HistoriaCiężkie pobicie i więzienie za krytykowanie Józefa Piłsudskiego

Ciężkie pobicie i więzienie za krytykowanie Józefa Piłsudskiego

Oficerowie Wojska Polskiego, w mundurach i z bronią, wtargnęli do redakcji "Dziennika Wileńskiego" i skatowali dziennikarzy. Powód? Na łamach gazety ukazał się tekst, w którym nazwano Józefa Piłsudskiego kabotynem. Generał Stefan Dąb-Biernacki, który wydał rozkaz pobicia i oficerowie, którzy go wykonali, nie ponieśli żadnej kary. Do aresztu trafiły za to ofiary. Jeszcze w czasie ich procesu Sejm uchwalił ustawę, zgodnie z którą za jakąkolwiek krytykę Piłsudskiego groziło do pięciu lat więzienia.

Ciężkie pobicie i więzienie za krytykowanie Józefa Piłsudskiego
Źródło zdjęć: © Gen. Stefan Dąb-Biernacki otrzymuje order Legii Honorowej, czerwiec 1939 r. - ponad rok po wydaniu rozkazu pobicia dziennikarzy | NAC

22.09.2015 | aktual.: 12.06.2018 14:31

Józef Mackiewicz, odnosząc się po latach do okoliczności napadu uzbrojonych żołnierzy Wojska Polskiego na niewinnych ludzi w Wilnie, pisał: "Najbardziej wstrząsające wydaje się wszakże nie to, że starzy, zasłużeni Polacy byli masakrowani kolbami pistoletów, leżąc na ziemi, kopani w głowę oficerskimi butami oficerów polskich za to jedynie, że prof. Cywiński ośmielił się w 'Dzienniku Wileńskim' zamieścić artykuł - nie wymieniając zresztą imienia - jakoby krytykujący zmarłego przed trzema laty Piłsudskiego... Najbardziej wstrząsający wydaje mi się fragment przybywających po napadzie przedstawicieli egzekutywy prawa, policji, na czele z wicestarostą grodzkim, którzy nie ścigają przestępców, lecz... aresztują i zabierają do więzienia ofiary przestępstwa".

Napad na redakcję opozycyjnego "Dziennika Wileńskiego" 14 lutego 1938 r. był kolejnym epizodem brutalnego rozprawiania się z niewygodnymi dla piłsudczyków przeciwnikami politycznymi. Najbardziej znienawidzeni przez nich byli narodowcy. Zsyłano ich do obozu w Berezie Kartuskiej, ale padali również ofiarami zabójstw ze strony przedstawicieli władz. Odnotujmy tu choćby przypadek śmierci z rąk Policji Państwowej działacza narodowego, sędziego, ziemianina i byłego posła na Sejm Wawrzyńca Sielskiego w 1936 r.

Feralna recenzja

Na początku 1938 r. ukazała się praca Melchiora Wańkowicza zatytułowana "C.O.P - ognisko siły: Centralny Okręg Przemysłowy". Książka ta dość szybko, bo już 30 stycznia tego roku, doczekała się recenzji na łamach związanego ze Stronnictwem Narodowym "Dziennika Wileńskiego". Jej autorem był prof. Stanisław Cywiński - historyk literatury polskiej, filozof, pisarz i pedagog. Stanisław Cat-Mackiewicz tak charakteryzował tego badacza: "To był jeden z najszlachetniejszych i najbardziej krystalicznych ludzi, jakich znałem w życiu. Poznałem go, gdy byłem uczniem w gimnazjum Winogradowa w Wilnie, a on nauczycielem języka polskiego. Było to w roku 1911. Cywiński był niezdolny do żadnego kłamstwa. Był on hiperentuzjastycznie nastrojony do swej pracy, do swoich obowiązków patriotycznych. Pamiętam, jak kiedyś rozpłakał się na lekcji, gdy myślał, żeśmy nie docenili znaczenia nauki języka polskiego w gimnazjum rosyjskim. W czasie wielkiej wojny, gdy Wilno znalazło się pod okupacją niemiecką, Cywiński pracował po 17 godzin
dziennie". Dodajmy, że w latach 30. Stanisław Cywiński był redaktorem narodowego "Dziennika Wileńskiego".

