Coraz więcej Niemców spędza starość w Polsce
Tajlandia, Czechy, Bułgaria, a może Polska? Coraz więcej Niemców umieszcza swoich bliskich w polskich domach opieki. Niemieckie organizacje opiekuńcze krytykują "nieludzkie deportacje" i "geriatryczny kolonializm". Właściciele domów opieki po polskiej stronie Odry odpowiadają, że przez niemieckich kolegów przemawia strach przed lepszą i tańszą konkurencją - pisze Izabella Jachimska, niemiecka korespondentka Wirtualnej Polski.
- Zabrałem ze sobą wszystko, co jest mi drogie i bliskie - rodzinne pamiątki i piękne wspomnienia - mówi drżącym głosem 79-letni Manfred z Bremerhaven. - Dzieci zostały w Berlinie. Mają pracę, ważne obowiązki, ale nie zapomniały o ojcu. Często do mnie dzwonią i przyjeżdżają.
Niemiecka jakość, polskie serce
Emerytowany spawacz od trzech miesięcy mieszka w prywatnym domu seniora "Pogodna Jesień" w Rokitnie w województwie lubuskim. To nie jest jego pierwszy dom opieki. Synowie umieścili ojca w domu seniora w rodzinnym Bremerhaven, ale nie byli zadowoleni z pracy personelu. Przez jakiś czas zniedołężniały staruszek mieszkał razem z dziećmi. Ponieważ wymagał całodobowej opieki synowie postanowili poszukać nowego ośrodka. Skorzystali z pomocy polskiej agencji Carefinder. Ich wybór padł na Rokitno. Przekonała ich serdeczność personelu, atrakcyjna lokalizacja (187 km od Berlina), no i cena. Pobyt w domu "Pogodna Jesień" kosztuje od 2750 do 5 tys. złotych. W Niemczech płacili ponad trzy razy więcej.
- Myślę, że największym atutem naszego domu jest to, że dbamy o pensjonariuszy w trzech wymiarach - umysłu ciała i ducha - stwierdza dyrektorka i właścicielka ośrodka Anetta Marynowska. - Nasi podopieczni nie mają czasu na nudę. Mają do swojej dyspozycji pracownię komputerową, garncarską, malarską, salę rehabilitacyjną. Organizujemy im spacery, potańcówki - wylicza dyrektorka.
Dom "Pogodna Jesień" oddano do użytku w kwietniu 2011 roku. Była nauczycielka wzięła z banku 3,5 mln złotych kredytu i po kapitalnym remoncie przekształciła niszczejący budynek szkoły wiejskiej w nowoczesny dom opieki dla 60 pensjonariuszy. - Starałam się nie tylko o atrakcyjny wygląd, ale i dobór wykwalifikowanego personelu. Chcemy, żeby rodziny - niezależnie od narodowości - oddawały nam pod opiekę swoich bliskich bez wyrzutów sumienia - mówi pani Anetta.
Na pomysł zbudowania placówki opiekuńczej wpadła podczas pracy radnej w gminie Przytoczna. Odwiedzając okoliczne wioski doszła do wniosku, że umieszczenie zniedołężniałych rodziców, czy dziadków w domu opieki z prawdziwego zdarzenia jest lepszym rozwiązaniem niż samotne wegetowanie w czterech ścianach. - Polskie, czy niemieckie dzieci nie uchylają się od podstawowej opieki nad starzejącymi się rodzicami, ale na więcej brakuje im zwyczajnie czasu. Mówią: masz pilota, siedź przed telewizorem, nie marudź i nie przeszkadzaj. U nas seniorzy przybywają w gronie rówieśników, wraca im ochota do życia - stwierdza pani Anetta.
Dom w Rokitnie zbudowała z myślą o polskich emerytach. Ku zaskoczeniu dyrektorki po otwarciu placówki rozdzwoniły się telefony od Niemców i polskich emigrantów, którzy na starość postanowili powrócić do kraju. Na początku działalności właścicielce brakowało pieniędzy na reklamę i dobra opinia o placówce rozniosła się pocztą pantoflową. Polska opiekunka, pracująca w Berlinie poleciła synom pana Manfreda dom w Rokitnie. Przyjechali, obejrzeli, spodobało im się i postanowili, że ojciec spędzi jesień życia w "Pogodnej Jesieni".
