Coraz gorętsza zimna wojna Hamida Karzaja z Amerykanami w Afganistanie
Choć zawdzięcza swoje 12-letnie rządy Amerykanom, afgańskiemu prezydentowi Hamidowi Karzajowi coraz bardziej nie układa się współpraca z potężnymi sojusznikami. Powodem jest wzajemny brak zaufania.
05.12.2013 | aktual.: 05.12.2013 15:29
- Nie ufam Amerykanom, ani oni mnie nie ufają - wyznał pod koniec listopada Karzaj, otwierając posiedzenia Loi Dżirgi, Wielkiej Rady afgańskiej starszyzny. Zwołał ją, by zdecydowała czy ma podpisywać z Amerykanami umowę, pozwalającą im utrzymywać w Afganistanie wojska po 2014 roku, gdy spod Hindukuszu mają zostać wycofane wojska koalicji międzynarodowej, posłane tam w 2001 roku na wojnę z talibami i Al-Kaidą.
Loja Dżirga zgodziła się i wezwała Karzaja, by podpisał umowę jeszcze przed końcem roku, tak jak chcą Amerykanie. I kiedy wszystko zdawało się już gotowe, Karzaj odmówił podpisania z USA umowy już teraz, a w dodatku postawił nowe, trudne warunki. Zażądał, by Amerykanie pod żadnym pozorem nie zapuszczali się do afgańskich wiosek, doprowadzili do rozmów rządu w Kabulu z talibami, a wcześniej wypuścili z więzienia w Guantanamo kilkunastu afgańskich jeńców, zapewnili spokój na wiosnę 2014 roku, gdy w Afganistanie odbędą się wybory prezydenckie i nie wtrącali się w ich przebieg.
Karzaj oszalał?
Amerykanie uznali, że pod koniec swych rządów Karzaj oszalał, że z powodu swej wybujałej dumy, obsesji i błędnego osądu sytuacji, podbija stawkę w politycznych targach, ryzykując, że zniecierpliwiony nim Zachód wycofa nie tylko wojska, ale także obietnicę utrzymywania Afganistanu za cenę kilku miliardów dolarów rocznie. Pozostawiony sam sobie Afganistan pogrążyłby się w nowej, wojnie domowej, podobnej do tej, jaka wybuchła tu w latach 90., po wycofaniu Armii Radzieckiej i zaprzestaniu przez Zachód wszelkiej pomocy dla walczącej z nią afgańskiej partyzantki.
Karzaj nie wierzy jednak, by Amerykanie i Zachód mieli wycofać się z Afganistanu, a jedynie próbują wymusić na nim nowe ustępstwa. - Amerykanie pozostaną w Afganistanie, jeśli leży to w ich interesie. Jeśli uznają, że nie leży, to wycofają się choćbyśmy z nimi podpisali i tysiąc umów - powiedział Radiu Swoboda. - Wiem co mówię, bo przyglądałem się jak porzucają nas w latach 90., gdy uznali, że po pokonaniu Związku Radzieckiego nie mają dłużej w Afganistanie żadnego interesu - dodał. Karzaj był wtedy wiceministrem spraw zagranicznych w koalicyjnym rządzie, utworzonym przez afgańską partyzantkę.
Walka o dobre imię
Według Thomasa Ruttiga, jednego z najlepszych znawców Afganistanu z kabulskiego ośrodka analitycznego Afghan Analysts Network, Karzaj postanowił do ostatka targować się z Amerykanami, by wymusić na nich jak największe i jego zdaniem najkorzystniejsze dla Afganistanu ustępstwa, a także, by nie przejść do historii jako afgański przywódca, zawdzięczający władzę obcym i ślepo im posłuszny. 56-letni Karzaj nie wybiera się zresztą na polityczną emeryturę, choć wiosną dobiegnie końca jego druga i ostatnia prezydencka kadencja.
Nie wyznaczył następcy, ale wykorzysta władzę, by przekazać ją swojemu faworytowi, który zapewni mu bezpieczeństwo i przedłuży polityczne wpływy. Nie chce, by przeszkodzili mu w tym Amerykanie, którzy mogą postawić na własnego, tak jak w 2009 roku próbowali odebrać władzę Karzajowi, wspierając jawnie w wyborach jego rywala. Karzaj im tego nigdy nie darował. Właśnie tamta elekcja stała się początkiem zimnej wojny Karzaja z Amerykanami. Prezydent George W. Bush pochłonięty był wyłącznie Irakiem. Afganistan go nie obchodził i nie wtrącał się Karzajowi w rządy.
Barack Obama chciał już tylko dokończyć wojny Busha i wycofać wojska z Iraku i Afganistanu. Obama, a także jego urzędnicy publicznie upokarzali Karzaja, strofując go, oskarżając o korupcję. Wyróżniał się w tym zwłaszcza Richard Holbrooke, mianowany przez Obamę na naczelnego dyplomatę ds. Hindukuszu.
Ostatnia szansa
Karzaj targuje się dziś z Amerykanami, wiedząc, że umowa z nimi jest ostatnim sposobem, by cokolwiek na nich wymusić (choćby zgodę, by następcą został jego faworyt), potem przestanie im być do czegokolwiek potrzebny. Zachodnia inwazja na Afganistan w 2001 roku toczyła się przy wsparciu świata pod sztandarem ONZ i wojny z Al-Kaidą. Po 2014 roku za dalszą obecność obcych wojsk odpowiedzialny będzie już tylko afgański przywódca. Rosja, mająca prawo weta w Radzie Bezpieczeństwa domaga się, by poza władzami z Kabulu, na pozostawienie zachodnich wojsk w Afganistanie zgodziła się także ONZ.
Zależny przez 12 lat od Zachodu, Karzaj nie chce, by Afgańczycy zapamiętali go jako bezwolną, zachodnią marionetkę. Zarzucając Amerykanom, że za jego plecami próbują układać się z talibami, żąda, by przekonali ich do rozmów z wysłannikami Kabulu. Od lat powtarza też, że skoro kryjówki talibów znajdują się na pakistańskim pograniczu, to tam, a nie w Afganistanie, Amerykanie powinni urządzać obławy na partyzantów, bombardować i pacyfikować tamtejsze wsie. - Afgańczykowi trudno zgodzić się, by w naszym kraju stacjonowały obce wojska. Ale nie ma innego wyjścia - powiedział Karzaj zamykając obrady Loi Dżirgi.
- Powiadacie, żebym w ciągu miesiąca podpisał z Amerykanami umowę. Ale czy w miesiąc nastanie pokój? A jeśli podpiszę, a pokoju nie będzie? Kogo osądzi historia? Dlatego domagam się od Amerykanów gwarancji, a gdy mi ich udzielą, podpiszę im wszystko choćby nazajutrz - podsumował Karzaj.
Wojciech Jagielski, PAP