ŚwiatCzy Korea Północna wyrwie się spod kurateli Chin?

Czy Korea Północna wyrwie się spod kurateli Chin?

W obecnej fazie kolejnego kryzysu na Półwyspie Koreańskim jest jedna kwestia, która w kontekście konfliktu z USA i Koreą Południową zeszła jakby na drugi plan. Chodzi oczywiście o Chiny, bez których wsparcia tamten reżim długo by się nie utrzymał - pisze dla Wirtualnej Polski prof. Bogdan Góralczyk.

Czy Korea Północna wyrwie się spod kurateli Chin?
Źródło zdjęć: © AFP | KNS/KCNA

10.04.2013 | aktual.: 18.04.2014 09:31

Korea Północna, zwana formalnie KRL-D, jest krajem unikatowym. Ma niepowtarzalny system polityczny na globie, będący komunizmem klanowym. Jest też najlepiej zachowaną skamieliną stalinizmu, krajem totalitarnym, a nawet świecką teokracją. W takich okolicznościach liczy się Wódz i jego wola, podobnie jak jego przodkowie.

To stąd dzień 15 kwietnia, rocznica urodzin założyciela klanu - Kim Ir Sena, jest taka ważna. Musi być specjalnie zaznaczona, podobnie jak specjalnie zaznaczona jest w państwie stała obecność Ojca i Dziadka obecnego Wodza. Portrety Kim Ir Sena i Kim Dzong Ila można znaleźć wszędzie, a główne place Phenianu zdobią jeszcze ponadnaturalnej wielkości ich pomniki i podobizny.

"Specjalna rola" Chin

Jest jeszcze jedna, stała cecha tego systemu, o której mówi się rzadziej, a w obecnej fazie kolejnego kryzysu na Półwyspie Koreańskim, która weszła w kulminację po trzecim wybuchu ładunku jądrowego, zeszła jakby na drugi plan, w kontekście konfliktu z USA i Koreą Płd. Chodzi oczywiście o Chiny, bez których wsparcia tamten reżim długo by się nie utrzymał.

"Specjalna rola" Chin w KRL-D wzięła się z ich interwencji podczas wojny koreańskiej i wysłania tam własnych "ochotników". Ocenia się, że zginęło w niej około 150 tys. chińskich żołnierzy, a 380 tys. zostało rannych, co daje mniej więcej dziesiątą część wszystkich ofiar. Odtąd Pekin może z uzasadnieniem powoływać się na "braterstwo broni" - i robi to w stosunkach dwustronnych bardzo często.

W tych relacjach nie chodzi tylko, co się najczęściej podkreśla, o wsparcie polityczne, militarne, gospodarcze, a nawet humanitarne (żywnościowe) władz w Pekinie dla Phenianu. Chodzi o "specjalne relacje", które mają jeszcze więcej wymiarów. Na przykład taki, że przy narodzinach Koreańskiej Partii Pracy (KPP), formalnie rządzącej, stale obecna była silna frakcja prochińska, a jej szef Kim Tu Bong długo był uznawany za największego politycznego rywala Kim Ir Sena.

Właśnie walka z tą frakcją (po wojnie miejsce Kim Tu-bonga zajął Li Pilg Yu), a później pro-sowiecką (Li Sang Jo, Nam Il i inni), podobnie jak z liderami wywodzącymi się z Południa Półwyspu (Yi Song Op, Bae Chol i inni), zajęła założycielowi dynastii ponad dziesięć lat, by mógł ogłosić się niekwestionowanym Przywódcą. Na drodze ku samodzielności

Dopiero w 1960 r. Kim Ir Sen pozbywa się (czasami dosłownie) najważniejszych generałów, którzy odegrali kluczową rolę w wojnie, a równocześnie wizerunku sowieckiej marionetki, promującej hasła w stylu: "Gdyby nie Stalin, nie byłoby nas", "ZSRR - nasz wieczny przyjaciel". Ukoronowaniem procesu był IV kongres KPP w 1961 r., który wszedł do historii jako "zjazd zwycięzców". Uświęcono wtedy ideę dżucze (samodzielności) jako ideologię państwa, a Kim Ir Sena jako jej jedynego Kapłana.

W wyzwalaniu się spod sowieckiej kurateli nieco pomógł radziecki przywódca Nikita Chruszczow, który wyrażał się o Kimie pogardliwie, a nawet drwiąco nazywał "dziurawym butem". Ten "but" był już jednak wtedy nie tyle dziurawy, co własny - szedł odrębną drogą, szczególnie po kryzysie kubańskim w 1962 r, uznanym z kolei przez Kima za "kapitulację" Rosjan.

O tym, że "but" idzie własną drogą najlepiej świadczyły następne lata. W czasie rewolucji kulturalnej (1966-76) Chiny stały się osłabione, z czego skorzystał Kim, bojąc się podobnej zawieruchy u siebie. Ale nie związał się też na tyle z nowym sowieckim liderem Leonidem Breżniewem, by - jak za czasów Stalina - znaleźć się pod jego kuratelą. To dało mu niezbędne pole manewru po 1978 r., gdy Chiny zaczęły iść drogą refom i stale się wzmacniały na arenie międzynarodowej.

KRL-D nie poszła chińską ścieżką do końca ery Kim Ir Sena, ani podczas rządów następcy Kim Dzong Ila (1994-2011), który w systemie zmienił tyle, że zastąpił ideologię dżucze inną - songun: "Armia na przedzie". Oczywiście, szczególnie po rozpadzie ZSRR, Phenian utrzymywał bliski sojusz z Pekinem, bo wyboru nie miał, ale nie pozwalał już sobie na to, by być - jak w początkach reżimu - prowadzony na smyczy.

Nowy wódz, stare wyzwanie

To samo zadanie stoi przed nowym Wodzem - Kim Dzong Unem: usamodzielnić się od świata, w tym także od Chińczyków, przecież coraz silniejszych. U nich teraz zmiana władzy, moment politycznego przesilenia, czas ugrać coś dla siebie - myśli nowy przywódca, szukając za wszelką cenę legitymacji.

Gra pokerowo, to już widać. Może przeszarżować. Dlatego ten kryzys jest poważniejszy od wielu poprzednich. Nie ma gwarancji, czy sytuacja nie wymknie się spod kontroli. Jeśli jednak do wojny nie dojdzie - bo tak naprawdę nawet Phenian jej nie chce, obawiając się o swe przetrwanie - to po 15 kwietnia KRL-D będzie na nowo musiała ułożyć swe stosunki nie tylko z USA i Korea Południową, o czym głośno krzyczy, ale także z coraz bardziej zaniepokojonym i zdenerwowanym Pekinem, stale wzywającym do umiaru i rozsądku.

Kim Dzong Un gra również na samodzielność wobec Pekinu. Ile ugra? Nie wiadomo. Ale licytuje wysoko, nie będąc partnerem równorzędnym. Dlatego, bez względu na dalsze scenariusze rozwoju sytuacji, Korea Północna będzie jeszcze długo przyciągała uwagę świata. Jej nowy Wódz, pamiętający losy Dziadka, nie może pozwolić sobie na pojawienie się wewnętrznych frakcji, a zarazem musi jeszcze udowodnić, że jest wytrawnym politykiem i dyplomatą, a nie tylko hazardzistą, jak teraz.

Prof. Bogdan Góralczyk dla Wirtualnej Polski

Lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)