Omawiając książkę Melchiora Wańkowicza, Cywiński napisał na łamach pisma takie słowa, które - jak się miało niebawem okazać - stały się przyczyną jego osobistej tragedii. "Jednym tchem czytamy emocjonującą książkę Melchiora Wańkowicza o Centralnym Okręgu Przemysłowym. Otóż w okręgu tym powstaje obecnie długi szereg poważnych inwestycji, takich np. jak 'ujarzmienie' Wisły i Dunajca, które tak fatalnie dały się we znaki temu lat 3 i pół, jak kopalnie rudy, fabryki celulozy, betoniarnie, jak olbrzymi gazociąg ciągnący się już dziś paręset kilometrów, jak powszechna elektryfikacja itp. Wańkowicz (kochany Mel..., jak go nazywają nasi przyjaciele) opowiada o tym wszystkim z zachwytem. Barwnym stylem obfitującym w dobitne powiedzonka, przeplatając tekst często terminami naukowymi i liczbami (nie żal mu milionów!), daje szereg obrazków tego, co widział, no i czego nie widział, ale podobno ma powstać w czasie najbliższym w tym sercu Polski, zadając kłam słowom pewnego kabotyna, który mawiał o Polsce, że jest jak
obwarzanek: tylko to coś jest warte, co jest po brzegach, a w środku pustka". W tym miejscu autor recenzji postawił nawias z odniesieniem do strony 21. książki Wańkowicza.

Marszałek Edward Rydz-Śmigły i generał Stefan Dąb-Biernacki (trzeci z prawej) przed rozpoczęciem defilady z okazji 11 listopada. Rok 1937 fot. NAC

W istocie na tej stronie autor książki o COP wspomniał słowa wypowiedziane kiedyś przez Józefa Piłsudskiego - o Polsce jako obwarzanku. Początkowo tekst Stanisława Cywińskiego przeszedł bez najmniejszego echa. Więcej - nikt w redakcji dziennika nie zwrócił uwagi na określenie "kabotyn" - podobnie jak cenzura, która artykuł dopuściła do druku. Wypada w tym miejscu zaznaczyć, że praktyki cenzorskie, konfiskaty artykułów czy całych numerów gazet były wówczas powszechne. Dotykały one nie tylko organy SN, ale także całą prasę opozycyjną; pisma socjalistyczne, ludowców, a na gruncie wileńskim także konserwatywne "Słowa" Stanisława Mackiewicza.

Jednak w warszawskim dwutygodniku "Naród i Państwo", będącym organem tzw. naprawiaczy środowiska znanego pod nazwą Naprawa, której członkowie wchodzili w skład sanacyjnego Obozu Zjednoczenia Narodowego, ukazał się niepodpisany artykuł, zatytułowany "Plugastwo słowa", będący w istocie donosem na Stanisława Cywińskiego. Według Stanisława Mackiewicza "w pompatycznej formie zostało wskazane, że prof. Cywiński przez 'kabotyn' miał na myśli tego, 'czyją trumnę Prezydent Rzeczpospolitej odprowadził na Wawel'. Trudno stwierdzić, kto był autorem donosu. Mówiło się o tym, że napisał go sam Wańkowicz, który jednak twardo, także po latach, na łamach prasy peerelowskiej temu zaprzeczał. Cat z kolei sugerował, że autorem anonimu był redaktor pisma 'Naród i Państwo', Bolesław Srocki. Abstrahując jednak od tego, kto był autorem tekstu, treść donosu trafiła do Wilna, do rąk generała dywizji i inspektora armii, Stefana Dęba-Biernackiego.

