Coś ty, Grajewski, zrobił Widzewowi?
Kiedy w kwietniu opuszczał Łódź, zapewniał, że na zawsze pożegnał się z Widzewem. Zabrał ze sobą czeskiego trenera, a drużynę zostawił na przedostatnim miejscu w tabeli. Teraz znów pojawił się w Widzewie. Jedni twierdzą, że jest prawdziwym przyjacielem Widzewa, inni że wręcz odwrotnie. Kim jest naprawdę Andrzej Grajewski?
19.07.2003 11:17
51-letni biznesmen mieszkający w Hanowerze na stadion Widzewa lubił podjeżdżać czerwonym porsche, wzbudzając podziw i zazdrość. Jego postać zawsze wywoływała emocje. Ludzie, którzy go dobrze znają, twierdzą, że Grajewskiego się albo kocha, albo nienawidzi.
– Jest bardzo kontrowersyjnym człowiekiem, ma wyraźny, silny charakter – twierdzi Andrzej Wojciechowski, wieloletni działacz Widzewa. – Inaczej nic nie osiągnąłby w Niemczech.
Specjalista od wolnych
Andrzej Grajewski wychował się na łódzkich Bałutach, skończył Technikum Lądowo-Drogowe. Pod koniec lat 60. był dobrze zapowiadającym się juniorem. We Włókniarzu Łódź jego trenerem był Jacek Dzieniakowski, późniejszy prezes RTS Widzew. Dzieniakowski wspomina, że przyszły współwłaściciel Widzewa wyróżniał się płowowłosą fryzurą. Miał silne uderzenie i zdobywał wiele goli z rzutów wolnych.
– Był zdolnym piłkarzem, który mógł zrobić karierę – mówi Jacek Dzieniakowski. – Już wtedy był bardzo przedsiębiorczy… Grajewski tłumaczy, że zrezygnował z gry w piłkę, bo zabrakło mu cierpliwości i gotowości do wysiłku. – Ale na piłce się znam – zapewnia.
Franciszek Smuda, były trener Widzewa, uważa, że Grajewski, owszem, zna się, ale lepiej na żużlu niż na piłce.
Chorąży zdejmuje mundur
Grajewski po technikum zaczął karierę wojskową. Po zasadniczej służbie wojskowej, został zawodowym żołnierzem. Był kwatermistrzem w stopniu chorążego w jednostce w Leźnicy Wielkiej koło Łęczycy. Niektórzy twierdzą, że zajmował się też handlem walutami. – Bezczelne kłamstwo! – denerwuje się Grajewski. – Nigdy się tym nie zajmowałem. Przecież byłem w wojsku!
W 1979 r. Andrzej Grajewski wyjechał do Niemiec. Miał tam znajomych; zaczynał od pracy w rzeźni. – Bywało, że nie miałem co jeść – wspomina początki. Potem karta się odwróciła.
Twierdzi, że jego największym szczęściem było to, że w niemieckim urzędzie pracy spotkał przyszłą żonę. Powoli zaczął zarabiać na sporcie. – Starałem się pośredniczyć przy transferach – mówi. – Była możliwość zarobienia pieniędzy, a jednocześnie pokazania, że nie jestem analfabetą, że coś znaczę.
Duże pieniądze zarobił, gdy pomógł przy transferze Franka Hartmanna z Hannoveru 96 do Bayernu Monachium. Kiedy piłkarz kupił halę sportową, w której grano w tenisa, zrobił Grajewskiego swoim wspólnikiem.
Jednocześnie zaczął działać w firmie Müller Milch, zajmującej się m.in. sprzedażą jogurtów. Pomógł jej wejść na rynek rosyjski. W Rosji Grajewski zdobył duże wpływy.
Został m.in. doradcą Rosyjskiej Federacji Piłkarskiej, a tamtejszej kadrze towarzyszył na największych imprezach. W czasie Mundialu 1990 współpracował z reprezentacją Niemiec prowadzoną przez Franza Beckenbauera.