- Większość podopiecznych stanowią Polacy, ale mamy sporą grupę osób z niemieckimi albo francuskimi paszportami. Przeważnie są dwujęzyczni, więc bez trudu możemy się z nimi porozumieć. W przypadku takich pensjonariuszy, jak pan Manfred tak dobieramy dyżury personelu, aby na każdej zmianie pracowały przynajmniej dwie opiekunki mówiące po niemiecku - opowiada Anetta Marynowska.
Heimat nad Odrą
Wieś Zabełków w powiecie raciborskim leży tuż przy granicy z Czechami. "Rezydencja dla seniorów" zaczęła działać pod koniec marca tego roku. Dwupiętrowy, pachnący nowością budynek wzniesiono na działce o powierzchni 6 tys. metrów, okolonej strzelistymi tujami. Pan Johannes, 83-letni emerytowany listonosz z Bochum przyjechał do Zabełkowa w Wielki Piątek i został jednym z pierwszych pensjonariuszy.
Nie ma dzieci, nigdy nie założył rodziny. Przez czterdzieści lat opiekował się swoimi sąsiadami, państwem Berghaus. Kiedy zmarli, ich córka Martina otoczyła opieką schorowanego staruszka. - Znamy się od 55 lat i decyzja o umieszczeniu Johannesa w domu opieki nie przyszła mi łatwo- przyznaje. Szukała dobrej placówki w przystępnej cenie. Skromna emerytura listonosza nie wystarczyła na opłacenie domu opieki w Niemczech. Pani Martina natrafiła w internecie na stronę "Seniorenresidenz an der Oder" w Zabełkowie. Serdeczny, wykwalifikowany personel biegle mówiący po niemiecku, pięć posiłków dziennie, jednoosobowy pokój, całodobowa opieka za 1300 euro miesięcznie. Cena bezkonkurencyjna w porównaniu z niemieckimi warunkami. W końcu pan Johannes postanowił: "chcę zestarzeć się w Polsce".
Rezydencję dla seniorów zbudował Werner Graca. Urodzony na Górnym Śląsku mieszkał przez dwadzieścia lat w Niemczech. Pracował przy budowie ośmiu ośrodków opieki. Dziewiąty zbudował w Zabełkowie, na przeciwko rodzinnego domu żony. Mieszkańców wioski nie stać na zamieszkanie w eleganckim domu opieki. Według pierwotnych założeń w "Rezydencji dla seniorów" mieli zamieszkać Ślązacy, którzy wypracowali w Niemczech przyzwoitą emeryturę i na starość postanowili wrócić do kraju. Tymczasem większość z 36 pensjonariuszy stanowią rodowici Niemcy. Niewielu jak pan Johannes dobrowolnie, z pełną świadomością przeprowadziło się do Polski. Większość osób cierpi na demencję i nie bardzo wie, gdzie się znajduje. Przenosiny do Polski i wszystkie formalności załatwiły ich dzieci.
Całe wyposażenie rezydencji pochodzi z Niemiec. W każdym pokoju jest internet, niemieckie programy telewizyjne i radiowe, niemieckojęzyczna msza i lekarz. Raz w tygodniu przychodzi pani, która gra na akordeonie niemieckie piosenki. Dwudziestoosobowy personel biegle mówi po niemiecku. Niedaleko Zabełkowa znajduje się lotnisko w Katowicach i czeskiej Ostrawie. Lot z dowolnego miasta w Niemczech zajmuje półtorej godziny. Kierownictwo ośrodka oferuje rodzinom, odwiedzających bliskich, odebranie z lotniska mikrobusem i dowóz do ośrodka.
Werner Graca doskonale zdaje sobie sprawę, że Niemcy umieszczają w Zabełkowie swoich bliskich nie tyle z sentymentu do walorów krajobrazowych Polski, co ze względów finansowych. Dom opieki w Niemczech kosztuje średnio od 2900 do prawie 4 tys. euro. Coraz więcej Niemców nie stać na tak duży wydatek. Wiele do życzenia pozostawia jakość opieki. Z ankiety przeprowadzonej przez ośrodek badania opinii publicznej TNS Emnid wynika, że co piąty Niemiec rozważa przeprowadzkę do zagranicznego domu opieki. Zapewnienie opieki starzejącym się Niemcom, eksperci nazywają tykającą bombą społeczną. Może będą ją w stanie rozbroić polskie domy opieki?
