Czują nędzę przy 200 tys. zarobków rocznie!? Ekspert od płac nie dałby im podwyżki
Skarżą się na gołe pensje, a przecież korzystają ze służbowych mieszkań, jeżdżą ministerialnymi samochodami i mają zapewnioną ekstra opiekę medyczną w rządowej klinice. - Wartość pracy naszych polityków i tak nie odpowiada ich pensjom - uważa Kazimierz Sedlak, ekspert rynku pracy i wynagrodzeń.
Wicepremier i minister nauki Jarosław Gowin właśnie ośmieszył się wypowiedzią, że z pensji ministra często nie starczało mu do pierwszego. Było to w czasach, kiedy jego roczne dochody przekraczały 200 tys. zł . Chyba jednak nie było tak źle skoro odłożył 40 tys. zł oszczędności (dane z oświadczenia majątkowego). Wprawdzie przeprosił, ale niesmak pozostał.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
- Nie uważam, że pensje ministrów są bardzo zaniżone. Z wynagrodzeniem około 180 tys. zł rocznie [czyli 11-14 tys. miesięcznie -red] osiągają poziom menedżera średniej klasy zatrudnionego w prywatnym biznesie. Pułap zarobków jest oddalony od typowych zarobków w Warszawie i daleki przeciętnego wynagrodzenia w Polsce - mówi Kazimierz Sedlak, ekspert rynku pracy i założyciel serwisu wynagrodzenia.pl. On nie dałby politykom podwyżki.
- Ministrowie skarżą się na swoje podstawowe wynagrodzenie, czyli tzw. gołe pensje. Tymczasem w dyskusji o wynagrodzeniach polityków należałoby wycenić wartość dodatkowych korzyści takich jak premie, nagrody, budżet na reprezentację i wiele innych benefitów - mówi dalej Sedlak, podając przykłady. Jeśli polityk jest wożony służbowym autem, to nie ponosi wydatków na własny samochód. Jeśli przysługuje mu mieszkanie służbowe - z portfela odpada gruby wydatek. Ministrowie korzystają z zawsze dostępnej rządowej opieki medycznej, podczas gdy przeciętni Kowalscy dopłacają za szybkie i prywatne leczenie.
- Jeśli to zsumujemy okaże się, że ministrowie zarabiają dobrze. Wypowiedzi, że nie starcza im do pierwszego traktuję jako oderwanie się od rzeczywistości - dodaje szef serwisu Wynagrodzenia.pl.
Kazimierz Sedlak ostro krytykuje „zapasowy system wynagrodzeń” jaki stworzyli sobie politycy wypłacając hurtowo nagrody: ministrom, ich zastępcom, a w dalszej kolejności urzędnikom. - Pomylenie pojęć. Powinno się je nazywać prezentami. Za chodzenie do pracy należy się pensja. Za dobre wyniki jest premia, która powinna być dokładnie uzasadniona, gdyż pochodzi z naszych podatków - komentuje Kazimierz Sedlak
- To nielogiczne, że odwołana premier i ministrowie otrzymują nagrody, bo skoro zostali odwołani to znaczy, że źle pracowali - ocenia ekspert.
Zapasowy system płac
Po serii publikacji prasowych mamy niemal kompletne dane z akcji rozdawania pieniędzy urzędnikom. Na otarcie łez po rekonstrukcji i jako uzupełnienie rzekomo niskich płac w ministerstwach wydano miliony złotych. Akcję uruchomił poseł PO Krzysztof Brejza ujawniając, że ministrowie odchodzącego rządu Beaty Szydło rządu wypłacili sobie 1,5 mln złotych nagród. Prymusem był szef MSWiA Mariusz Błaszczak z 82 tys. zł dodatkowego dochodu.
Po tej informacji zeskoczyliśmy szczebel niżej w hierarchii. Wiceministrowie, na przykład z Ministerstwa Rolnictwa dostali po ok. 50 tys. złotych. To kwota zbliżona do rocznych zarobków przeciętnego Kowalskiego. Na tym nie koniec. Minister rolnictwa zmuszony został do ujawnienia pełnej kwoty rocznej premii dla wszystkich urzędników. Za 2017 rok przekracza ona 5,9 mln złotych.
Do polityki idzie się po wypłatę?
Sprawa wynagrodzeń polityków kolejny raz powraca w podobnym stylu. Ostatnio na wysokość płac skarżył się Henryk Kowalczyk, szef komitetu stałego KPRM, obecnie minister ochrony środowiska. Tłumaczył dziennikarzom, że 60 tys. nagrody za 2017 rok należało mu się za same nadgodziny. Do historii o bieda-politykach przeszły słowa Ryszarda Kalisza: - Koledzy ze środowiska prawników patrzą na mnie z politowaniem. Zarabiam zaledwie 7 tys. zł pensji i ponad 2,5 tys. zł diety - poskarżył się. Elżbieta Bieńkowska, minister rozwoju PO zwierzała się, że za 6000 zł pensji wiceministra pracuje frajer albo złodziej.
- Do polityki nie idzie się po wypłatę, to praca na rzecz kraju - w ten sposób Ryszard Florek, prezes i założyciel Fakro, producenta okien dachowych z Nowego Sącza, odpowiedział politykom, którzy narzekają na niskie płace. Zaproponował by ministrowie otrzymywali jedynie średnią pensję krajową, a dodatkowe elementy płacy powinny być uzależnione od tempa wzrostu gospodarczego i bogacenia się społeczeństwa. A to zależy przecież od prawa stanowionego w Sejmie, wskazał przedsiębiorca.