Coraz więcej wiadomo o pilocie Boeinga
Tadeusz Wrona, kapitan Boeinga 767, który awaryjnie lądował na warszawskim Okęciu, jest szybownikiem Aeroklubu Leszczyńskiego.
01.11.2011 | aktual.: 02.11.2011 09:17
O włos od tragedii na Okęciu - zobacz zdjęcia
Tadeusz Wrona ma 53 lata, jest absolwentem Politechniki Rzeszowskiej. W LOT pracuje od początku lat 80. W PLL LOT pracuje też jego brat. We wtorek o godz. 19.30 kpt. Wrona miał już ponad 3100 fanów na Facebooku.
Tadeusz Wrona pochodzi z Nowej Soli. Przygodę z lotnictwem rozpoczął w Aeroklubie Ziemi Lubuskiej w latach 70. minionego wieku. W tym samym czasie szybowcami już latał Leszek Drygasiewicz, który nawiązał znajomość z nastoletnim Tadeuszem i ciepło go wspomina.
- Tadeusz zgłosił się na szkolenie mając ukończone 16 lat, tego wymagał regulamin. Pamiętam, że zawsze chciał dużo latać, wykorzystywał każda okazję, by wsiąść do szybowca i spędzić w powietrzu jak najwięcej czasu. Od początku było widać, że ma talent. Bardzo szybko podnosił swoje umiejętności i piął się do góry, startował z sukcesami w zawodach. Po ukończeniu szkoły średniej dostał się na Politechnikę Rzeszowską i wyjechał. Potem dostał pracę w LOT i przeprowadził się do Warszawy - powiedział Drygasiewicz.
Drygasiewicz bardzo wysoko ocenia umiejętności Tadeusza Wrony. - Już jako nastolatek za sterami szybowca pokazał, że ma twardy charakter i jest opanowanym pilotem. W przelotach szybowcowych niejednokrotnie musiał lądować w przygodnych miejscach i nie pamiętam, by uszkodził przy tym szybowiec i cokolwiek mu się stało. Nie wszyscy to potrafili - dodał Drygasiewicz.
Jak dodał, o poziomie wyszkolenia Wrony jako pilota szybowca świadczy fakt, że jako trzeci pilot w Aeroklubie Ziemi Lubuskie zdobył Złotą Odznakę z Trzema Diamentami, która jest potwierdzeniem wszechstronności pilota. W tamtych czasach, aby ją uzyskać, trzeba było osiągnąć pułap 5 tys. metrów oraz wykonać przelot zamknięty na dystansie 300 km i przelot otarty na dystansie 500 km.
- Tadeusza już w młodym wieku cechował spokój i rozwaga. Nigdy nie wpadał w panikę, nie denerwował się. To sprawiało, że latał pewnie i można było na nim polegać - powiedział Drygasiewicz.
Tadeusz Wrona co jakiś czas odwiedza Aeroklub Ziemi Lubuskiej. W 2007 roku przyjechał na uroczystości związane z jubileuszem 50-lecia Aeroklubu, a w tym roku był gościem szybowcowych Mistrzostw Polski w klasie standard, które odbyły się w czerwcu w Przylepie.
"To mogło mu pomóc w lądowaniu"
Jak powiedział dyrektor Aeroklubu Leszczyńskiego Andrzej Majchrzak, doświadczenie w szybownictwie mogło mu pomóc w lądowaniu. Majchrzak podkreślił, że pilot szybowcowy jest nauczony delikatnego lądowania.
- Na szybowcach ląduje się lotem ślizgowym. Bardzo dużą rolę odgrywają umiejętności pilota, sposób delikatnego podejścia, żeby ostrożnie przyziemić i nie uszkodzić szybowca. To przecież delikatna maszyna - powiedział.
- Pilot szybowcowy ląduje w różnych warunkach, w terenie przygodnym i na lotnisku. Zwłaszcza w terenie przygodnym jest to trudne, bo nie wiadomo, co kryje ziemia: czy tam nie ma rowu czy kamienia - takie rzeczy się zdarzają - dodał Andrzej Majchrzak.
Jak zaznaczył, większość pilotów pasażerskich przez bardzo długi czas wywodziła się z lotnictwa szybowcowego, również dziś szybownictwo pozostaje często "szkołą podstawową" dla wielu pilotów.
