Czy grozi nam wielki krach bankowy w Europie? Jan Toporowski wyjaśnia
Mamy poważny i długotrwały kryzys europejskiego systemu bankowego - mówi Jan Toporowski, profesor ekonomii i finansów Uniwersytetu Londyńskiego, w wywiadzie udzielonym Krytyce Politycznej.
21.07.2016 | aktual.: 25.07.2016 18:42
Michał Sutowski: Czy grozi nam wielki krach bankowy w Europie? Taki wniosek można wyciągnąć z lektury prasy fachowej, portali ekonomicznych i komentatorów rynków finansowych. We Włoszech niespłacone kredyty warte są w sumie 360 miliardów euro, kłopoty mają nawet tradycyjnie solidne banki niemieckie, a nowe regulacje unijne zabraniają bailoutów znanych z lat tuż po kryzysie 2008. Czy będziemy mieli powtórkę z 2008 roku, tym razem ze źródłem na kontynencie zamiast za oceanem?
Jan Toporowski: Nie sądzę, byśmy byli na progu jakiegoś gwałtownego krachu, na pewno jednak mamy do czynienia z poważnym i długotrwałym kryzysem europejskiego systemu bankowego. Systemy zabezpieczania płynności banków od dawna nie działają zbyt dobrze, przede wszystkim za sprawą dysfunkcji Europejskiego Banku Centralnego. A patrząc szerzej, problem wynika ze struktury rynków finansowych i ich płynności, która na rynku kapitałowym działa niewłaściwie.
To znaczy?
Rynek kapitałowy, tak samo jak np. rynek pracy, nie działa w warunkach równowagi, lecz racjonuje kapitał w zależności od tego, jak wiele długoterminowych papierów dłużnych gotowe są dodać do swych portfeli instytucje inwestujące w ten sposób, tzn. właśnie długoterminowo. Obecnie takiego dostępnego kapitału jest bardzo mało, w efekcie czego banki nie są w stanie się rekapitalizować.
A dlaczego długoterminowego kapitału jest tak mało?
Nierówne luzowanie ilościowe, skoncentrowane głównie w USA zachęciło do emitowania tam obligacji korporacyjnych. Pozwoliło to korporacjom zwiększyć swe zapasy płynnych aktywów w ten sposób, że za zebrane z emisji obligacji pieniądze kupują aktywa krótkoterminowe. I dlatego to właśnie wielkie korporacje, a nie same banki, stanowią sedno problemu - bo od czasu kryzysu finansowego gromadzą i przechowują płynne aktywa na wielką skalę. W sytuacji kryzysu to państwo powinno dostarczać im takich aktywów w postaci obligacji rządowych, ale państwa tego nie robią. Narasta więc presja na małe i średnie przedsiębiorstwa, które w efekcie się zadłużają - i stąd biorą się niespłacane kredyty w europejskich bankach. Problem najpoważniejszy jest na Południu.
We Włoszech mówi się już o 18 procentach toksycznych kredytów.
Tam sytuacja jest o tyle szczególna, że rynek finansowy we Włoszech był zawsze bardzo słaby - nie przypadkiem tak mało wielkich korporacji ma w tym kraju swoje siedziby. Włoskie banki operują głównie papierami dłużnymi rządu, a także udzielają kredytów małym i średnim przedsiębiorstwom oraz gospodarstwom domowym. Te ostatnie akurat bardzo dużo nie pożyczają - osoby prywatne we Włoszech nie mają wielkiego zadłużenia - ale mniejsi przedsiębiorcy mocno ucierpieli w czasie recesji i często nie mogą regulować swych zobowiązań na bieżąco. A zarazem włoskie banki niespecjalnie prowadzą jakąś inną działalność, która przynosiłaby im duży zysk. Dlatego te niespłacone kredyty to taki duży problem.
Czy to znaczy, że we Włoszech za kryzys banków odpowiada raczej "realna" gospodarka niż ekscesy świata finansów?
