PolskaCzar iluzji, iluzja czarów

Czar iluzji, iluzja czarów

Ciężkie czasy dla iluzjonistów. Łatwiej sprawić, żeby ludzie latali nad ziemią, niż oderwać ich od telewizorów. 70 mistrzów tradycyjnej iluzji zjechało do Łodzi, by wymienić się wiedzą i pochwalić nowymi trikami

Czar iluzji, iluzja czarów
Źródło zdjęć: © Przekrój | Bogdan Krężel

29.10.2007 | aktual.: 29.10.2007 09:38

Marcin Muszyński najbardziej lubi moment zaskoczenia. Jak ostatnio u pani z widowni we Wrocławiu. Zdjął jej stanik na odległość i pojawił go (jak fachowo nazywa się wyczarowanie) na scenie. – Niesamowita jest ta typowa dla naszej pracy dysproporcja: proste środki wywołują silny efekt – ocenia Sławomir Piestrzeniewicz, z zawodu lekarz radiolog, od 26 lat szerzej znany jako ArsÝne Lupin. Denerwuje go – jak wszystkich iluzjonistów – że nazywany jest też magikiem. A przecież iluzja polega na złudzeniu, nie ma w niej żadnej innej niezwykłości. Tym bardziej więc iluzjoniści strzegą swych sekretów. Wymieniają się nimi zwykle podczas krajowych i światowych kongresów, takich jak zjazd Krajowego Klubu Iluzjonistów w Łodzi w poprzedni weekend. Na seminariach światowi specjaliści uczą tam kolegów po fachu. Jak zmienić czerwony sznurek w biały, a potem zawiązać na nim czerwony węzeł. Jak z pudła bez dna wyciągnąć krzesło, a po nim trzy kolejne. Albo jak przebrać się na oczach widzów z sukni czerwonej w niebieską (można
też odwrotnie). Sekret można nabyć na spotkaniu towarzyskim iluzjonistów lub po prostu razem z rekwizytem – to dlatego z pozoru zwykła jedwabna chustka czy sznurki kupione na trwającej w czasie kongresu giełdzie kosztują przynajmniej 40 złotych za sztukę, magiczna różdżka jest dwa razy droższa, a dwulitrowej butelki coca-coli nie dostaniesz za mniej niż 100 złotych. Za najprostszy model słynnej skrzyni do krojenia asystentki przyjdzie zapłacić 20 tysięcy złotych.

Żeby sztuczka była sztuką

Trudniej zdobyć nieograne triki karciane, których dotąd wymyślono już kilka tysięcy. Na świecie nie ma bowiem szkół iluzji. Istnieją najwyżej amatorskie szkółki, jak ta we Wrocławiu przy miejskim domu kultury.

Opisy łatwych sztuczek można znaleźć w Internecie (który dla strzegących tajników sztuki iluzjonistów jest utrapieniem) i w specjalistycznych podręcznikach. W środowisku polskich iluzjonistów zawrzało niedawno, gdy jeden ze sklepów internetowych szukał chętnych do nagrania DVD z kursem iluzji. Na razie iluzjoniści solidarnie bojkotują ofertę.

Dużym powodzeniem cieszy się natomiast branżowy kwartalnik „Hokus-Pokus” wydawany od 32 lat przez Jerzego Mecwaldowskiego, pseudonim „Caroni” (w biblioteczce ma 32 tomy opracowanych przez siebie trików, które wykorzystuje w kolejnych numerach „Hokusa-Pokusa”). Nakład jego gazety wynosi jedynie 130 egzemplarzy, właśnie dlatego, by nie dostała się w niepowołane ręce. – Przez całe życie walczę o to, żeby sztuczki stały się sztuką, a nie bezmyślnym popisywaniem się umiejętnościami – streszcza sens swoich działań redaktor naczelny „Hokusa-Pokusa”.

Jeden z najlepszych młodych polskich iluzjonistów Szymon Maciak (inżynier telekomunikacji, na co dzień przedstawiciel handlowy firmy finansowej) tłumaczy konieczność zachowania tajemnicy rosnącą konkurencją i coraz większymi wymaganiami widowni: – Nie sztuka zrobić, żeby ludzie latali – albo przynajmniej sprawić takie wrażenie – bo przecież każdego można unieść choć na kilka centymetrów. Teraz w pokazach coraz ważniejsza jest spójność, wplecenie elementów fabuły, czyli po prostu show – mówi.

Nad 12-minutowym programem „Around the World”, w którym pokazuje stereotypy narodowościowe (Polakowi znikają i pojawiają się kieliszki wódki, Niemiec specjalizuje się w wybuchach i pożarach), pracował dwa i pół roku. Na wyćwiczenie jednego triku iluzjonista potrzebuje nieraz kilku miesięcy. – Najważniejsza jest pamięć motoryczna. Karciany trik to sekwencja około 50 ruchów. Wystarczy pomylić kolejność i już sztuczka spalona – tłumaczy Jerzy Stanek, praktykujący od 27 lat szef Krajowego Klubu Iluzjonistów. 24-letni Krzysztof Bałuch, który pracuje w Strzelcach Opolskich jako informatyk, zmienia się w iluzjonistę tuż po powrocie do domu.

– Po mieszkaniu latają monety, karty. Krzysiek ćwiczy przy obiedzie i przed telewizorem. A wieczorem zamyka mnie w skrzyni i mnie w niej przecina – opowiada Magda Bukowska, narzeczona Krzyśka i jego asystentka. Z show jeżdżą po szkołach, festiwalach miejskich i domach kultury.

