Co czyni człowieka naprawdę wolnym?
John Locke, XVII-wieczny twórca liberalizmu, wykazał w swoim „Eseju o ludzkim umyśle”, że wolność jest warunkiem racjonalności. Tylko wolny człowiek funkcjonujący swobodnie na wolnym rynku, potrafi uczynić „niemożliwe prawdopodobnym” i połączyć w wyobraźni dwie rozłączne sfery: formę (reguły gry) i materię. Ma też natychmiastowy test poprawności swojego rozumowania: zysk lub stratę. Globalizacja zakłóciła taką naiwną wizję rynku, ale wiara w funkcjonalność wolności stała się fundamentem demokracji.
Jednak w tym samym eseju, Locke pokazał cenę uczynienia z wolności podstawy naszego samodefiniowania się. Jego dramatyczne pytanie o ciągłość tożsamości jednostkowej i możność utożsamiania się z samym sobą, kapryśnie penetrującym obszar własnej wolności brzmiało: czy mam współczuć temu, który może jutro umrze i przed śmiercią będzie pamiętał to, co ja myślę teraz? Czy będzie on dalej mną? Czy będzie ową myśl rozumiał tak, jak ja dzisiaj?
Indywidualizacja towarzysząca wolności, nieliniowość meandrów myślenia i działania, rozpad wspólnot opartych na bezrefleksyjnie pojmowanym poddaństwie, wreszcie – rodzenie się wciąż na nowo, poprzez eksplorowanie własnej przestrzeni wolności, to koszty dostrzeżone już przez twórcę liberalizmu. Ów dylemat wolności i wspólnoty najlepiej rozwiązali twórcy amerykańskiej Konstytucji, tworząc koncepcję narodu jako wspólnoty, nie etnicznej, nie kulturowej czy religijnej, ale politycznej, łączącej tych którzy kochają wolność i czują się jej strażnikami.
Locke pisał swój esej u progu rodzącego się kapitalizmu i nieprzypadkowo właśnie wtedy, wraz z rozpadem poddaństwa, lokalnych społeczności i jednoznacznych feudalnych hierarchii narodziła się kategoria narodu. Nie tylko po to, aby – jak pokazywał Ernest Gellner – zachować obszar komunikowania wspólnych znaczeń, mimo wędrówek wymuszanych przez logikę rynku. Także dlatego, że wolność uznana za fundament jednostkowej tożsamości, oznaczała samotność i utratę jednoznacznych relacji. Nawet – z samym sobą.
I chodziło o stworzenie nowej płaszczyzny odniesienia. Dlatego do dziś toczą się spory tych, którzy kładą nacisk na wolność, i tych, którzy – obawiając się o los wspólnoty, bronią kategorii narodu. Próbują bowiem postawić tożsamość zbiorową, skodyfikowaną przez „politykę historyczną”, przed jednostkową zmienną, niestrudzenie penetrującą obszar własnej wolności.
Ten spór, toczony w prostackiej formie także u nas, zapomina, że istnieje przecież wspólna dla obu stron płaszczyzna. Jest nią odpowiedzialność za tych, którzy są zbyt bezradni, by rozpoznać obszar własnej wolności i aby jej bronić. I że prawdziwa wspólnota może powstać wokół tej odpowiedzialności.
Prof. Jadwiga Staniszkis specjalnie dla Wirtualnej Polski