Człowiek z języczkiem u wagi

Nie po to Pawlak wszedł do gry, by kogokolwiek wspierać, ale żeby wyrwać jak najwięcej władzy dla siebie.

12.10.2006 | aktual.: 16.10.2006 15:54

Po wybudzeniu z letargu człowiek ma zwykle potrzebę mówienia, a Waldemar Pawlak - wręcz przeciwnie - milczy. Zaraz po przebudzeniu, jakieś dwa tygodnie temu, wszyscy chcieli zapytać, co teraz z nim będzie. Asystent Pawlaka nie zostawia nadziei i mówi, że prezes rozmawiać nie będzie.

Jakby nie rozumiał, że po latach zapomnienia jego szef znów jest najważniejszy w Polsce. Że rząd się wali, PiS szuka wsparcia i wszyscy czekają na to, co zrobi Waldemar Pawlak. Po licznych nagabywaniach asystent radzi zaczaić się w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, gdzie prezes na pewno będzie, i zadać pytania znienacka.

- Nie teraz - odpowiada Pawlak. - Za trzy godziny w Sejmie. A tam stał już szpaler kamer i mikrofonów, przed którymi prezes odczytał z kartki oświadczenie. Wynikało z niego, że żadnej decyzji jeszcze nie podjął. Że ani nie popiera rządu Kaczyńskiego, ani nie jest mu przeciwny, a na ostateczną decyzję daje sobie trzy miesiące. Zupełnie tak jak za najlepszych dni jego premierostwa. Ale tym razem Pawlak gra o wszystko. I w ludowcach jest wielka wiara, że uratuje przed zniknięciem nie tylko siebie, lecz także cały ruch ludowy. W tej rozgrywce nie idzie jedynie o stuletnią tradycję, ale o warty setki milionów złotych majątek PSL, z którym nie wiadomo, co może się stać, gdy partii nie będzie już w parlamencie.

Okrakiem na barykadzie

Jeśli komuś się zdaje, że prezes Pawlak czuje się w obecnej sytuacji zagubiony, jest w błędzie. - To gra zrozumiała i racjonalna - mówi Janusz Wojciechowski, były prezes PSL, obecnie w konkurencyjnym PSL Piast. - On teraz dokładnie obserwuje, co się wokół dzieje, i gra na przeciągnięcie. Bardzo to lubi i jest w tym doskonały. Decyzja już dawno zapadła. - Przyłączyć się do silniejszego - dodaje Wojciechowski.

Nie ma sensu się deklarować po którejś ze stron, dopóki nie wiadomo, kto zwycięży. Pawlak już dawno wszedłby w koalicję z PiS, gdyby ta koalicja dysponowała większością w Sejmie. A że nie dysponuje, prezes czeka, aż uciuła odpowiednią liczbę posłów. Jeśli się uda, będzie koalicja. A jeśli się nie uda, PSL przyłączy się do Platformy. Jeśli powstanie jakikolwiek inny układ w tym Sejmie, to Pawlak będzie grał o stanowisko premiera. I znowu będzie rozdawał karty. Tak uważa Zbigniew Kuźmiuk, do niedawna jeden z liderów ludowców, a obecnie eurodeputowany z PSL Piast.

Nie będzie też katastrofy, jeśli Pawlak przyłączy się do Kaczyńskich. Wtedy będzie wicepremierem i wyszarpie dwa lub trzy resorty. Przedterminowe wybory? Też żaden problem. - Choć wisi nad nimi miecz Damoklesa w postaci pięcioprocentowego progu wyborczego, to niejasna sytuacja i rola języczka u wagi zapewnia mu stałą obecność w mediach - mówi Janusz Wojciechowski.

"Słyszymy ostatnio wiele opinii, że to my jako PSL decydujemy, w jaką stronę potoczą się bieżące wydarzenia - pisze Waldemar Pawlak w swoim blogu internetowym. - Nam pozostawia się nie wybór drogi, lecz możliwość poparcia jednej ze zwalczających się stron - PiS lub PO". A dopóki ostateczna decyzja nie zapadnie, będzie kluczył. W roli języczka u wagi Waldemar Pawlak spełnia się jak nikt inny. Filozofia języczka

W 1997 roku ludowcy doznali druzgocącej klęski. Liczba posłów z kadencji na kadencję zmniejszyła się o 101 osób. Klub PSL z 26 posłami z parlamentarnej potęgi stał się marginesem. Wtedy Pawlak wymyślił filozofię języczka.

