Czego Kaczyński może nauczyć się od Orbana? Kilka wyborczych lekcji
Kaczyński od dawna wzoruje się na Orbanie. Ale czy będzie w stanie powtórzyć jego wyborcze sukcesy? Oto cztery wnioski z węgierskich wyborów.
09.04.2018 | aktual.: 09.04.2018 13:50
W niedzielę Viktor Orban odniósł kolejny spektakularny triumf. Po raz czwarty zostanie premierem. Po raz drugi jego partia będzie mieć większość pozwalającą na zmianę konstytucji. Wraz z węgierskim premierem jego zwycięstwo świętowali zwolennicy PiS. Nic dziwnego, bo w czasach znaczącej obniżki notowań PiS tak duże zwycięstwo bratniego Fideszu daje nadzieję na lepsze jutro.
Tym bardziej, że wnioski wypływające ze zwycięskiej kampanii Orbana przynajmniej na pierwszy rzut oka mogą się wydawać dla rządzących w Polsce zachęcające. Jakie to wnioski?
Wniosek nr 1. Toporna propaganda popłaca
Kampania Orbana nie była ani subtelna, ani miękka. Opierała się niemal wyłącznie na jednym, żelaznym, prostym jak konstrukcja cepa przekazie. Jego najczystszą destylacją były plakaty wyborcze wypuszczone w końcówce kampanii: czerwony znak "Stop" na tle słynnego zdjęcia maszerującej kolumny migrantów.
Druga wersja plakatu była tylko niewiele bardziej wyszukana. Przedstawiała miliardera George'a Sorosa obejmującego wszystkich liderów partii opozycyjnych (włącznie z szefem prawicowego, anty imigranckiego Jobbiku) z sekatorami w rękach. Hasło: "Razem rozebraliby płot graniczny". Ten ostry i prosty komunikat nie tylko ustawił główny temat wyborów, ale pozwolił też Fideszowi na okrążenie "z prawej" idących w stronę centrum nacjonalistów z Jobbiku. Wszystko w myśl filozofii (podzielanej też przez Kaczyńskiego) "na prawo od nas tylko ściana".
Wniosek nr 2. Wróg jednoczy i mobilizuje
Orban dał więc wyborcom jeden temat i związanego z nim jednego wroga: wszechpotężnego amerykańsko-węgierskiego miliardera o żydowskich korzeniach, którego wpływy - jak twierdzili politycy Fideszu - kontrolującego nie tylko wrogów Węgier w kraju i w Brukseli, ale nawet w ONZ. Zdołał przy tym połączyć dwa pozornie sprzeczne ze sobą lęki: przed światowym (w domyśle: żydowskim) spiskiem oraz muzułmańską inwazją na Europę.
- Musimy walczyć z wrogami, który jest inny niż my. Ich twarze są niewidoczne, tylko zakryte; nie walczą bezpośrednio, tylko w ukryciu; nie są honorowi, bo nie mają zasad; nie są narodowi, tylko międzynarodowi; nie wierzą w pracę, tylko w spekulację pieniędzmi; nie mają ojczyzny, ale czują, że cały świat jest ich - tak Orban definiował swojego prawdziwego oponenta podczas wystąpienia w święto narodowe 15 marca.
W późniejszym przemówieniu dodał zaś:
- Węgry mają do wyboru dwie drogi: albo będzie rząd narodowy i nie będziemy krajem imigracyjnym, albo rząd sformują ludzie Gyorgy'a Sorosa i Węgry staną się krajem imigracyjnym"
Prościej nie można. I nic to, że żadna z największych partii opozycyjnych nie domagała się rozebrania płotu granicznego. Nic to, że kryzys migracyjny na Węgrzech został właściwie całkowicie zażegnany, a regionów, które najbardziej popierają Fidesz w ogóle nie dotknął. Znaczenia przy tym nie miały też ani doniesienia o potężnej korupcji, defraudacji unijnych pieniędzy, uwłaszczeniu się rodziny premiera, czy powiązaniach rządzących z gangsterami piorącymi brudne pieniądze. Dla PiS, szczególnie w obliczu obecnych to może być zachęcająca lekcja, tym bardziej że w tworzeniu prymitywnej, lecz mocnej propagandy partia Kaczyńskiego ma już duże doświadczenie.
