Czesi otwierają granice, ale nie dla Śląska. "Zostaliśmy poddani wielkiej próbie"
Polacy mogą wjeżdżać do Czech z jednym wyjątkiem. To Śląsk, który czeskie władze uznały za obszar podwyższonego ryzyka. Dlatego jego mieszkańcy wciąż nie mogą swobodnie przekraczać granicy. - Jestem przede wszystkim wściekła. Najgorsze są ludzkie dramaty. Ludzie byli przygotowani, że wróci normalność - mówi nam burmistrz Cieszyna.
15.06.2020 | aktual.: 15.06.2020 14:24
Gdy Polska otworzyła swoje granice, burmistrzowie przygranicznych miast, jak choćby Frankfurtu i Słubic, uroczyście przywitali się na dzielącym ich moście. To samo chciały zrobić władze Cieszyna. Okazało się jednak, że muszą stać po różnych stronach mostu. Bo granica nie zostanie otwarta.
- Przetacza się wielka fala dyskusji o wykluczeniu różnych grup społecznych - opowiada w rozmowie z WP burmistrz Cieszyna Gabriela Staszkiewicz. – Nie wiem, czy ktoś zwrócił uwagę, że mamy w tej chwili Polskę i mamy Śląsk. Jeśli chodzi o swobodę przekraczania granicy, to teraz nie jesteśmy nawet Europejczykami - oburza się.
Śląsk, czyli obszar podwyższonego ryzyka. "Panuje chaos"
Czeskie władze uznały Śląsk za obszar podwyższonego ryzyka. Dlatego podjęły decyzję, że choć granice z Polską zostaną otwarte, to jednak wyjątek będzie stanowił Śląsk. Wszystko ze względu na wysoką liczbę zakażeń w województwie. Mieszkańcy Śląska nadal muszą przestrzegać obostrzeń na czeskiej granicy, która dla większości z nich pozostaje zamknięta.
- Przed chwilą była na moście pani, która płakała. Mówiła, że prawdopodobnie nie zdąży zrobić nowego testu, a dziś miała iść do pracy. Boi się, że zostanie zwolniona – mówi burmistrz Cieszyna.
Gabriela Staszkiewicz opowiada, że o decyzji czeskich władz dowiedziała się nagle. Nie byli przygotowani na nią ani Polacy, ani Czesi z Cieszyna, którzy również liczyli na otwarcie granicy. Polacy pracujący w Czechach myśleli, że po długim weekendzie swobodnie przejdą na drugą stronę. I nie będą musieli mieć ważnego wyniku testu na koronawirusa, żeby dostać się do pracy.
- Może się zdarzyć tak, że ktoś zostanie z pracy zwolniony, bo nie będzie mógł się do niej dostać - ostrzega burmistrz. - Próbujemy dotrzeć do naszych polityków, do europosłów. Robimy, co możemy, ale to nie my jesteśmy odpowiedzialni za to, czy granicę otworzymy, na jakich zasadach - dodaje.
W tej chwili, jak relacjonuje burmistrz, na przejściu granicznym panuje chaos. Przez czeskich pograniczników zawracani są niemal wszyscy. Nie tylko mieszkańcy Cieszyna, którzy próbują przejść przez most, ale również samochody z rejestracjami z innych części Polski.
- Ludzie przyjeżdżają, chcą przekroczyć granice, ale są odsyłani. Pytają pograniczników, jakie testy obowiązują. Jedni mówią, że obojętnie jakie, inni mówią, że tylko testy genetyczne. Przed chwilą minął mnie samochód z krakowską rejestracją. Nikogo nie przepuszczają przez granicę - opowiada burmistrz.
Burmistrz jest wściekła. "Nie wiemy nic"
Mieszkańcy Cieszyna nie wiedzą, kiedy będą wreszcie mogli swobodnie poruszać się po swoim mieście. Ani oni, ani wszyscy inni mieszkańcy województwa śląskiego, wciąż nie mogą zrobić zakupów po czeskiej stronie, odwiedzić tam znajomych czy pojechać do pracy bez wcześniejszego testu na koronawirusa.
- Jestem wściekła, bo zostaliśmy poinformowani w ostatniej chwili, nikt nie liczył się z tym, że to jest nasze życie - denerwuje się burmistrz. - Dla mnie nie jest uzasadnieniem to, że Śląsk jako całość został przebadany od prawa do lewa i mamy największą liczbę zakażonych osób - dodaje.
Burmistrz opowiada, że w urzędzie miasta urywają się telefony. Mieszkańcy pytają, jakie zasady obowiązują przy przekraczaniu granicy, czy coś się zmieniło, co grozi za złamanie zasad. Ale urzędnicy muszą rozkładać ręce, bo sami nie znają odpowiedzi na wszystkie pytania.
- Jesteśmy w absurdalnej sytuacji. Nie wiem, czy coś grozi mieszkańcowi Śląska, który przekroczy granice w województwie opolskim i pod Brnem zostanie sprawdzony przez czeską policję - mówi burmistrz. - Nie byliśmy się w stanie przygotować, bo zostało to ogłoszone w długi weekend - dodaje.
W kłopotliwej sytuacji są również maturzyści, którzy czasami piszą egzaminy po drugiej stronie Olzy. Zdarzają się mieszkańcy czeskiego Cieszyna, którzy chodzą do liceum po polskiej stronie, ale też Polacy piszący matury w polskim liceum w czeskim Cieszynie.
- Zostaliśmy poddani wielkiej próbie. Nie wiemy, czy to się skończy za tydzień, czy za dwa, czy za miesiąc. Co musimy zrobić, żeby to się skończyło, żeby wrócić do normalności? To jest dramatyczna sytuacja – podsumowuje burmistrz.
Apel marszałka województwa. Liczy na "zmianę stanowiska"
Ambasada Republiki Czeskiej w Warszawie wydała komunikat, z którego wynika, że do Czech swobodnie mogą wjeżdżać wszyscy polscy obywatele poza tymi, którzy mają stały pobyt w województwie śląskim. Im wstęp na terytoriom Czech dozwolony jest tylko w "uzasadnionych przypadkach", na przykład do pracy. Niezmiennie muszą albo posiadać zaświadczenie o negatywnym wyniku testu na koronawirusa, albo odbyć 14-dniową kwarantannę.
Jednak ambasada zaznacza, że tranzyt przez teren Śląska "nie został w żaden sposób ograniczony". Osoby, które tylko przez Śląsk przejeżdżają, mogą wjechać do Czech. W przypadku kontroli muszą "w sposób wiarygodny" udokumentować swoje miejsce pobytu. Za złamanie przepisów grożą "wysokie kary". Nie zostało określone, jakie dokładnie.
Kongres Polaków w Republice Czeskiej napisał do premiera Czech Andreja Babisza list otwarty. Członkowie Kongresu oceniają, że decyzja czeskich władz spadła na Polaków w Czechach "jak grom z jasnego nieba". Zauważają, że część społeczeństwa "traktuje tę decyzję jako polityczną i niewystarczająco wyjaśnioną z punktu widzenia epidemicznego".
O otwarcie granic walczy również marszałek województwa śląskiego. Jakub Chełstowski napisał nie tylko do premiera Babisza, ale też hetmana kraju śląsko-morawskiego Ivo Vondraka. Marszałek ocenia, że decyzja czeskich władz "jest zaskakująca", bo sytuacja na Śląsku "jest stabilna i pod kontrolą", dlatego "liczy na zmianę stanowiska".