Źródło problemów leży w gospodarce realnej o tyle, że zalegające ze spłatami małe i średnie przedsiębiorstwa są zależne od popytu i poziomu cen dużo bardziej niż wielkie korporacje. Korporacje w chwilach trudności mogą łatwo refinansować zadłużenie i poprawiać swoje bilanse, co zresztą robiły bardzo skutecznie. Dziś np. są dużo bardziej "płynne" niż były jeszcze przed kryzysem. We Włoszech banki są mocno rozproszone, a jedyny naprawdę wielki, tzn. Unicredit, ma z kolei duże kłopoty w związku z inwestycjami, jakie poczynił w Europie Środkowej i Wschodniej. Chodziło o to, by zdywersyfikować portfel aktywów za granicą, ale akurat tamtejsze rynki - z małymi wyjątkami - nie radziły sobie zbyt dobrze. Unicredit jest duży, ale nie ma tak dużych obrotów kapitałowych, jak duże banki brytyjskie czy amerykańskie. Jego nowy szef, Jean-Pierre Mustier sprzedał już prywatny odrzutowiec, którym po Europie latał jego poprzednik Federico Ghizzoni. Obecnie próbuje też sprzedać inne aktywa, w tym wspomniane przez pana na
początku udziały w polskim Banku Pekao.
Ale problemy pojawiły się także w Niemczech. Bremeński Landesbank udzielił kredytów słabo dziś wypłacalnej branży armatorów...
Faktycznie, w Niemczech lokalne banki mają podobne problemy z małymi i średnimi przedsiębiorstwami. Z kolei wielki Deutsche Bank próbował przestawić się niemal w całości na bankowość inwestycyjną, ale bez wielkich sukcesów. Niemcy to nie jest dobre miejsce do takiej działalności, a np. w Londynie DB jest outsiderem - w City trzeba operować w dolarach, z czym Deutsche radzi sobie umiarkowanie. Deutsche Bank ma dziś współczynnik wypłacalności, tzw. Tier 1 niższy nawet niż Unicredit.
Czy tak różne kraje mają jakiś wspólny czynnik, który wywołuje problemy w sektorze bankowym?
Po pierwsze, to trwająca od lat stagnacja gospodarcza i słaby popyt, którego skutkiem jest wielka „preferencja płynności”: korporacje gromadzą zapasy gotówki i innych, łatwych do upłynnienia aktywów zamiast inwestować w gospodarkę realną – czyli tworzyć miejsca pracy, generować dochody i tym samym możliwość spłaty zaciągniętych zobowiązań. A po drugie, to długotrwale niskie stopy procentowe w strefie euro i w jej pobliżu.
Ale niskie stopy procentowe to tani kapitał. To chyba dobrze?
Standardowy pogląd ekonomistów jest taki, że niskie stopy sprzyjają refinansowaniu banków i utrzymywaniu równowagi bilansów banków korporacji. Ja myślę jednak, że to zależy od konkretnej sytuacji i ostatnio robię się sceptyczny w tej kwestii. Nie widzę, żeby niskie stopy miały duży wpływ na to, co się dzieje w gospodarce realnej, mają za to wpływ na ilość pieniądza w bankowych depozytach. Oczywiście negatywny, bo ludziom nie opłaca się oszczędzać. Kiedy za 5-10 lat spojrzymy wstecz na ten okres, zobaczymy, że ta faza niskich stóp procentowych, które miały rzekomo rozkręcić gospodarkę, tak naprawdę powstrzymywała rządy i Unię Europejską przed podjęciem działań potrzebnych do odbudowy gospodarek. Ekonomiści przekonali siebie i opinię publiczną, że bank centralny da radę sam spowodować ożywienie gospodarki - otóż nie da rady.
Premier Włoch chce ratować włoskie banki pieniędzmi włoskiego podatnika, choć zabraniają mu tego dyrektywy unijne. A może powinien pozwolić tym bankom upaść?
Szkoła austriacka w ekonomii właśnie to by doradziła: tak, powinno się pozwolić im upaść, bo wtedy depozytariusze i akcjonariusze dowiedzą się, które banki są dobrze, a które źle zarządzane.
