Co łączy zgrabną blondynkę z katastrofą na Wołdze?
Zgrabna blondynka trzyma na ramieniu ogromnego sępa - turystyczną atrakcję miejscowego parku krajobrazowego. Jeszcze nie wie, że wkrótce posłuży on za symbol zarzucanej jej chciwości. Kobieta jest zrelaksowana, uśmiechnięta i opalona. Wakacyjne zdjęcie kontrastuje z artykułem o największej w historii Rosji katastrofie rzecznego statku. Tabloid "Komsomolskaja Prawda" bez żenady sięgnął do prywatnych fotografii Swietłany Iniakiny, zamieszczonych na jednym z portali społecznościowych. Iniakina jest teraz wrogiem publicznym numer jeden w Rosji. To ona stoi na czele firmy "ArgoRieczTur", która arendowała feralną "Bułgarię".
15.07.2011 | aktual.: 15.07.2011 18:51
Rosjanie nadal są w szoku po katastrofie na Wołdze, w której zginęło ponad sto osób, w tym prawie wszystkie znajdujące się na pokładzie dzieci. Zdziwienie śledczych wzbudził fakt, że 36 z nich urodziło się tego samego dnia, 30 grudnia 1999 r. Wkrótce okazało się, że pracownica biura wypełniała dane "z automatu”, nie troszcząc się o ich prawdziwość. To tylko wierzchołek góry lodowej zaniedbań, które w efekcie doprowadziły do katastrofy. - Jak to możliwe, by latem, na rzece utonęło tylu ludzi? – pytają zrozpaczeni mieszkańcy Tatarstanu, gdzie zdarzył się ten wypadek.
"Przyczyną tej tragedii są pieniądze" – napisano w gazecie "Moskowskij Komsomolec”. "Chciwość zabiła w Rosji już tysiące istnień. Nie potrafimy wyciągnąć lekcji z tych nieszczęść i tak do następnej katastrofy".
Iniakinę aresztowano zaraz po tragedii. Wraz z nią za kratki trafił Jakow Iwaszow, ekspert ds. żeglugi rzecznej, który dał pozwolenia na rejsy "Bułgarii". Obojgu zarzuca się zignorowanie zasad bezpieczeństwa, co doprowadziło do śmierci wielu osób. Jeśli te zarzuty zostaną udowodnione, grozi im do 10 lat więzienia.
Nie przesądzając o winie aresztowanych, skala zaniedbań, które najprawdopodobniej doprowadziły do katastrofy statku, jest zatrważająca: firma nie posiadała nawet licencji na przewóz turystów, statek był przeciążony i niesprawny (co zemściło się okrutnie w czasie sztormu, gdy okazało się, że nie można nawet uprzedzić przez megafon pasażerów o niebezpieczeństwie, ani nadać sygnału SOS, bo urządzenia nie działały). Nieoficjalnie mówi się, że błyskawiczne aresztowanie ocaliło podejrzanych przed linczem zrozpaczonych krewnych ofiar.
Tymczasem dziennik "Kommersant" twierdzi, że Iniakina jedynie nominalnie kierowała ArgoRieczTurem. Turystyczną firmą rządził faktycznie tajemniczy, krótko ostrzyżony brunet o aparycji bandyty. Była współpracowniczka aresztowanej kobiety twierdzi, że rzeczywiste obowiązki Iniakiny kończyły się na sprzedaży wycieczek. Gazeta nie podała nazwiska krótkowłosego bruneta, wspomniano jedynie, że najprawdopodobniej jest on właścicielem klubu gejowskiego w Kazaniu, stolicy Tatarstanu.
- Wypadki zdarzają się wszędzie. Tylko dlaczego u nas liczba ofiar zawsze jest tak przerażająco wysoka? - pytają rosyjscy dziennikarze i publicyści. To niestety nie pierwszy wypadek, gdzie wskutek brawury, chciwości i słowiańskiego "jakoś to będzie" życie straciło jednocześnie ponad sto osób.
W grudniu 2009 r. w nocnym klubie "Kulawy koń" w Permie doszło do pożaru. Zginęło wtedy ponad sto pięćdziesiąt osób, w większości młodych. Właścicielowi klubu zarzucono rażące zaniedbania zasad bezpieczeństwa i skrajną beztroskę: w lokalu o drewnianych dekoracjach i słomianej wyściółce sufitu odbywał się pokaz pirotechniczny i żonglowano pochodniami. Brak otwartych wyjść ewakuacyjnych przemienił płonące pomieszczenie w śmiertelną pułapkę. Anatolij Zak tłumaczył w sądzie, że od lat większość czasu spędza w Hiszpanii a klub oddał w arendę (człowiek, który go wynajmował zmarł wskutek odniesionych w pożarze ran). Jego proces nadal jest w toku.
W maju 2010 r. w największej rosyjskiej kopalni węgla wybuchł metan. Po czterech godzinach od pierwszej eksplozji doszło do kolejnej. W wypadku zginęło w sumie ponad sto osób (w tym 11 ciał nie odnaleziono). Prowadzone śledztwo wykazało szereg zaniedbań wynikających z chęci zysku. Aresztowano dyrektora kopalni. Jego proces trwa.
Po każdej z takich tragedii władze obiecują surowe ukaranie sprawców i wzmocnienie kontroli. Kolejne wypadki pokazują jednak, że mocne słowa nie wystarczą, bo zmiany muszą nastąpić w głowach. Jeśli tak się nie stanie - pieniądz nadal będzie zabijał.
Nie tylko w Rosji.
Katarzyna Kwiatkowska specjalnie dla Wirtualnej Polski