Uznał, że wyborczy sukces z roku 1993 już więcej się nie powtórzy, a ludowcy nie mają szans stać się główną siłą polityczną. Bo Polska na najbliższe lata podzieli się na dwa wielkie wrogie obozy - postsolidarnościowy i postkomunistyczny. I ani jeden, ani drugi przez najbliższe lata nie będzie dysponował odpowiednią siłą, by rządzić samodzielnie. Porozumienie i współpraca między nimi również nie są możliwe.

Ale każdy obóz będzie potrzebował w parlamencie partnera, by przejąć i umacniać swoją władzę, i za poparcie gotów będzie zaoferować bardzo wiele. Wystarczy sprawnie lawirować między wrogimi obozami, by dysponując niewielką partią, odgrywać znaczącą rolę w państwie. Przez ostatnie 10 lat dzięki strategicznym sojuszom, paktom i koalicjom raz z rządzącymi, raz z opozycją ludowcy mimo marnego poparcia rozdawali karty i zachowali szerokie wpływy. - PSL zawsze miało znacznie szersze możliwości koalicyjne od innych ugrupowań i umiejętność współpracy ponad podziałami - tak Waldemar Pawlak tłumaczył dziennikarzom wymyśloną przez siebie filozofię języczka. Ludzie PSL trwali w instytucjach, agencjach rządowych i mediach mimo zawieruch politycznych i przesileń. Byt ludowców - jako partii obrotowej, gotowej zawsze do sojuszu z każdym, przy stałym i wiernym elektoracie wiejskim - wydawał się na lata niezagrożony. Jeszcze kilka lat temu ludowcy mówili tak: jak długo będzie półtora miliona gospodarstw, tak długo będzie
trwać PSL, który broni ich interesów. To będzie trwać sto lat. I sto lat PSL będzie potrzebny.

Ale wtedy pojawiła się Samoobrona, z którą trzeba było się podzielić wiejskim elektoratem. I Stronnictwo zaczęło zanikać.

Pierwsze wejście Sfinksa

Ojcem chrzestnym Waldemara Pawlaka jest prezydent Lech Wałęsa. To on w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 roku, zaraz po ujawnieniu przez ministra Antoniego Macierewicza listy agentów SB zasiadających w Sejmie, zachęcił 33-letniego rolnika z Kamionki, który sprawiał wrażenie niepewnego i niesamodzielnego: - Panie Waldku, pan się nie boi. I Pawlak został premierem. Przez przypadek. Wałęsie potrzebny był ktoś, kto natychmiast zastąpi odwołanego nocą premiera Jana Olszewskiego, a tylko Pawlak mógł liczyć na zdobycie większości w Sejmie.

Był wtedy prowincjonalnym działaczem chłopskim, którego zaledwie rok wcześniej wybrano na prezesa Polskiego Stronnictwa Ludowego. A PSL próbowało zerwać z wizerunkiem uwikłanego w PRL Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego - przybudówki PZPR. Pawlak powiedział im: Wstańcie z kolan! - co znaczyło, że nie muszą się wstydzić rodowodu - i tchnął w nich wiarę. W 1992 był dla Wałęsy kandydatem na premiera idealnym, bo zdawało się, że będzie można nim manipulować z Belwederu. Nowy premier mówił mało i mgliście, a jego głównym zadaniem było wyczyszczenie rządu z ludzi Olszewskiego. I w tym się sprawdził. Być może nie zdawał sobie sprawy, że odgrywa rolę zająca wynajętego na 33 dni. Bo za jego plecami powstawała prawdziwa koalicja rządowa z Hanną Suchocką na czele. Te dni upłynęły Pawlakowi bez polotu i bez finezji. Gdy zrozumiał, że został wystawiony do wiatru, poczuł się oszukany. Od tamtej pory stał się nieufny i podejrzliwy.