Tadeusza Wronę scharakteryzował jako skromną, sympatyczną, otwartą osobę.
- Wrona trafił do nas około 2001 roku. Regularnie bierze udział w szybowcowych mistrzostwach Polski, latał także w tym roku. W osiąganiu większych sukcesów w szybownictwie nie pozwala mu praca - powiedział.
- Jest rozsądnym pilotem, nie jest ryzykantem, co w szybownictwie mogłoby się skończyć tragicznie - dodał.
Jak podkreślił, Tadeusz Wrona może liczyć na uhonorowanie jego zasług również w Lesznie.
- Z pewnością pogratulujemy mu w naszym gronie, może wypijemy kieliszek koniaku, ale na więcej nie będzie czasu. Gdy Tadeusz Wrona przyjeżdża do Leszna na mistrzostwa, to czeka go intensywny trening, czas mistrzostw i ucieka do pracy - powiedział.
"Tadeusz Wrona to doświadczony pilot"
Prezes LOT Marcin Piróg powiedział, że awaryjne lądowanie dużego odrzutowego samolotu pasażerskiego, bez wysuniętego podwozia, wydarzyło się po raz pierwszy w historii lotniska. Dzięki doświadczeniu załogi udało się cało posadzić maszynę na pasie startowym - podkreślił.
- Tadeusz Wrona - kapitan Boeinga, który lądował awaryjnie w Warszawie - jest jednym z najbardziej doświadczonych pilotów. Od 20 lat lata na Boeingach i jest też szybownikiem. Przeprowadził to lądowanie awaryjne perfekcyjnie. Niestety, rzadko to się tak kończy. Wystarczy zły kąt natarcia, skrzywienie samolotu - powiedział prezes LOT.
Piróg poinformował, że było to pierwsze na Okęciu lądowanie samolotu pasażerskiego bez wysuniętego podwozia. Szczęśliwie nikt nie został ranny. Na pokładzie samolotu prawdopodobnie byli obcokrajowcy. - Od naszej załogi wiem, że nie było paniki na pokładzie i nikt nie odniósł obrażeń - powiedział.
Piróg podziękował załodze, obsłudze lotniska, sztabowi kryzysowemu, wieży kontrolnej, straży pożarnej i policji za "profesjonalną obsługę" lądowania.
"Podjął strategiczną decyzję"
Rzecznik PLL LOT Leszek Chorzewski powiedział, że pomimo wykrycia po ok. 30 minutach od startu z Newark (USA) usterki w samolocie, kapitan podjął autonomiczną i "strategiczną" decyzję o kontynuowaniu lotu.
Jak informował wcześniej prezes LOT Marcin Piróg, już ok. 30 minut po starcie z Newark (USA) załoga polskiego samolotu sygnalizowała usterkę centralnego systemu hydraulicznego.
W maszynie był jeszcze inny system, mogący wysunąć podwozie, elektryczny. - Kapitan nie mógł mieć 100-procentowej pewności co do usterki - przekonuje Chorzewski. - Chciał sprawdzić, czy zadziała elektryczny system. I chciał to zrobić na terenie Polski. To była strategiczna decyzja kapitana, jak się okazało, bardzo słuszna - zaznacza.
Nad Warszawą okazało się, że samego podwozia nie udało się opuścić, choć wysunęły się tzw. klapy podwozia. Wtedy zapadła decyzja o lądowaniu awaryjnym.
Boeinga nad stolicą ubezpieczały dwa polskie wojskowe myśliwce F-16. Zanim nastąpiło lądowanie awaryjne, samolot latając spalał nadmiar paliwa, a służby lotniskowe przygotowały się do przyjęcia maszyny. Pas startowy pokryto m.in. specjalną pianą. Wezwano straż pożarną, karetki pogotowia.
"Decyzja była prawidłowa"
Decyzję kpt. Tadeusza Wrony chwali m.in. redaktor i wydawca magazynu "RAPORT - wojsko, technika, obronność" Wojciech Łuczak.