Ten z wykształcenia rolnik, oficer Legionów i fanatyczny wielbiciel swego Komendanta, wpadł we wściekłość. "Wobec umieszczenia w artykule przez Cywińskiego wyrażenia o marszałku Piłsudskim 'kabotyn' - wspominał - jako kawaler orderu Virtuti Militari, stojąc na straży honoru zmarłego marszałka, kazałem oficerom 1. Dywizji Legionowej, odznaczonej orderami Virtuti Militari na sztandarach, ukarać przez pobicie po mordzie, wyżej wspomnianego Cywińskiego oraz współwinnego wydawcę 'Dziennika', Zwierzyńskiego. Jako najwyższy rangą i stanowiskiem wojskowy w Wilnie powziąłem decyzję ukarania najmocniejszego po 'mordzie'".

Napad oficerów

"Dałem wytyczne - mówił dalej Stefan Dąb-Biernacki - że w pobiciu wyżej wymienionych mają wziąć udział oficerowie tych pułków garnizonu wileńskiego, które są odznaczone orderami Virtuti Militari, uważając, że te pułki w pierwszym rzędzie muszą stać na straży honoru i czci zmarłego marszałka, te grupy oficerów z poszczególnych pułków miały być prowadzone przez oficerów sztabowych, odznaczonych orderami Virtuti Militari. Wykonanie planu powierzyłem wykonawcom mojej decyzji, nie wyznaczając poszczególnych osób, wychodząc z założenia, że oficerowie wezmą udział w powyższym ochotniczo. O wykonaniu mego rozkazu dowódcy poszczególnych grup pułków mieli mi złożyć meldunek".

W dniu 14 lutego 1938 r. rozkazy zostały wydane. W dowództwie 1. Dywizji Legionów mieli stawić się wyznaczeni oficerowie z pułków wileńskich - ubrani służbowo, z bronią krótką i szablami przy bokach oraz orderami na piersiach. Tam poinformowano ich, że w "Dzienniku Wileńskim" pojawił się artykuł szkalujący Józefa Piłsudskiego i w związku z tym - z rozkazu gen. Stefana Dęba-Biernackiego - żołnierze muszą zaprotestować oraz wymierzyć sprawiedliwość, gdyż "cześć marszałka Piłsudskiego została zbezczeszczona". Oficerów podzielono na cztery grupy. Jedna z nich miała udać się do mieszkania prof. Stanisława Cywińskiego. Kolejne - pojechać do mieszkań Aleksandra Zwierzyńskiego i dr. Zygmunta Fedorowicza. Ostatnia do redakcji dziennika. Aleksander Zwierzyński oprócz tego, że był wydawcą "Dziennika Wileńskiego", był wcześniej posłem trzech kadencji, wicemarszałkiem Sejmu i jednym z działaczy ścisłego kierownictwa Stronnictwa Narodowego. Doktor Fedorowicz w okresie tzw. Litwy Środkowej został wybrany głosami ludu
Wileńszczyzny do Sejmu Wileńskiego. Został jego wicemarszałkiem. To przede wszystkim usilnym zabiegom dr. Fedorowicza wilnianie zawdzięczali to, że ich ziemia bez żadnych warunków dodatkowych została włączona w skład państwa polskiego. Był on również dyrektorem Gimnazjum Zygmunta Augusta, wileńskim kuratorem oświaty, radnym z ramienia Stronnictwa Narodowego oraz redaktorem "Dziennika Wileńskiego".

Oficerowie najpierw wtargnęli do mieszkania prof. Cywińskiego. Według świadectwa Zygmunta Fedorowicza, który zapewne znał okoliczności napadu od poszkodowanego, "jeden z przybyłych oficerów oświadczył Cywińskiemu - 'Pan ośmielił się obrazić marszałka Piłsudskiego'. Po tym oświadczeniu wszyscy oficerowie w liczbie 5-6 rzucili się na Cywińskiego, poczęli go bić, obalili na podłogę, bijąc i kopiąc leżącego aż do zemdlenia". Dokonawszy tego wyczynu, opuścili lokal. Dodajmy, że bili go na oczach przerażonej żony i 14-letniej córki.