Tyle że to nie jest kwestia dobrych czy złych banków ani słusznych czy błędnych wyborów przy zakupie akcji. Kłopot całego sektora polega na tym, że firmy, którym pożycza pieniądze, mają problemy na swoich własnych rynkach zbytu. Jeśli pozwolić bankom upaść, to wówczas gospodarka popadnie w jeszcze głębszą stagnację – a to zachęci korporacje, by już całkowicie zamienić się w banki inwestycyjne i przerzucić na inwestowanie w płynne aktywa finansowe.
Jak ma się do tego wszystkiego Brexit? Pomaga czy szkodzi bankom na kontynencie?
Londyn to największe centrum finansowe Europy, a jednocześnie największy rynek walut zagranicznych na świecie. W dużej mierze dlatego, że to w Londynie dokonuje się transakcje między dolarem a euro. Jeśli Wielka Brytania opuści Unię Europejską, transakcje te przeniosą się do Frankfurtu, Paryża czy Luksemburga. Banki, które chcą koniecznie prowadzić działalność w języku angielskim przeprowadzą się do Dublina. Choć Brexit może wyglądać na szansę dla banków kontynentalnych, EBC oraz władze bankowe w Europie nie stwarzają wrażenia, by mogły potencjalnie wspierać europejskie rynki finansowe tak, jak robi to Rezerwa Federalna w USA czy Bank Anglii w Zjednoczonym Królestwie. Tym samym banki w Europie nie mogą wykorzystać spodziewanego spadku pozycji Londynu na międzynarodowych rynkach finansowych do tego, by uciec od problemów, jakie mają na swych lokalnych rynkach.
Czy to wszystko oznacza, że Matteo Renzi pragnąc ratować włoskie banki ma rację w sporze z Brukselą i Berlinem?
Tak, przy okazji pokazując, jak wielkie problemy ma EBC z działaniem jako realny pożyczkodawca ostatniej instancji i na ile wadliwa jest unia bankowa w obecnym kształcie.
Ale sama zasada _no bailout_ chyba nie jest zła? Tzn. żeby to udziałowcy, a nie podatnicy pierwsi ponosili koszty upadłości banków. A depozyty i tak są gwarantowane do wysokości 100 tysięcy euro, więc najsłabsi chyba nie stracą...
W zasadzie brzmi to dobrze, ale tylko jeśli pomyślimy o akcjonariuszach czy właścicielach jako bogaczach. Kłopot w tym, że dziś są to głównie fundusze emerytalne i firmy ubezpieczeniowe, a we Włoszech to np. liczne fundacje lokalne, które wspierają też kulturę, uczelnie itp. Zmuszanie ich do spisania na straty większej ilości pieniędzy oznacza, że będą musiały ograniczyć pozostałą, często pożyteczną działalność. Żyjemy w czasach rozproszenia i „uspołecznienia” wartości banków, a zarazem struktura własności sprawia, że udziałowcy mają niewielki bądź żaden wpływ na realne decyzje. Dlatego nie ma, moim zdaniem, nic złego w tym, że rząd skupi udziały firm, żeby je wyratować - dokładnie to samo robił nasz, tzn. brytyjski rząd w czasie kryzysu finansowego. To dużo lepsze niż dewastacja rynku kapitałowego przez zmuszenie właścicieli akcji i obligacji banków do płacenia za bankructwo. Przecież wtedy zniechęca się inwestorów do kupowania akcji i obligacji tych banków, co powoduje dalsze ich trudności...
A czy byłoby możliwe rozwiązanie kryzysu bez wydawania pieniędzy podatników? Co mógłby w tej sprawie zrobić EBC?
EBC mógłby prowadzić tzw. operacje rynku otwartego, aby uczynić rynki kapitałowe bardziej płynnymi. Gdyby robił to efektywniej, dużo łatwiej byłoby zebrać bankom kapitał potrzebny do refinansowania zobowiązań. Niestety, frankfurcki bank tego nie zrobi, ponieważ według jego kierownictwa oznaczałoby to, że EBC ma odtąd aktywnie zarządzać portfelem papierów dłużnych zamiast dbać wyłącznie o podaż pieniądza. W tym sensie sedno problemu to niezdolność EBC do przeprowadzenia operacji rynku otwartego.
A co z samą unią bankową? Ona też nie działa?