Ale na polskiej wsi te cztery tygodnie rządów Pawlaka zrobiły z niego bohatera. Przecież był trzecim chłopskim premierem - po Witosie i Mikołajczyku. I zdaniem sporej części elektoratu solidarnościowy układ nie pozwolił mu rządzić. Drugie wejście i zejście

Po roku sprawę swojego powrotu na stanowisko premiera Pawlak postawił na ostrzu noża. To, że wybory w 1993 roku wygrał SLD, wprowadzając do parlamentu 168 posłów, nie miało żadnego znaczenia. Pawlak był już pewnym siebie graczem i bez trudu uzyskał od Aleksandra Kwaśniewskiego wszystko, czego chciał, choć miał tylko 127 posłów (15 procent głosów w wyborach).

- Nosił w sobie chęć zemsty - mówi jeden z ludowców. - Jest mściwy i pamiętliwy. I miał okazję zemścić się na tych, którzy go upokorzyli. Premierem był fatalnym. Mrukliwy, nieufny, niezdecydowany, nieprzyjemny, drewniany i hermetyczny. Władysław Frasyniuk mówił wtedy, że Pawlak rządzi tak, jakby załatwiał sprawy w GS. Znakiem firmowym rządów Pawlaka było niepodejmowanie decyzji.

Mówiono o nim, że sprawy dzieli na te, które są nie do załatwienia, i te, które same się załatwią. Ufał tylko najbliższym doradcom. I o wszystkim sam decydował. Dwa lata jego rządów to ciągła wojna z koalicyjnym SLD. Ludowcy widzieli w nim człowieka sukcesu, który prowadzi ich od zwycięstwa do zwycięstwa.

Gwoździem do trumny Pawlaka były kobiety. Piękna Ewa Wachowicz, rzecznik rządu i była Miss Polonia, oraz Anna K., bliska przyjaciółka premiera. Gazety pisały, że romans premiera z Anną K. zaowocował kontraktem rządowym dla firmy InterAms, która komputeryzowała Urząd Rady Ministrów. W 1995 roku w atmosferze skandalu odwołano go ze stanowiska premiera. I to był początek końca. Potem staczał się po równi pochyłej. Katastrofa w wyborach prezydenckich 1995, katastrofa w parlamentarnych 1997. W tym samym roku wycięto go z fotela prezesa. - Waldek wtedy zetknął się z cynizmem i wyrafinowaniem - mówi Janusz Piechociński. - By się bronić, zamknął się w skorupie. Na polityczną emeryturę przeszedł w kwiecie wieku. Miał 38 lat. Zaszył się, zapadł w śpiączkę i zerwał wszelkie kontakty z centralą. Nie angażował się. W Sejmie bywał rzadko, w partii jeszcze rzadziej. Postawił na siebie. Szlifował angielski, uczył się zarządzania i finansów. Został maklerem Warszawskiej Giełdy Towarowej, a potem jej prezesem. Od polityki
odsunął się na siedem lat.

Waldek, wyluzuj

Z Pawlakiem jest problem. Bo jego nigdy nie interesowały podrzędne stanowiska. Chciał być najważniejszy. I w partii, i w państwie. - Więc czeka jak Witos, że przyjdą do niego i poproszą: "Rzuć te pługi, bo trzeba ojczyznę z kryzysu ratować" - mówi Władysław Serafin z Rady Naczelnej PSL, prezes Krajowego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych. I dodaje, że prezes to szachista zaprogramowany na zwycięstwo. Wszystkie swoje działania planuje z dużym wyprzedzeniem.

Dlatego gdy w marcu 2004 po latach bezczynności Waldemar Pawlak pojawił się na kongresie i został wybrany na szefa Rady Naczelnej ludowców, znaczyło to, że wraca po władzę. Po rządach Jarosława Kalinowskiego, który zostawił pustą kasę i notowania w sondażach na granicy progu wyborczego, PSL było w rozsypce. Janusz Wojciechowski, były prezes PSL, mówi, że już pod koniec 2004 roku obawiano się, że Stronnictwo nie przekroczy progu wyborczego. Rzucono wtedy wszystkich liderów na listy do europarlamentu. Prezes Janusz Wojciechowski został eurodeputowanym i zajął się sprawami w Brukseli. Stronnictwo znikało. Z gazet, telewizji, pamięci.