Nieubłagana demografia
Pod koniec 2011 roku liczba Niemców wymagających opieki wyniosła 2,5 mln osób, z których około 30 procent przebywało w domach seniora. Ponad 400 tys. emerytów nie stać na opłacenie pobytu w ośrodku opiekuńczym, mimo pomocy ze strony państwa w postaci dodatku pielęgnacyjnego. Według prognoz Federalnego Urzędu Statystycznego w 2030 roku liczba zniedołężniałych Niemców wzrośnie do 4,7 miliona. Do niedawna problemy w branży opiekuńczej łagodziły Polki, przyjeżdżające do Niemiec. Od dwóch lat nasilił się odwrotny trend - wysyłanie staruszków potrzebujących stałej opieki za granicę.
Turystyka opiekuńcza, nazywana eksportem babć, czy geriatrycznym kolonializmem nie jest w Niemczech nowym zjawiskiem. Sięga 1995 roku, gdy w Hiszpanii powstał pierwszy dom opieki dla niemieckich seniorów. Obecnie na Półwyspie Iberyjskim mieszka na stałe 50 tys. Niemców. Stopniowo oferta opiekuńcza rozszerzała się o nowe kraje - Tajlandię, Filipiny, Polskę, Czechy, Słowację, Bułgarię. Według orientacyjnych szacunków w Europie Wschodniej przebywa 5 tys. niemieckich emerytów.
Sozialverband Deutschland uważa, że sytuacja jest alarmująca i wzywa polityków do działania. - Dzisiejsi emeryci ciężko pracowali, odprowadzali składki, wychowywali dzieci i budowali dobrobyt kraju - mówi przewodnicząca stowarzyszenia Ulrike Mascher. - Seniorzy wypracowali własną emeryturę. Wysyłanie ich za granicę jest po prostu nieludzkie. Starszy człowiek wyruszający w podróż do zagranicznego domu opieki z dużym prawdopodobieństwem nie opuści go żywy - uważa.
Pedagog socjalny Werner Tigges, były przewodniczący Federalnego Związku Agencji Opieki (BHSB), uważa korzystanie z usług polskich domów opieki za całkiem niezłe rozwiązanie. Niepochlebne opinie o nowym trendzie wynikają jego zdaniem z lęku przed dynamiczną konkurencją po wschodniej stronie Odry. - Bardzo często larum podnoszą niemieckie organizacje lobbystyczne z branży opiekuńczej, które boją się utraty dotychczasowego stanu posiadania - stwierdza.
Opowiada historię chorej na demencję podopiecznej, przebywającej w domu opieki w Paderborn. Pewnego dnia personel uznał, że napięty grafik nie pozwala im tracić 40 cennych minut na karmienie zniedołężniałej pensjonariuszki. Rozpoczęto żywienie przez sondę. Pan Tigges jako prawny opiekun zaczął interesować się umieszczeniem chorej w domu opieki we Wrocławiu. Rozmawiając z kierownictwem placówki zapytał, czy za karmienie chorej bez użycia sondy będzie doliczana dodatkowa opłata. Wówczas usłyszał: "Ależ proszę pana, to należy do naszych obowiązków". - Nic dodać nic ująć - podsumowuje Werner Tigges.
- Pomysł spędzenia starości w Tajlandii, czy Polsce nie jest uniwersalnym rozwiązaniem dla wszystkich starzejących się Niemców - przyznaje Wolfgang Luck, autor trzyczęściowego reportażu o 63-letniej Ute S. z Buxtehude, która postanowiła spędzić jesień życia w Chiang Mai na północy Tajlandii.
Bohaterka reportażu była niezadowolona z życia w Niemczech - głodowa emerytura, ciasne mieszkanie, brak kontaktów z rodziną. Ute S. chciała nie tylko ogrzać się w promieniach tajlandzkiego słońca, ale doświadczyć ciepła i serdeczności, jakiej nie zaznała od bliskich.
- Umieszczenie najbliższych w zagranicznym domu opieki ma nieprzyjemny posmak, że egoistyczne dzieci pozbywają się rodziców. Uważam, że turystyka opiekuńcza wystawia niepochlebne świadectwo przede wszystkim naszemu państwu, które nie jest w stanie zapewnić emerytom godnej starości we własnej ojczyźnie - przekonuje Wolfgang Luck.
Koszty i wartości
- Nasze domy nie odbiegają standardem od niemieckich, a czasami śmiem twierdzić, że je przewyższają - mówi Sylwia Witkowska, specjalista ds. obsługi klienta w firmie Carefinder - Najczęściej to nowe placówki, świetnie wyposażone, o atrakcyjnej lokalizacji.