Unia bankowa udaje, że ratowanie banków to kwestia techniczna a nie polityczna - a przecież wszystkie kryzysy bankowe mają wymiar polityczny dla wspólnot, których dotyczą. I tak, ponieważ obecny kryzys jest dla Włochów ważny szczególnie, nie można pozostawić decyzji instytucjom spoza Włoch... Ta pretensja do "techniczności", do apolitycznego traktowania kryzysów bankowych to podstawowy mankament unii - nigdy tak nie było ani w Wielkiej Brytanii, ani w USA. To rządy powinny decydować, czy banki w danej sytuacji należy ratować czy nie – bo tylko one mają mandat demokratyczny wspólnoty, której upadłość banków będzie najsil-iej dotyczyć. Tak czy inaczej, unia bankowa to wciąż pieśń przyszłości. Jak na razie udało się skończyć tylko jeden jej element, tzn. ubezpieczenie depozytów; mechanizmy restrukturyzacji i uporządkowanej likwidacja nie są wciąż gotowe.
Nie da się takiej instytucji stworzyć wyżej, na poziomie ponadnarodowym?
Teoretycznie tak, gdyby działała za porozumieniem rządów krajowych, ale to by znaczyło podporządkowanie decyzji EBC o operacjach ratunkowych np. rządowi włoskiemu. I pojawiłyby się zastrzeżenia, że skoro rząd będzie w tej sprawie decydował, ale nie będzie musiał płacić, to zachowa się nieodpowiedzialnie.
Niemcom trudno byłoby przełknąć wizję automatycznego ratowania banków przez EBC na prośbę tego czy innego rządu.
Zostają tylko państwa narodowe? Włosi płacą za włoskie banki?
Metodą obejścia tego problemu i zbudowania mechanizmu solidarności byłby schemat wspólnego refinansowania - tylko trudno wyobrazić sobie, jak mogłoby to zadziałać, skoro w ramach unii bankowej decyzja o ewentualnym ratowaniu banków należy do EBC, który przecież nie odpowiada w sposób demokratyczny przed żadną wspólnotą.
A co się stanie, jeśli Matteo Renzi uprze się przy swoim pomyśle i przeforsuje precedens bailoutu - jakie będą tego konsekwencje?
Sądzę, że Renzi może dość łatwo wyratować banki we Włoszech, opodatkowując inne banki i instytucje finansowe, co byłoby w efekcie sposobem na włączenie ich do partycypacji w kosztach. Coś takiego robi przejściowy fundusz Atlantis i sądzę, że to dobra droga, tzn. uspołecznienie problemu, ale tylko w ramach sektora bankowego, a nie całego społeczeństwa. To metoda efektywna, jeśli chodzi o ratowanie banków, choć oczywiście ani nie ożywi ona trwale gospodarki i nie zlikwiduje złych długów. To już wymagałoby bardziej systematycznej polityki rządów i UE, przede wszystkim fiskalnej, bo jak mówiłem, banki centralne nie mają wystarczających do tego instrumentów.
Zarazem taki fundusz to byłaby również dobra droga uniknięcia pokusy nadużycia - bo banki bynajmniej nie lubią być ratowane przez własnych konkurentów. W przyszłości potrzeba będzie jednak więcej operacji płynnościowych na rynku bankowym i kapitałowym na poziomie instytucji międzynarodowych. Dziś EBC okazuje się tu nieskuteczny - bo nawet gdyby prezes Mario Draghi miał wolę to uczynić, to przecież EBC jest tak naprawdę bankiem międzynarodowym. Tylko pozornie niezależnym, bo przecież zależy od konsensusu prezesów banków wszystkich banków centralnych - inna sprawa, że ci nie odpowiadają przed obywatelami demokratycznie.
Rozmawiał Michał Sutowski, Krytyka Polityczna
Jan Toporowski - brytyjski ekonomista, specjalizujący się w problematyce kryzysów finansowych oraz myśli Michała Kaleckiego.
[
]( https://wydawnictwo.krytykapolityczna.pl/powstanie-umarlych-marcin-napiorkowski-378?utm_source=WP&utm_medium=baner&utm_campaign=POWSTANIE-WP )