I wtedy partyjne doły postawiły na Pawlaka. Potrzebny był lider, który poprowadzi ludowców na barykady i do zwycięstwa. Da szansę na przetrwanie w starciu z coraz mocniejszą Samoobroną. W styczniu 2005 roku Pawlak został prezesem PSL. Postawiono mu jeden cel - wprowadzić jesienią partię do parlamentu.

- Jego pozycja lidera jest od tamtej pory niezagrożona - mówi europoseł Czesław Siekierski. - Po prostu nie ma kto go zastąpić. A on przez te lata wiele się nauczył.

Był to już inny Pawlak. Otwarty, swobodny, nowoczesny. Rozmawiał czasem z dziennikarzami. Zaczęły się pojawiać plotki, że prezes ma nawet poczucie humoru. A pod maską - niezwykle analityczny umysł. - Mówiliśmy mu: Waldek, wyluzuj, Waldek, uśmiechnij się - mówi Władysław Serafin. - Wiemy, że ma zdolności, że ma wiedzę, ale do tego potrzebny jest jeszcze uśmiech.

Nowy Pawlak, jak informowały tabloidy, jest skłonny do romansów i kochanki zmienia jak rękawiczki. Zamiast siedzieć przy żonie w Pacynie, zamieszkał z atrakcyjną blondynką w Żyrardowie. "Super Ekspress" pokusił się nawet o mały bilans podbojów: "Z żoną szef ludowców ma trójkę pociech. Czwarte, najmłodsze, ma już z nieformalnego związku, ale nie z tego, w którym jest obecnie".

Jesienią do Sejmu ludowcy wprowadzili zaledwie 25 posłów. Był to najgorszy wynik w ciągu ostatnich 16 lat. Ale uznano go za sukces. Zwłaszcza że zaraz po wyborach sondażowe poparcie dla Stronnictwa spadło do dwóch procent. Prezes Pawlak zarysował wtedy dość prosty scenariusz na najbliższe lata. - Przetrwajmy. To był nasz plan - wspomina Serafin. - A ich potknięcia są naszym sukcesem. Reaktywacja prezesa

Nic nie wróżyło zmiany trendu. Ludowcy szybko wycofali się z rozmów koalicyjnych PiS-Samoobrona-LPR. Szczęście uśmiechnęło się do Pawlaka w kwietniu 2006 roku. Rozsypał się pakt stabilizacyjny. PiS zaczęło nęcić ludowców.

- Wtedy Pawlak popełnił poważny błąd - mówi Zbigniew Kuźmiuk. Uznał, że Giertych wypadł już z gry. PiS powtarzało przez tydzień, że żadnych rozmów z Giertychem nie będzie i Pawlak poczuł się zbyt pewnie. - Przelicytował - dodaje Kuźmiuk. - Doznał szoku, gdy się dowiedział, że Giertych jest wicepremierem. A on znalazł się za burtą. Jak twierdzą jego współpracownicy, Pawlak żałował swojego uporu, bo zdawał sobie sprawę, że okazja może się szybko nie powtórzyć. Choć ludowcy przyznają, że byli pełni optymizmu. - Mieliśmy nadzieję, że tych trzech dżentelmenów w jednym rządzie długo ze sobą nie wytrzyma. Janusz Piechociński mówi, że moment był świetny, by przejąć inicjatywę i przemówić głosem rozsądku. - Na scenie nie było nikogo, kto mógł zaproponować coś więcej poza zwarciem - wyjaśnia. Pawlak wyczuł swą szansę. Wystawił na przetarg 25 posłów i czeka na propozycję.

- Można już mówić o mocnym powrocie Pawlaka - mówi eurodeputowany Czesław Siekierski. - Trzeba wytrzymać napięcie, choć wielu kolegów przebiera nogami do stanowisk. I czekać.

Tabloidy już ogłosiły, że Pawlak nadchodzi. "To prasowe kombinacje" - napisał prezes w swoim blogu i dodał, że prosta wymiana Samoobrony na PSL nie wchodzi na razie w grę.

- Jest zapatrzony w Witosa - mówi Władysław Serafin. Z tą różnicą, że Witos był trzy razy premierem, a Pawlak tylko dwa. - To nie tajemnica, że chciałby powtórzyć ten sukces - dodaje Serafin.

Cezary Łazarewicz

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)