Wniosek nr 3. Znaj swojego wyborcę
Być może przekaz Orbana nie zmobilizowałby wyborców tak bardzo, gdyby nie długofalowa operacja szczegółowego zbierania danych o wyborcach. Na Węgrzech od dawna mówi się o istnieniu tzw. listy Kubatova. Gabor Kubatov to wieloletni działacz Fideszu, który zapoczątkował tworzenie - prawdopodobnie nielegalne - spisów sympatyków partii w całym kraju. W zbieraniu danych pomogły tu prowadzone co jakiś czas przez rząd "narodowe konsultacje", czyli ankiety rozsyłane przez rząd do wszystkich obywateli dla zbadania ich opinii na poszczególne tematy. Te na temat migracji zwróciło ponad 3 miliony wyborców. Listy te stanowią podstawy do działań partii w terenie. Jak przed wyborami ujawniła telewizja HirTV, partyjni działacze w każdym regionie starali się rekrutować do rozsiewania przekazu partii lokalnych liderów opinii - głównie księży, ale też przedsiębiorców czy nawet miejscowych plotkarzy rozmawiających w kawiarniach czy na ulicach z kim popadnie.
Wniosek nr 4. Dziel i rządź. Ale przede wszystkim dziel
Innym kluczem do zwycięstwa Orbana była podzielona opozycja. Było to szczególnie ważne w jednomandatowych okręgach wyborczych(wybiera się w nich 106 z 199 mandatów do parlamentu), gdzie właściwie jedyną szansą na pokonanie Fideszu mogło być wystawienie jednego kandydata opozycji.
Mogłoby się wydawać, że podziały w opozycji nie są zasługą Orbana. Ale czy aby na pewno? Na Węgrzech od dawna powszechne są pogłoski, że Fidesz kultywuje swoich "agentów" w partiach opozycyjnych, szczególnie partii socjaldemokratycznej. Wprost mówił o tym George Soros podczas swojego wystąpienia na forum w Davos.
Kaczyński prawdopodobnie takiej siatki nie ma. Pokazał jednak, że potrafi rozgrywać swoich oponentów.
Budapeszt to nie Warszawa
Wszystkie te lekcje z wyborczego zwycięstwa Orbana mogą PiS-owi się przydać. Ale nie muszą. Bo mimo wszystkich podobieństw, Polska to nie Węgry, a Kaczyński nie jest Orbanem. Owszem, dotychczasowe doświadczenia pokazują, że straszenie uchodźcami i migrantami rzeczywiście działa na Polaków. Czy jednak da na tym wygrać wybory? To wątpliwe. Dla Polaków zagrożenie falą imigracji jest w końcu znacznie bardziej iluzoryczne niż dla Węgrów.
Trudniejsze dla PiS-u może być też znalezienie odpowiedniego wroga, który zmobilizuje elektorat. George Soros nie jest postacią znaną przeciętnemu wyborcy, zaś obsadzenie w tej roli Tuska może być ryzykowne, że wciąż cieszy się on sympatią znacznej części Polaków. Wrogiem też nie będzie raczej Unia, z którą mamy się pogodzić.
W takiej sytuacji rządzącym może być znacznie trudniej odciągnąć uwagę od wizerunkowych problemów PiS. Tym bardziej, że wyborcy w Polsce zdają się być bardziej wyczuleni na próby uwłaszczenia się PiS-owskiej elity. W Polsce, w gruncie rzeczy błaha sprawa rządowych nagród przyczyniła się do dużej obniżki notowań partii rządzącej. Na Węgrzech, Orban przez lata budował system oligarchicznej kleptokracji, nie doznając wielkich szkód w popularności.
PiS-owi zdecydowanie mniej sprzyja również środowisko polityczne i medialne. Partia Kaczyńskiego nie ma takich narzędzi jak Orban, który przy pomocy przyjaznych oligarchów zdołał przejąć dużą część niezależnych mediów. Na korzyść rządzących w Polsce nie działa też w takim samym stopniu system wyboczy. Dopóki obowiązuje u nas system proporcjonalny, PiS raczej nie ma co marzyć o zdobyciu konstytucyjnej większości.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl