Cichociemni - 316 elitarnych partyzantów
Było ich zaledwie 316, jednak ich dzieje stanowią złotą kartę w historii Polski. Spadochroniarze Armii Krajowej, bo o nich właśnie mowa, tworzyli jedną z najbardziej elitarnych grup żołnierzy II wojny światowej. Początkowo określani byli mianem "ptaszków", "zrzutków" albo "skoczków", jednak ostatecznie przyjęła się dla nich nazwa "cichociemni", która niezwykle trafnie definiowała sposób działania, do jakiego zostali przygotowani: "w ciszy oraz po ciemku". Niestety, część z nich została skazana w Polsce Ludowej na kary śmierci lub więzienia.
Twórcami idei przerzutu spadochronowego do okupowanej Polski świetnie wyszkolonych konspiratorów, byli kapitanowie Jan Górski oraz Maciej Kalenkiewicz, także późniejsi "cichociemni". Swoje starania rozpoczęli już we Francji pod koniec 1939 r., jednak dopiero na Wyspach Brytyjskich, gdzie po kampanii francuskiej ewakuował się polski rząd oraz większość wojska, udało się ideę wcielić w życie.
Kluczem do powodzenia całego przedsięwzięcia było przekonanie Naczelnego Wodza Polskich Sił Zbrojnych gen. Władysława Sikorskiego do konieczności zaopatrywania polskiego podziemia drogą lotniczą. Należy bowiem pamiętać, że wraz z "cichociemnymi" przesyłany był również sprzęt oraz niezbędne do prowadzenia walki z okupantem pieniądze.
316
W celu werbowania kandydatów na skoczków prowadzony był nabór we wszystkich formacjach PSZ - od piechoty po marynarkę wojenną. W podziemiu niezbędni byli bowiem zarówno konspiratorzy wyszkoleni w prowadzeniu dywersji, radiotelegrafiści, fałszerze dokumentów jak i zwykli szpiedzy. Mimo, że nabór oparty był na ochotniczym zgłoszeniu, to dalsza selekcja była niezwykle surowa. Świadczą o tym statystyki. Spośród osób, które wyraziły chęć przystąpienia do tak ciężkiej służby wytypowano 2413 najlepszych z najlepszych. Z tej liczby szkolenie ukończyło 606 osób, a 579 zakwalifikowano do skoku. Na tym weryfikacja się jednak nie kończyła. Dlatego w Polsce wylądowało zaledwie 316 "cichociemnych".
Najliczniejszą grupę stanowiły osoby wyszkolone w zakresie dywersji. Obejmowało ich pięć kursów zasadniczych. Na początku przechodzili zaprawę dywersyjną oraz fizyczną, które były przedsmakiem dalszego szkolenia dywersyjnego. Na tym etapie odbywała się duża selekcja kandydatów. Nie wszyscy bowiem uczestnicy zdołali przebrnąć przez morderczy trening wzorowany na szkoleniach brytyjskich jednostek specjalnych. Kolejny kurs, wprowadzony przez Brytyjczyków, obejmował badania psychotechniczne kandydatów, czyli określanie, przy wykorzystaniu metod psychologii stosowanej, przydatności danej osoby do tej niezwykle wymagającej służby.
Bardzo istotny, ze względu na sposób przerzutu do kraju, był kurs spadochronowy. Duża tutaj zasługa gen. Stanisława Sosabowskiego (wówczas w stopniu pułkownika), dowódcy 4 Brygady Kadrowej Strzelców, przemianowanej następnie na 1 Samodzielną Brygadę Spadochronową. Na terenie stacjonowania jednostki został bowiem zorganizowany ośrodek wstępnego przygotowania spadochronowego, a sama brygada stała się podstawą szkolenia skoczków. Następny kurs zasadniczy obejmował zagadnienia walki konspiracyjnej i stanowił kontynuację zaprawy dywersyjnej. Tutaj byli szkoleni w zakresie operowania małymi zespołami sabotażowo-dywersyjnymi. Do perfekcji szlifowali zdolności strzeleckie m.in.: strzelanie instynktowne, oddawanie strzałów z biodra, strzelanie w ruchu itp. Zgłębiali także tajniki minerskie.
Cichociemni, kurs przetrwania NAC
Ostatnim etapem był kurs odprawowy, podczas którego kandydaci do przerzutu musieli stworzyć sobie tzw. legendę, czyli nową fałszywą tożsamość, pod którą mieli występować w okupowanej Polsce. Na pamięć wykuwali nowe dane osobowe oraz wszelkie szczegóły, które mogły uwiarygodnić ich osobę podczas ewentualnej wpadki. Podczas kursu zdarzały się nawet przypadki budzenia przyszłych "cichociemnych" w samym środku nocy i wypytywania o szczegóły personalne w celu zweryfikowania czy legenda się odpowiednio "przyjęła".
