżona
Pytanie miało oczywiście co najmniej dwie strony: biznesową i artystyczną. Jeszcze kilka lat temu obie sfery nie pozostawiały miejsca na zbyt wiele wątpliwości - filmy produkowane przez "młode wilki" przemysłu filmowego nie miały porównania z dziełami branżowych wyjadaczy. Miały o wiele mniejsze budżety, a w obsadzie trudno było znaleźć gwiazdy. Obarczone były wszystkimi cechami, które od zawsze sprawiały, że określenie "film telewizyjny" brzmiało niemal jak obelga.
W ostatnim czasie można było zauważyć, że coś się jednak mocno zmieniło, że nowi, internetowi producenci - na czele tego wyścigu stoją przede wszystkim Netflix i Amazon - coraz skuteczniej doganiają dawną czołówkę.
Pierwszym sygnałem, że coś jest na rzeczy, ale jednocześnie, że tradycyjni gracze nie oddadzą łatwo swego miejsca w grze, była sprawa związana z filmem "Beast Of No Nation" (2015 r.). To pierwsza duża produkcja fabularna Netflixa, z którą firma łączyła wielkie nadzieje na światowe uznanie.
Ale niewiele z tego wyszło. Owszem, krytycy chwalili ten mocny dramat o dziecięcych żołnierzach. Owszem Idris Elba zebrał kilka nominacji za swoją drugoplanową rolę. Na tym się jednak skończyło. To dlatego, że sieci kinowe nie miały zamiaru pokazywać filmu, który każdy mógł zobaczyć w internecie, a przyznająca Oscary Akademia zupełnie zignorowała tytuł.
Z internetu do kina
Netflix musiał czekać trzy lata, żeby sytuacja się zmienia. W międzyczasie zdobywał nominacje oscarowe dla swoich krótkich metraży i dokumentów, ale cały czas nie mógł się przebić z pełnometrażową fabułą. Drogę konkurentowi zaczął przecierać rok temu "Manchester By The Sea", produkcja Amazona, a kolejnym milowym krokiem, jeśli chodzi o zawojowanie rynku filmowego przez internetowego dystrybutora, okazał się "Mudbound".
To jeden z najciekawszych "dużych" filmów, które w ostatnim czasie pojawiły się w Stanach. Epicka, niemal faulknerowska opowieść o dwóch rodzinach, czarnej i białej, dzielących podobny los.
Tematyka, scenariusz, rozmach, znakomite zdjęcia i kilka innych detali zadecydowało, że koło filmu nie sposób było przejść obojętnie. Tym razem krytycy byli zachwyceni, obraz podobał się na festiwalach, więc członkowie Akademii stanęli niejako pod ścianą: nie mogli "Mudbound" nie dostrzec.
Tym bardziej, że warunek, który musi spełnić film, żeby stawać w oscarowe szranki, nie jest nie do przejścia dla internetowych dystrybutorów (choć dziś brzmi już bardzo archaicznie): musi mieć premierę w tradycyjnym kinie i być wyświetlany przez co najmniej tydzień na jednym z wielkich ekranów w Los Angeles.
Rewolucja nadchodzi
Tegoroczne nominacje oscarowe pokazały, że Akademia, która broni się rękami i nogami zdecydowała się na iście salomonowe wyjście. Owszem, w sumie Netflix zdobył osiem nominacji (część z nich - za filmy krótkometrażowe i dokumentalne), owszem "Mudbound" dostał kilka nominacji, ale w raczej drugorzędnych kategoriach (nie znalazł się w dziesiątce tytułów nominowanych w kategorii "najlepszy film"). Podczas gali rozdania nagród okazało się, że żadna z czterech nominacji nie zmieniła się w statuetkę.
Netflix wyszedł z oskarowej gali z tylko jedną nagrodą: „Icarus” zdobył laur w kategorii pełnometrażowego dokumentu. To oczywiście ważna kategoria, ale to tylko swego rodzaju nagroda pocieszenia i z pewnością nie jest to wszystko, na co liczyła ta firma.
Nie nadszedł więc jeszcze dzień wielkiej zmiany, której symbolem będzie najważniejszy laur filmowy dla dzieła wyprodukowanego przez internetowego dystrybutora.
Ale można się spodziewać, że przełom jest coraz bliższy. Już dziś wiadomo, że na swój czas oczekują kolejne wielkie produkcje z oscarowymi szansami, choćby "The Irishman" Martina Scorsese z takimi gwiazdami jak: Al Pacino, Robert de Niro i Harvey Keitel w obsadzie.