– W Niemczech cieszy się uznaniem – przyznaje jeden z jego znajomych. – Byłem w Poznaniu na meczu Polska-Kamerun. Niemiecki trener Kameruńczyków, Winfried Schaefer, gdy tylko zobaczył Grajewskiego, zaraz podszedł do niego i się przywitał.
Grajewski jest właścicielem firmy JAG w Hanowerze, która pośredniczy między wielkim biznesem a klubami sportowymi.
Organizuje m.in. walki Dariusza Michalczewskiego i braci Kliczko. Ople Grajewskiego jeżdżą w najpopularniejszych w Niemczech wyścigach DTM, a porsche w Porsche Cup. W Polsce jest właścicielem pierwszoligowego klubu żużlowego Start Gniezno i ma udziały w SPN Widzew Łódź.
Miłość czy tylko interes?
Z Widzewem bliżej związał się, gdy zaczęła powstawać spółka akcyjna, ale fanem zespołu był już w latach 70. Był jedynym polskim kibicem, który pojechał na pucharowy mecz Widzewa z St. Etienne. Widać go też na zdjęciach po zwycięskich potyczkach Widzewa z Liverpoolem. – Znałem Rysia Kowenickiego, z Andrzejem Możejko chodziłem do szkoły – mówi.
W latach 80. pomagał załatwiać transfery piłkarzy Widzewa do niemieckich klubów, głównie niższych klas. Ludwik Sobolewski, legendarny prezes RTS Widzew, przyznaje, że Grajewski pożyczał pieniądze, załatwiał sprzęt, fundował upominki. – Na przykład buty Adidasa, co nie było małym wydatkiem – twierdzi Grajewski.
Gdy w styczniu 1993 r. zarejestrowano Sportową Spółkę Akcyjną Widzew, stał się jej udziałowcem, z czasem jednym z największych. Namówił go Sobolewski. Stosunek Grajewskiego do Widzewa budzi liczne kontrowersje. Zapewnia, że kocha klub i chce pomóc, ale są tacy, którzy przekonują, że zależy mu tylko na pieniądzach.
– Według mnie siła Grajewskiego polega na tym, że w pewnym momencie wyciąga 100 tysięcy euro i ratuje Widzew – uważa były członek rady nadzorczej SPN Widzew, który prosi o zachowanie anonimowości. – Ratując klub, zarabia na tym. Ale są to tylko doraźne transfuzje, a nie leczenie zasadnicze.
Były działacz klubu twierdzi, że Grajewski trzyma rękę na kasie Widzewa, do 2005 r. przejął pieniądze z Canal Plus, a jest to przeciętnie 2,5 mln rocznie. Grajewski ripostuje, że zrzekł się tych pieniędzy, by pokryć zobowiązania Widzewa wobec członków PZPN, a to umożliwi otrzymanie przez Widzew licencję i grę w ekstraklasie.
Grajewski zamiast banku
W ubiegłym roku ówczesny prezes Widzewa Mirosław Czesny ujawnił, że biznesmen z Hanoweru pożyczał klubowi pieniądze na procent. Pokazał umowę, która opiewała na 500 tys. marek, a oprocentowanie wynosiło 17 proc. Grajewski twierdzi, że ujawniając tę umowę postąpiono nie fair.
– Od pożyczania pieniędzy są banki, ale żaden bank Widzewowi pieniędzy by nie pożyczył, bo nikt nie da pożyczki bankrutowi – tłumaczy Grajewski. – Pawelec i ci, którzy przyjeżdżali do mnie, o tym wiedzieli. To zawsze była pomoc od serca.
Wojciechowski twierdzi, że Grajewski robi pieniądze, ale na pewno nie w Widzewie. – Z Widzewa nie da się żyć – dodaje. – Tu przecież ludzie od kilku miesięcy nie dostają pensji.
Sobolewski ocenia pracę Grajewskiego pozytywnie. – Zrobił dużo dobrego – mówi. – Ci, co twierdzą, że zarabia na Widzewie, niech zrozumieją, że gdyby klub poszedł do banku, to też musiałby płacić procenty. Dziś Grajewski też wyciągnął rękę – załatwił obóz, ściąga piłkarzy.