Nowa tożsamość
Szkolenie "cichociemnych" przewidzianych do innych zadań niż dywersyjne nieco odbiegało od tego schematu. Do szczególnie interesujących należały zajęcia wywiadowcze. Obejmowały one m.in.: mikrofotografię, przygotowywanie atramentów sympatycznych, fałszowanie dokumentów, czy przeprowadzanie włamań. Z innych ciekawych kursów należy wymienić szkolenie w zakresie wytwarzania materiałów wybuchowych metodami domowymi czy tzw. "Kurs korzonkowy", czyli bytowanie w terenie przygodnym. Przypominał on popularne obecnie kursy survivalowe. Żołnierze byli wywożeni w górskie obszary Szkocji, gdzie musieli przetrwać przez kilkanaście dni dzięki temu co udało im się zdobyć, złowić czy upolować. Ponadto szkolili się w pokonywaniu przeszkód wodnych, wspinaczce oraz marszach na orientację.
W wolnych chwilach, między obowiązkowymi szkoleniami, przyszli "cichociemni" odbywali szereg dodatkowych kursów, które podwyższały ich kompetencje. Przez jakiś czas prowadzone były także praktyki w zakładach brytyjskich, gdzie zapoznawali się z zawodami, które mieli zgodnie z legendą wykonywać w Polsce. Nie chodziło tu oczywiście o wyuczenie się danej profesji, a raczej o nabycie niezbędnych podstaw. Jednak wkrótce zrezygnowano z tej części szkolenia i "cichociemni" w legendach musieli uwzględniać zawody, o których mieli jakiekolwiek pojęcie.
Po odbyciu wszystkich szkoleń i zaprzysiężeniu na rotę Związku Walki Zbrojnej, a od 14 lutego 1942 r. Armii Krajowej, kandydaci na "cichociemnych" kierowani byli na stację wyczekiwania do skoku. Tam w wielkim napięciu oczekiwali na swoją kolej "pójścia" do walki.
W ciszy i ciemności
Pierwszy przerzut planowany był już na koniec 1940 r., jednak ze względu na brak odpowiedniego samolotu operacja została odwołana. Dopiero w nocy z 15 na 16 lutego 1941 r. w ramach operacji o kryptonimie "Adolphus" (nazwa zaczerpnięta od imienia Hitlera), pierwsi skoczkowie wylądowali na terytorium okupowanej Polski. W listopadzie tego samego roku odbył się kolejny zrzut, który rozpoczął doświadczalny cykl lotów trwających do kwietnia 1942 r.
Do końca grudnia 1944 r. w ramach kolejnych cyklów: "Intonacja", "Riposta" i "Odwet" do Polski przybyło drogą lotniczą 316 "cichociemnych" oraz 28 kurierów politycznych, wykonano także trzy operacje o kryptonimach "Most" czyli lądowanie alianckiego samolotu w okupowanym kraju. Warto także wspomnieć, że zrzucony został jeden żołnierz węgierski, który przeszedł następnie na Węgry. Osobną historię stanowi natomiast brytyjska misja wojskowa o kryptonimie "Freston" skierowana do Polski w nocy z 26 na 27 grudnia 1944 r.
Po zrzucie i dotarciu do Warszawy skoczków przejmowały tzw. "ciotki", czyli kobiety z konspiracji, które uczyły ich poruszania się w realiach okupowanej Polski. Przez maksymalnie sześć tygodni skoczek oswajał się z realiami krajowymi i starał wtopić się w szeregi anonimowych konspiratorów. Po takiej aklimatyzacji był gotowy do rozpoczęcia walki z okupantem.
Elżbieta Zawacka, jedyna kobieta wśród cichociemnych. Wikimedia Commons
"Cichociemni" kierowani byli do niemal wszystkich struktur ZWZ - AK. Wchodzili w skład Komendy Głównej oraz dowództwa poszczególnych okręgów, dowodzili zgrupowaniami partyzanckimi i mniejszymi oddziałami, pracowali w wytwórniach broni, dokumentów oraz jako łącznościowcy. Wśród najsławniejszych wymienić należy Leopolda Okulickiego "Niedźwiadka" - ostatniego dowódcę Armii Krajowej; Jana Piwnika "Ponurego" - legendarnego dowódcę partyzantki na Kielecczyźnie i Nowogródczyźnie; Kazimierza Iranka-Osmeckiego "Antoniego" - dowódcę II Oddziału (wywiadowczego) Komendy Głównej AK; Bolesława Kontryma "Żmudzina" - dowódcę ochrony Delegata Rządu na Kraj; Zdzisława Jeziorańskiego "Jana Nowaka" - słynnego "Kuriera z Warszawy"; Hieronima Dekutowskiego "Zaporę" - jednego z najsłynniejszych "Żołnierzy Wyklętych" oraz Elżbietę Zawacką "Zo" - jedyną kobietę w tym gronie, zastępcę dowódcy komórki łączności kurierskiej "Zagroda" KG AK.
Mimo, że liczba "cichociemnych", jacy zasilili struktury Polskiego Państwa Podziemnego nie była zbyt wysoka, to ich dokonania, poświęcenie w służbie Ojczyźnie oraz w wielu przypadkach oddanie życia w walce z wrogiem najlepiej świadczą, jak bardzo byli potrzebni. Biorąc dziś do ręki jakąkolwiek książkę dotyczącą Armii Krajowej nie trudno natknąć się w niej na opis działalności któregoś z nich. Niestety studiując wykazy akowców skazanych przez sądy Polski Ludowej na kary więzienia, a nawet śmierć, także odnajdzie się nazwiska wielu z tych bohaterskich żołnierzy.
Wojciech Königsberg dla Wirtualnej Polski