Takich iluzjonistów używających prostych rekwizytów – kart, piłek i monet – można wynająć za kilkaset złotych. Zwykle trzeba na to od jednego do czterech tysięcy. – Trzy imprezy w miesiącu i mam za co żyć – mówi Jerzy Stanek.

Przy większych pokazach koszty rosną. Marcina Muszyńskiego, który jako jedna z trzech osób w Polsce specjalizuje się w dużej iluzji ļ la David Copperfield, wyprodukowanie najnowszego show kosztuje blisko 80 tysięcy złotych. Program oparty jest na motywach „Upiora w operze”, premiera w przyszłym miesiącu w Operze Wrocławskiej. Muszyński wynajmuje na próby halę, gdzie ćwiczy z asystentką Eweliną Lesiak (byłą miss Polski i aktualną miss krajów słowiańskich). Najwięcej czasu poświęca na ćwiczenie sceny, w której duchy latają między balkonami opery, oraz na trening przecinania dziewczyny tarczową piłą mechaniczną o średnicy 1,2 metra. Na początku ćwiczeń do tego ostatniego triku liny i kable wciągające piłę zapętliły się w przycisk bezpieczeństwa. Spod sufitu zaczęły lecieć iskry. – Leżałem przywiązany do stołu i byłem pewny, że piła runie na mnie – wspomina Muszyński. Jak widać skończyło się na strachu.

Daj się zadziwić

Na scenie iluzjonista nie ma prawa go okazać, podobnie jak nie może pod żadnym pozorem przyznać się do porażki. Gdy w sztuczce coś idzie nie tak – na przykład krótko przed występem ktoś szturchnął stolik z rekwizytami, za bardzo dmucha klimatyzacja lub artysta czegoś zapomniał – należy to maskować z kamienną twarzą i udawać, że tak właśnie miało być.

Mieszkająca od 16 lat w USA Magdalena Wierzbicki, pseudonim „Ariadna”, najboleśniej przeżyła jeden z występów w Częstochowie u schyłku PRL. Stała za kulisami, pod kostiumem trzymała osiem papużek. Gdy występujący przed nią zespół po dodatkowym utworze zagrał kolejny, iluzjonistka wyjęła na chwilę ptaki, żeby odetchnęły i się nie zgrzały. Kiedy piosenka się kończyła, schowała ptaki, bo była pewna, że wychodzi. Ale muzycy zagrali jeszcze jeden utwór i dopiero potem konferansjer zapowiedział występ Ariadny. – Na scenie wyjęłam pierwszą papużkę i okazało się, że ma nienaturalnie spuszczoną główkę. Trzęsącymi się rękami wyciągałam z rękawów drugą, trzecią, czwartą... wszystkie nie żyły. Przy wyciąganiu siódmej i ósmej płakałam już na cały głos – wspomina Ariadna.

Na iluzjonistyczne wpadki najszybciej reagują dzieci. – Kiedy wpadną na pomysł rozwiązania danej sztuczki albo gdy widzą wystający kawałek rekwizytu, od razu zaczynają krzyczeć – opowiada prezes Stanek.

Gorzej, gdy to dorośli chcą (zwykle pod wpływem alkoholu) zdemaskować iluzjonistę. – Krzyczą albo zadają mnóstwo pytań – mówi Stanek. – Dlatego najchętniej występujemy na imprezach firmowych, gdzie publiczność legitymuje się przynajmniej maturą i łatwiej przyjmuje umowność naszej sztuki, bo chce dać się zadziwić.

Boga wyczarować trudno

Wśród starszych iluzjonistów wielu nadal nosi nadające im tajemniczość pseudonimy. Wśród iluzjonistów przed czterdziestką ma go tylko Nicholas Cordier (Nicholas od Świętego Mikołaja, Cordier od łacińskiego cor, czyli serce). Jest zakonnikiem i filozofem. Iluzję wykorzystuje w pracy duszpasterskiej z dziećmi i młodzieżą. – Pana Boga przez iluzję trudno pokazać, ale można dzięki niej uzmysłowić, jak uczy on otwierania- się na coś, co z pozoru wymyka się racjonalnemu myśleniu, a także na innych ludzi, bo przecież trików nie wykonuje się w samotności – tłumaczy Cordier. W podobny sposób wykorzystuje iluzję Stefan Poźniak, filozof i były dziennikarz radiowy, który jeździ po szkołach, poprawczakach, więzieniach, jednostkach wojskowych i ośrodkach terapeutycznych, prowadząc zajęcia głównie z profilaktyki uzależnień. – Oczywiście moich słuchaczy bardziej interesują triki niż to, co tak naprawdę chcę im przekazać, ale przez kilkanaście lat pracy nauczyłem się już uparcie powracać do tematu – mówi.

Iluzjoniści wykorzystują swoje umiejętności także w prozaicznych sytuacjach. – Przede wszystkim jesteśmy bohaterami spotkań rodzinno-towarzyskich – uśmiecha się Szymon Maciak. – Ale ja również czasem mam ochotę zrobić komuś żart: podmieniam banknoty kasjerce, osobie, która w restauracji prosi o papierosa, wyjmuję go zza ucha. Lub pojawiam monetę proszącemu o nią żebrakowi.

Milena Rachid Chehab

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)