Dwie kolejne grupy udały się pod wskazane adresy marszałka Zwierzyńskiego i dr. Fedorowicza. Nie zastawszy ofiar w mieszkaniach, zostały odwołane. Najliczniejsza grupa, korzystając z wojskowych aut, przybyła do redakcji "Dziennika Wileńskiego", mieszczącej się przy ulicy Mostowej 1 w centrum miasta. Przebieg napaści na redaktorów i pracowników narodowej gazety możemy odtworzyć na podstawie tzw. materiałów dochodzeniowych zebranych przez sędziego Piotra Siekanowicza, w ramach powołanej w 1941 r. na uchodźstwie "Komisji w związku z wynikiem kampanii wojennej 1939 r.", wspomnień dr. Zygmunta Fedorowicza, a także kopii zeznania jednej z poszkodowanych - Zofii Kownackiej, złożonego 21 lutego 1938 r. Była ona działaczem Obozu Wielkiej Polski oraz SN w Wilnie, a także redaktorem "Dziennika Wileńskiego".

Wiktor Trościanko opisał z kolei owe zdarzenia w swojej autobiograficznej trylogii. Był on wówczas w Wilnie, znał z pierwszej ręki relacje z ulicy Mostowej. Oto jego literacki opis: "Wionęło mroźnym przeciągiem. Feliks wstał. Zobaczył przed sobą oficera w czapce z podpinką pod brodą, z szablą i pistoletem, ze straszną, okrutną i jakoś nieludzko uśmiechniętą twarzą. [...] Wy kto? - warknął podpułkownik. - Goniec redakcyjny Feliks, panie pułkowniku. - To masz, żebyś nie ganiał i żebyś nie był w takiej redakcji! Zanim Feliks zdążył się zasłonić, dostał pięścią po twarzy. [...] Napastnicy obskoczyli go ze wszystkich stron. Jeden z nich zdzielił go czymś ciężkim, pewnie kolbą pistoletu. Drugi przejechał się kastetem po szczęce. Feliks splunął krwią i upadł. [...] Zwierzyński sięgnął mimo woli do kieszeni. Wyciągnął pistolet. Był teraz pewien, że to znowu najście bojówki Falangi. Nagle w bocznym kręgu światła, na granicy między oświetlonym kołem i ciemnością, spostrzegł oficerów. Wstał. Odłożył pistolet na biurko.
Zdążył jeszcze powiedzieć jakby sam do siebie, informując: - ... to wojsko...

"Masz draniu!"

Więcej nie zdążył. I nie wydał ani jednego dźwięku, gdy kilku naraz biło go kolbą jego własnego pistoletu. Mierzyli najczęściej w oczy, bo tam miał binokle. [...] - To masz, żebyś nie widział już swoich parszywych artykułów. - Masz draniu!... Ścierwo endeckie! - A to, żeby ci wybić miłość do twojego Dmowskiego! Okładali dalej kolbą. [...] Kownacką od początku dwóch chwyciło, przydusiło do biurka i mocno trzymało, wykręcając ręce. [...] - Bohaterowie!... Szlakiem Kadrówki!... - wyrzucała Zosia słowa, którymi chciała gryźć i drapać. - Stul pysk, babsztylu, bo i ty dostaniesz. Podpułkownik Kownackiej bić nie pozwolił. Poznał ją od razu. Tańczył z nią kiedyś w Palais de Dance i pamiętał, że doskonale kryła odrazę na widok jego twarzy. Dobrze tańczyła. [...] - Bandyci w mundurach!... Dwudziestu na jednego człowieka, tchórze. - Ej, bo cię zdzielę - powtarzał monotonnie podporucznik z kwadratową szczęką. [...] Jedynym do tej pory ocalałym z pobicia w pokoju redakcji był Dariusz. Uskoczył w ciemny kąt pod piecem.
Zajęte bezpośrednimi celami natarcia wojsko zauważyło szczupłego chłopca. Wreszcie ktoś, nie mogąc docisnąć się do bicia i kopania Zwierzyńskiego, spostrzegł postać pod piecem. Przyskoczył i na wszelki wypadek zdzielił pięścią po głowie".

Uderzonym był Dariusz Żarnowski, wówczas student, działacz narodowy, zarazem pracownik redakcji dziennika. Nie wiadomo natomiast, jak nazywał się literacki Feliks, czyli stary goniec redakcyjny. Według Zofii Kownackiej oprócz niego pobito również woźnego, a "dozorczyni, gdy chciała podać wodę zmasakrowanym narodowcom, uniemożliwiono to, przystawiając do piersi rewolwer".

