Czeczenia - konflikt ignorowany przez Europejczyków
Europejczycy, niegdyś ostro krytykujący politykę Kremla wobec Czeczenii, od 11 września 2001 roku już sporadycznie wypowiadają się o konflikcie czeczeńskim, akceptując po cichu politykę Moskwy upatrującą w rebeliantach zwykłych terrorystów - pisze agencja AFP w związku z niedzielnymi wyborami prezydenckimi w zbuntowanej republice kaukaskiej.
26.08.2004 | aktual.: 28.08.2004 15:49
Tymczasem na gruzach Groznego rozlegają się rozpaczliwe pytania kobiet i dzieci: "Dlaczego opuściliście nas, dlaczego o nas zapomnieliście?". Odpowiada na to francuski dyplomata: "Wybraliśmy Putina. Czeczenia nie jest już naszym priorytetem".
Większość deklaracji politycznych ze strony Zachodu ogranicza się obecnie do przypominania o "konieczności politycznego rozwiązania konfliktu, z uwzględnieniem integralności terytorialnej Rosji".
Potwierdza to tylko postawa francuskiego prezydenta Jacquesa Chiraca, który w 1999 r. ubolewał nad "tragicznym błędem", mówiąc o drugiej wojnie czeczeńsko-rosyjskiej, natomiast w maju 2003 roku świętował w Petersburgu dołączenie Rosji do czołówki krajów demokratycznych, respektujących mniejszości narodowe.
Rzeczywiście, Francja i Niemcy ostrożnie obchodzą się ze swoim rosyjskim partnerem. Zwłaszcza jeśli pozwala im to przyłączyć Rosję do "europejskiego pociągu", kiedy Stary Kontynent uważa za stosowne, by sprzeciwić się Ameryce.
Role są przydzielone. Parlament Europejski oraz Komisja Europejska skupiają się na krytyce Moskwy w związku z sytuacją na Północnym Kaukazie, podczas gdy ministrowie spraw zagranicznych oraz szefowie państw skrzętnie unikają komentarzy na temat problemu czeczeńskiego.
Dużą rolę odegrały tu osobiste kontakty Putina z przywódcami państw europejskich, zwłaszcza z włoskim premierem Silvio Berlusconim. Na szczycie Rosja-UE w listopadzie ub. roku w Rzymie, Berlusconi uczynił z siebie, jako to sam określił, "adwokata z urzędu Putina" oraz oskarżył europejską prasę o "rozpowszechnianie mitów" na temat Czeczenii.
Jednym z nielicznych wyjątków od tej postawy była wypowiedź ze stycznia br. ówczesnego szefa dyplomacji francuskiej, Dominique de Villepina, który oświadczył, że "Czeczenia jest w stanie wojny już od lat i to jest stanowczo za długo". Tak nie pasująca do postawy Francuzów wypowiedź zmroziła Rosjan.
Tymczasem Waszyngton przybrał kilka miesięcy temu bardziej krytyczny ton wobec sytuacji w Czeczenii. Biały Dom skrytykował wybory prezydenckie w Czeczenii w 2003 r., oceniając je jako niedemokratyczne. "Rosja ma prawo bronić się przed terrorystami, ale nasza pozycja różni się od stanowiska Kremlu" - powiedział w maju przedstawiciel Departamentu Stanu USA. - "Trzeba rozróżnić między terrorystami a Czeczenami" - podkreślił.
Według specjalistów, atak terrorystyczny z 11 września 2001 r. uwiarygodnił tezy Putina na temat Czeczenii. Rebelianci dodatkowo przysporzyli sobie złej sławy na Zachodzie, biorąc zakładników w moskiewskim teatrze na Dubrowce.