Co się działo w Radiu Łódź? Likwidator: odbudowa musi zająć dużo czasu
Radio Łódź jest w stanie likwidacji. Likwidator spółki Jacek Grudzień opowiada, co w niej zastał. Głos zabrali także byli dziennikarze. - W redakcji zarządzano strachem - mówi jeden z nich.
W grudniu minister kultury Bartłomiej Sienkiewicz odwołał zarządy i rady nadzorcze spółek Telewizji Polskiej, Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej. Pod koniec miesiąca wszystkie te spółki zostały postawione w stan likwidacji. Resort tłumaczył to wówczas decyzją prezydenta Andrzeja Dudy, który zawetował ustawę okołobudżetową, przewidującą 3 mld zł dla mediów publicznych. O sytuacji w Radiu Łódź w opowiedzieli w TVN24 byli dziennikarze stacji.
- Najdziwniejsza była cisza w redakcji - mówi Jacek Grudzień, jeden z najbardziej znanych łódzkich dziennikarzy. Dziś jest likwidatorem Radia Łódź, w którym pracował 20 lat. Od 2012 roku kierował łódzkim TVP, ale po zmianie władzy w 2016 roku stracił stanowisko.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Morawiecki i Czarnek rozdali miliardy". Jest zapowiedź raportu
Dziennikarz wspomina w rozmowie z TVN24 czasy, kiedy pracował w radiostacji oraz mówi o tym, co zastał w Radiu Łódź. - Było pełno rozmów, na korytarzach kłótnie, spory, dyskusje. A teraz, po powrocie do radia, zastałem jednego dziennikarza, chociaż to był środek tygodnia, wczesne godziny popołudniowe. Przeraziłem się, kiedy okazało się, że na cały program Radia Łódź pracuje maksymalnie kilku reporterów, w tym współpracowników z bardzo małym stażem - opowiada Grudzień.
Okazuje się, że dziennikarze opuszczali redakcję jeden za drugim, ponieważ nie znosili upokorzeń. - Radiowy reporter był zobowiązywany do towarzyszenia byłemu łódzkiemu wojewodzie Zbigniewowi Rauowi. Jeździł od wsi do wsi w województwie łódzkim. W każdej mówił to samo. Ale oddelegowany dziennikarz musiał za nim podążać, jak w dniu świstaka nagrywać te same, identyczne wystąpienia, a potem zadawać w kółko te same pytania, żeby nagrać identyczne odpowiedzi pana wojewody. Chodziło o to, żeby podnieść rangę wizyty - opowiada anonimowo jeden z dziennikarzy w materiale TVN24.
Cenzura
Pracownicy relacjonują też, jak musieli jeździć na wystąpienia polityków ówczesnej władzy lub robić materiały przychylne osobom z powiązanym ze środowiskiem. Nie wszyscy mogli się wypowiadać, a przez nieprzychylne komentarze w stronę obozu PiS dziennikarze mogli liczyć na nieprzyjemności.
- Dziennikarz przygotował materiał, w którym dał się wypowiedzieć każdej stronie. W audycji padły więc wypowiedzi pracowników szkoły, w której wcześniej pracował nowy dyrektor - mocno dla niego nieprzychylne. Problem w tym, że pan dyrektor miał bardzo mocne wsparcie władz radia. Dzień po materiale związki zawodowe otrzymały pytanie, czy autor materiału jest chroniony i czy można go zwolnić z pracy. Oczywiście sam materiał został zdjęty z naszej strony internetowej - mówi anonimowy informator TVN24.
Inny reporter wspomina o późniejszych etapach w redakcji, gdzie nikt już nie chował się z tym "komu dowalić, a komu zrobić laurkę". - Szefowie mówili do nas otwartym tekstem, że gości zapraszamy z PiS, że gości ze strony opozycji nie zapraszamy w ogóle - mówi dziennikarz.
Kary
- W redakcji zarządzano strachem i grano niepewnością. Przełożeni nas informowali na przykład, że w sprawie jakiejś informacji "dzwoniono z ministerstwa". Autorzy jednak nie mieli szansy się wybronić. Chodziło o zasugerowanie, że jest jakiś problem, który może źle wpłynąć na przyszłość dziennikarza - opowiada z kolei Wojciech Muzal, były dziennikarz Radia Łódź w latach 2019-2020.
Zaznacza, że jak zaczynał pracę w łódzkim radiu, dziennikarze nie byli wprost pouczani, jakie tematy mają robić i w jaki sposób. To jednak nie oznaczało, że nikt nie ingerował w treść serwisów informacyjnych.
- Oficjalnie mówiono nam: "nie ma żadnej cenzury, obowiązuje nas rzetelność". Jednocześnie chyba każdy z reporterów miał przekonanie, że szefostwo radia nie jest po ich stronie, tylko domyślnie przyjmuje narrację polityków - opowiada.
Co dalej z Radiem Łódź?
Grudzień mówi, że na poprawę sytuacji w radiu "potrzeba czasu" . - To proces długotrwały. Trzeba zdobyć na nowo zaufanie słuchaczy, trzeba przyciągnąć ludzi, którzy tego dokonają. Na to wszystko nakładają się jednak ograniczenia finansowe. To bardzo ryzykowne przedsięwzięcie nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich, którzy ze mną współpracują. Nie przyszedłbym tu, jednak gdybym nie wierzył, że jest to możliwe - mówi.
Dodatkowo Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji prawie co tydzień żąda raportów finansowych. - Oni polują na to, żeby pokazać, że wydaje się nagle dużo więcej pieniędzy. Nie ukrywam, że z miejsca zatrudniłbym pięciu dziennikarzy, żeby ruszyć z kopyta. Ale tak się po prostu nie da - podsumowuje likwidator.
Źródło: TVN24