Carefinder założyło trzech polskich przedsiębiorców, działających od lat w branży opiekuńczej. Największy operator miejsc pobytu dla osób starszych z krajów Unii Europejskiej w polskich domach opieki, specjalizuje się w pozyskaniu klientów z Niemiec, zainteresowanych spędzeniem jesieni życia w polskich ośrodkach. Firma działa zaledwie od roku, a już znalazła miejsca dla kilkudziesięciu klientów.
- Mamy zapytania nie tylko z Niemiec, ale również ze Szwajcarii, z Austrii, Danii, Holandii - wylicza rzeczniczka prasowa Faustyna Siedlecka - Początkowo mieliśmy pewne obawy, jak rynek zareaguje na nasz model biznesowy, ale zainteresowanie przerosło nasze najśmielsze oczekiwania.
Carefinder współpracuje z ośmioma placówkami, zlokalizowanymi na północy Polski i wzdłuż zachodniej granicy - w Karpaczu, pod Katowicami, w Świnoujściu, Szczecinie. Niedługo rozszerzą ofertę o domy opieki w Czechach i o tzw. mieszkania wspomagane. Niemieccy seniorzy mogą zamieszkać w mieszkaniach jedno- i dwupokojowych. Będą mieli do swej dyspozycji opiekunkę i zaplecze medyczne.
Domy mają standardy niemieckie, ale ceny polskie. W zależności od komfortu i stanu zdrowia pensjonariusza miesięczna opłata kształtuje się od 950 do 1700 euro. Najmłodszy klient miał 59 lat i pochodził z Hamburga. Najstarszy 87-latek przyjechał aż z Düsseldorfu.
Z usług Carefinder korzystają dzieci, poszukujące domu opieki dla schorowanych rodziców. Nie brakuje niemieckich seniorów cieszących się jeszcze dobrym zdrowiem, ale pragnących zabezpieczyć się na wypadek choroby, czy zniedołężnienia.
Niemcy zadają dużo pytań, kilka razy odwiedzają wybrany dom. - Dajemy klientom dwa tygodnie na zastanowienie. To poważne decyzje życiowe, wymagające gruntownego przemyślenia - tłumaczy Sylwia Witkowska.
Pobyt w domu opieki nie jest ostateczny. Często pensjonariusze zmieniają lokalizację. Po pobycie w polskich górach stwierdzają, że jednak wolą polskie morze.
- Nikogo nie zmuszamy do korzystania z naszej oferty - mówi Faustyna Siedlecka. - Tworzymy alternatywę, nie wnikamy w motywy postępowania naszych klientów. Ważną przyczyną umieszczenia bliskich w polskich domach opieki są na pewno względy finansowe, ale przede wszystkim wartości. Polskie opiekunki cieszą się znakomitą opinią. Wśród naszych klientów mamy osoby, które opuściły niemiecki dom seniora, bo były niezadowolone z jakości opieki.
Czy na przeprowadzkę do Polski decydują się biedniejsi i bardziej schorowani Niemcy? - Nie ma na to reguły - odpowiada Faustyna Siedlecka. - Mieliśmy klienta, wysoko postawionego urzędnika ministerialnego z Hamburga. Przez wiele lat korzystał w domu z pomocy polskich opiekunek. Gdy nie mógł mieszkać samodzielnie, przeniósł się do domu opieki w Polsce.
Panie z firmy Carefinder uważają, że rosnące zainteresowanie polskimi placówkami opiekuńczymi nie jest przejściowym trendem. - Analizując wskaźniki demograficzne uważamy, że nie zabraknie nam klientów. Polski dom opieki jest dobrą alternatywą dla starzejących się Niemców. Na pewno nie będziemy prowadzić w rankingu turystyki opiekuńczej. Na pierwszym miejscu pozostanie Hiszpania, czy Tajlandia. Biją nas warunkami klimatycznymi, ale z kolei my oferujemy wysoki poziom opieki i bliski dojazd z Niemiec, co dla wielu klientów ma ogromne znaczenie - wylicza Faustyna Siedlecka.
Pan Johannes zdążył zadomowić się w Zabełkowie. Czasami tęskni za ulubionym parkiem i ławką, na której przesiadywał całymi dniami. Zdaje sobie sprawę, że Zabełków jest ostatnim etapem w jego długim, pracowitym życiu. Kiedyś powróci do Niemiec i spocznie na cmentarzu miejskim w Bochum. Pani Ute postanowiła, że nigdy nie wróci do Niemiec. Chce zostać pochowana w Tajlandii. Jej ciało będzie spalone, a prochy rozsypane do morza.
Specjalnie dla WP.PL Izabella Jachimska