- Decyzja była jak najbardziej prawidłowa i zgodna z procedurami bezpieczeństwa - ocenił. Jak powiedział, spadek ciśnienia w instalacji hydraulicznej nie oznacza konieczności powrotu na lotnisko. Podkreślił, że działania załogi były "absolutnie proceduralne". - Całe to wydarzenie pokazuje skalę doświadczenia lotniczego załogi - podsumował Łuczak.
Chorzewski z kolei zaznaczył, że samolot po starcie - nawet mimo usterki - był jednak pełen paliwa i "bez sensu by było" latać w kółko nad terytorium USA przez wiele godzin (dopiero po zużyciu paliwa można było sprawdzić działanie systemu opuszczającego podwozie i spróbować lądowania).
"Zasługuje na najwyższe wyróżnienie"
- Uważam, że to jest doskonały przykład prawidłowego działania w awaryjnych sytuacjach. I to działania całego systemu kryzysowego, choć w szczególności i w pierwszej kolejności podkreślić należy mistrzostwo pilota - pana kpt. Tadeusza Wrony, który w pełni pokazał stuprocentowe mistrzostwo pilotażu - powiedział Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego gen. Stanisław Koziej.
- Rozmawiałem z panem kapitanem bezpośrednio, na lotnisku. Miałem możliwość posłuchać jego wrażeń - to niebywale spokojny człowiek. Trzeba mieć naprawdę żelazne nerwy i doskonałe przygotowanie zawodowe, aby po tak traumatycznym przeżyciu - po godzinie latania ze świadomością, że będzie musiał za chwilę wylądować bez podwozia - tak precyzyjnie posadzić potężny samolot - ze świadomością, że z tyłu, za jego plecami znajduje się ponad 200 pasażerów - stwierdził gen. Koziej. - Ten człowiek zasługuje na najwyższe wyróżnienie, pan prezydent na pewno będzie chciał wyróżnić go za ten czyn - dodał.
- Pan kapitan był pełen uznania dla całej swojej załogi, zarówno dla drugiego pilota, jak i dla stewardess - całej załogi pokładowej, która doskonale potrafiła uspokoić, zapanować w tej nerwowej atmosferze nad pasażerami. Dzięki temu na pokładzie był spokój, nie było paniki. To jest niezwykle ważne w takich sytuacjach, tym bardziej, że długo trwał czas oczekiwania na lądowanie - trzeba było przecież zużyć paliwo - powiedział szef BBN.
"Dobrze, że trafiło na tego pilota"
- Szczęście w nieszczęściu, że trafiło na tego pilota. Kapitan Tadeusz Wrona lata w PLL LOT od prawie 30 lat. Nie wiem, kto był drugim pilotem. Oprócz tego, że to doświadczony pilot i wyjątkowo spokojny człowiek, to jeszcze doskonały szybownik. To tutaj miało pierwszorzędne znaczenie! Samolot wylądował precyzyjnie jak szybowiec - powiedział emerytowany pilot PLL LOT kapitan Lech Kasprowicz.
- Ten pilot lata na szybowcach dużo i bardzo dobrze, startuje w zawodach. A wiadomo, że na szybowcach się ląduje nie tylko na lotnisku, ale również na nieprzygotowanych polach, lepszych i gorszych. To miało kapitalnie znaczenie, że on jest szybownikiem. Dlatego precyzyjnie wylądował, nie zrobił tzw. cyrkla, czyli samolot przed przyziemieniem nie zaczepił końcówką skrzydła czy silnikiem o podłoże. Gdyby o ziemię najpierw zahaczył np. gondolą silnikową lub tyłem kadłuba, gdzie jest płoza, powstałby taki kręcący moment jak przy cyrklu i samolot uderzyłby w ziemię nie w linii lotu, tylko bokiem. Wtedy samolot się łamie i niszczy, byłyby ofiary śmiertelne - wyjaśnił emerytowany pilot.
- Piloci ćwiczą takie lądowania na symulatorach. To nie jest jakieś tam Bóg wie nadzwyczajne wydarzenie, bo w instrukcji są różne przypadki lądowania awaryjnego - zarówno zupełnie bez podwozia, jak we wtorek, jak i gdy wyjdzie tylko część podwozia. Są procedury, załoga jest przygotowana na coś takiego. Nie w tym sensie, że to się zdarza co drugi lot, ale załoga jest szkolona na taką okoliczność - dodał.