Jeden z byłych działaczy twierdzi, że Grajewski pożyczył Widzewowi 2,5 mln marek. Biznesmen nie zaprzecza, ale żałuje, że nie przyjechał do Polski i nie kontrolował wydawania pieniądzy. – Jeżeli takie pieniądze były, to dlaczego nie zrobiono z nich właściwego użytku? – pyta Andrzej Grajewski. – Widzew dziś byłby w takiej sytuacji jak Wisła. Przypuszczam, a mam na to dowody, że wydano je na zupełnie co innego.
Natura biznesmena
Kontrowersje budzi osobowość Grajewskiego. Jeden z byłych członków rady nadzorczej Widzewa zarzuca mu wręcz prostactwo. – On nie jest człowiekiem wielkiej polityki, nie ma takich umocowań – mówi ów działacz. – O jego sile decyduje ekonomia.
Według Wojciechowskiego, Grajewski ma naturę typowego biznesmena. – Jego największą zaletą jest poczucie realizmu – mówi. – Potrafi bardzo dobrze ocenić sytuację finansową i ryzyko w biznesie.
Franciszek Smuda, którego Grajewski jako nieznanego trenera ściągnął z Mielca do Łodzi, twierdzi, że biznesmen z Hanoweru bywa zmienny. Raz ma niesamowity zapał, a potem przychodzi zniechęcenie.
– Jest wybuchowy, spontanicznie wyraża opinie o ludziach – mówi Smuda. – Przyzwyczaiłem się, nie dawałem sobie dmuchać w kaszę. Grajewski zawsze chciał mieć rację. Przez cztery lata jak były sukcesy, to się ze mną zgadzał. Gdy nie szło, to zaczęły się problemy.
Smuda przyznaje, że gdyby Grajewski trafił na uległego trenera, narzucałby mu, kto ma grać na boisku. – U mnie Andrzej nie miał szans, żeby ustalać skład, ale lubił wygłaszać wykłady trenerskie – twierdzi Franciszek Smuda.
Dialog z Pawelcem
Andrzej Pawelec od lat łączony jest z Grajewskim. Nieraz się już kłócili i godzili. Pawelec uważa, że Grajewski zrobił dla Widzewa bardzo dużo i jego stosunki z nim były zawsze poprawne. – Nie zaprzestaliśmy nigdy dialogu, choć jego język był dla wielu czasem kwiecisty – twierdzi Pawelec i dodaje, że powodem różnicy zdań był zawsze Widzew. Grajewski miał zawsze większy dystans, był bardziej zapobiegliwy, chciał niektóre rzeczy robić wolniej.
– Największą zaletą „Grajka” jest trzeźwe spojrzenie – uważa Pawelec. – Nawet w największych emocjach liczy… Ale tak jak ja jest człowiekiem impulsywnym i nerwowo reaguje na niektóre sprawy.
Grajewski uważa, że jego problemem jest… ciągłe dopinanie go do Pawelca. – Ja z tym człowiekiem nie zrobiłem interesu i nie zrobię, choć parę razy mu pomogłem – mówi.
– Mamy różne poglądy na wszystko.
Nikt nie zliczy, ile razy Andrzej Grajewski odchodził i wracał do Widzewa. Tłumaczy, że do ostatniego pożegnania doszło, bo księgowego i członka zarządu złapał na okradaniu klubu. Wrócił, bo tych osób nie ma już w Widzewie.
– Brzydzę się oszustwami – twierdzi Grajewski. – Było wiele afer związanych z Widzewem, ale ja nie brałem w nich udziału. Gdybym nie wykonywał uczciwie swego zawodu, to i Niemcy dawno by mnie skasowali.
Na jak długo Andrzej Grajewski wrócił do Widzewa – nie wie nikt. Sam Grajewski twierdzi, że Widzewowi będzie pomagał dopóty, dopóki nie będzie w klubie oszustwa. Teraz chce zrobić wszystko, by klub dalej grał w ekstraklasie. Ludzie, którzy go dobrze znają, jedno wiedzą na pewno: uwierzą, że Grajewski na zawsze pożegnał się z Widzewem, gdy zobaczą jego nekrolog.
Anna Gronczewska