Zestawmy jeszcze powyższy fragment z relacją Zygmunta Fedorowicza. "W redakcji znajdowało się wówczas 6-7 osób, wśród nich Zwierzyński, ja i Kownacka. Zwierzyński siedział przy biurku redakcyjnym. Rzucono się na niego i pobito do nieprzytomności. Ja i Kownacka byliśmy w tym momencie w przyległym lokalu drukarni, konferując z metrampażem. Wpadło do sali 10-12 oficerów i obsadziło drzwi, oświadczając, że nikomu ruszyć się nie wolno. Później dopiero się zorientowałem, iż napastnicy widocznie nie wiedzieli, kogo mają przed sobą, i dlatego pozostawili mię w spokoju. W jakieś 15 min później wszedł do sali jakiś podporucznik i poszeptał z oficerami strzegącymi drzwi. Wtedy jeden z nich podszedł do mnie i zapytał: - Czy pan Fedorowicz? Na moje potwierdzenie kilkunastu oficerów rzuciło się na mnie. Poczęli bić pięściami po twarzy, obalili na podłogę i kopali do tej pory, aż zemdlałem. Kiedy ocknąłem się z zemdlenia, stwierdziłem, że leżę na podłodze w kałuży krwi, a otaczają mię nogi w długich butach z ostrogami".

Na tym jednak nie koniec. Uprzednio pobity Stanisław Cywiński udał się w towarzystwie żony - po opuszczeniu jego mieszkania przy ulicy Trockiej 11 przez oficerów, którzy go pobili - na pogotowie. Stamtąd zaś, po opatrzeniu, do siedziby "Dziennika Wileńskiego". Miał wyjątkowego pecha. Dotarł do redakcji w momencie, gdy wojskowi zamierzali opuścić lokal. Został przez nich po raz drugi pobity. Oprawcy opuścili redakcję, przy okazji demolując drukarnię. Zaraz po ich wyjściu nadeszła policja wraz ze starostą grodzkim, Czernichowskim.

Osądzili ofiary

Trzech skatowanych redaktorów dziennika - Cywińskiego, Zwierzyńskiego i Fedorowicza - przewieziono na policję. Zostali zatrzymani. Dwóch pierwszych trafiło do szpitala więziennego na Łukiszkach w Wilnie. Doktora Fedorowicza zwolniono. Czym prędzej opuścił on Wilno.

Tymczasem do akcji przystąpił wymiar sprawiedliwości. Profesora i byłego marszałka Sejmu oskarżono o zniewagę narodu polskiego "popełnioną w ten sposób, że Zwierzyński jako redaktor i wydawca 'Dziennika Wileńskiego' zamieścił art. Cywińskiego, Cywiński zaś, że napisał ten artykuł, z ustępem zawierającym zniewagę pamięci marszałka Polski Józefa Piłsudskiego przez użycie słowa 'kabotyn' w odniesieniu do Józefa Piłsudskiego". Zygmunt Fedorowicz nie został objęty aktem oskarżenia.

Wypada nadmienić, że w trakcie trwania procesu Sejm przyjął kuriozalną w świetle zasad praworządności i demokracji ustawę "o ochronie imienia marszałka Piłsudskiego". Na jej mocy krytyka Józefa Piłsudskiego była zagrożona karą więzienia do pięciu lat. Na marginesie należy zaznaczyć, że prokuratura, korzystając z zapisów tego aktu, wszczęła dochodzenia przeciw obrońcom Cywińskiego i Zwierzyńskiego w związku ze zniesławieniem przez tych Józefa Piłsudskiego w treści wywodów kasacyjnych. Ostatecznie Zwierzyński został uniewinniony, a Cywiński skazany na 1,5 roku więzienia. Sprawcy napadu pozostali bezkarni.

Michał Wołłejko, Historia do Rzeczy

Źródło artykułu:Historia Do Rzeczy
historiajózef piłsudskiwilno
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)