Ciąg dalszy reformy polskiego lecznictwa a la Łapiński
Ze szkodą dla zdrowia i zdrowego rozsądku ciężko chorym nie można wypisać recepty, w przychodniach nie ma gdzie usiąść, chaos w szpitalach powiększa się. To efekt niedogadania się Narodowego Funduszu Zdrowia z lekarzami pierwszego kontaktu. Ten konflikt zaś to echo poronionych pomysłów reformatorskich byłego ministra zdrowia Mariusza Łapińskiego. Oto jak w piątek wygladała sytuacja opolskiej słuzby zdrowia.
03.01.2004 | aktual.: 03.01.2004 10:05
Zdzieszowice: pan Jan miał szczęście -
Grupowa Praktyka Lekarza Rodzinnego w Zdzieszowicach od dwóch dni nie powinna przyjmować pacjentów. Jana Frączkiewcza przyjęła. Dzięki temu mężczyzna żyje.
- Ledwo udało mi się tu dojść, miałem ciśnienie 190 na 120, gdyby nie natychmiastowa pomoc, jakiej mi udzielono, nie wyszedłbym już stąd żywy - opowiada mężczyzna. - Jestem taki wdzięczny lekarzom. Pomogli, choć nie musieli...
U Jana Frączkiewicza lekarze stwierdzili objawy niedotlenienia i zagrożenie wylewu krwi do mózgu. Natychmiast otrzymał pomoc. Paweł Romanowicz, współwłaściciel zdzieszowickiej przychodni, załamuje ręce: - Jest tragicznie. Zgłasza się do mnie ciężko chory pacjent, a ja nie mogę wypisać mu recepty ani skierować do szpitala - mówi lekarz. - Przyjmujemy wszystkich, u których stwierdzamy zagrożenie życia. Możemy jednak pomóc tylko doraźnie.
Strzelce Opolskie: nie było nawet gdzie usiąść
Z kolei pełne ręce roboty ma personel szpitala w Strzelcach Op. W powiecie tylko dwa zakłady - jemielnicki ZOL i strzelecki Almed - podpisały umowę z NFZ. W izbie przyjęć tłumy pacjentów. Każdy chce być przyjęty.
- Przyjechałam z synem z Szymiszowa. Poślizgnął się na śniegu i skręcił kostkę - opowiada pani Irena. Łukasz z uniesioną stopą stoi oparty o ścianę. Chętnie by usiadł, ale nigdzie nie ma miejsca. - A przed nami jeszcze taka duża kolejka - wzdycha mama chłopca. - Nie mam żalu do personelu, widzę, że ciężko pracują. Co zrobić, skoro taka sytuacja...
W gabinecie u Mariana Kreisa, dyrektora Zakładu Opieki Zdrowotnej w Strzelcach, telefon nie przestaje dzwonić. - Przyjmujemy mnóstwo ludzi, aż strach pomyśleć, co będzie się działo od poniedziałku - zastanawia się dyrektor. - Boję się, że fizycznie możemy tego nie wytrzymać. Pracujemy przez 24 godziny na dobę.
Kędzierzyn-Koźle: 4 przychodnie na 30
- Niech szlag trafi ten fundusz zdrowia - denerwował się wczoraj pan Krzysztof z Kędzierzyna, który przyszedł do przychodni przy ul. Harcerskiej.
- Nie wiem, gdzie mam teraz iść - zastanawiał się z kolei Mariusz Winterstein, który ciągnął za klamkę zamknięte drzwi poradni przy ul. 24 Kwietnia w Koźlu.
Na drzwiach obu placówek wisiało wczoraj ogłoszenie: „Do czasu podpisania umowy z NFZ placówka będzie nieczynna”. Podobna kartka zawisła w większości przychodni w powiecie kędzierzyńsko-kozielskim. Nie było informacji, gdzie mogą udać się po poradę. Był tylko telefon do opolskiego oddziału funduszu. W mieście działały tylko cztery z ponad trzydziestu poradni. Prawdziwe oblężenie przeżywała szpitalna izba przyjęć przy ul. Roosevelta. Do popołudnia przewinęło się przez nią ponad 50 osób.
- Co rusz ktoś przychodzi - mówi lekarz Mirosław Michalak. - To komplikuje pracę, bo do tej pory zajmowaliśmy się tylko przypadkami ostrymi.
Pacjenci z ośrodków zdrowia znajdujących się we wsiach w powiecie kędzierzyńsko-kozielskim wczoraj mogli uzyskać pomoc tylko w mieście. Poza jego granicami działała jedynie przychodnia w Poborszowie (gm. Reńska Wieś).
- Miałem tylu pacjentów, ilu każdego dnia - mówi lekarz Adam Rupaszewski.
Głubczyce: dwa razy więcej pacjentów
Problem z dostępem do lekarza mieli także pacjenci w powiecie głubczyckim. - Ale tutaj jest kolejka! - złapała się za głowę Anna Lenartowicz z Głubczyc. Do tej pory leczyła się u doktor Wesołowskiej w przychodni „Familia” w Głubczycach. Wczoraj musiała przyjść do placówki publicznego ZOZ-u na ulicy Kościuszki. - Złapała mnie choroba i muszę dostać jakieś lekarstwa - mówi. Pracownice rejestracji mówią krótko: - Jest dwa razy więcej pacjentów niż zwykle. Przyjechali do nas na przykład chorzy z Nowej Cerekwi.
Brzeg: wiele zamieszania
Od czwartku zamkniętych jest wszystkich 6 przychodni podstawowej opieki zdrowotnej w Brzegu. Miejscem, gdzie chorym brzeżanom udzielana jest pomoc oraz porady lekarskie, od kilkudziesięciu godzin jest miejscowy szpital, czyli Brzeskie Centrum Medyczne.
- Mamy mnóstwo pracy - nie ukrywa lekarz Roman Barabach, zastępca dyrektora BCM ds. lecznictwa - ale od początku byliśmy przygotowani na taką sytuację. Od pierwszej minuty 2004 roku zatrudnieni w naszej placówce lekarze całodobowo przyjmują wszystkich pacjentów. Nie tylko tych z Brzegu, ale też całego powiatu. Sam miałem 12-godzinny dyżur pediatryczny w czwartek, podczas którego zbadałem 70 dzieci. Moi koledzy natomiast przyjmowali pierwszego stycznia wszystkich dorosłych pacjentów, tak jak w każdą niedzielę. Obecnie chorzy mogą zgłaszać się do poradni ogólnolekarskiej, która znajduje się na parterze szpitala.
W piątek przed południem na korytarzu holu głównego BCM było pełno ludzi. Wszyscy do lekarza pierwszego kontaktu. Przy wejściu do budynku uruchomiono specjalny punkt informacyjny, w którym przede wszystkim można zarejestrować się do medyka.
Kluczbork: oblężenie pogotowia
W Kluczborku wszystkie niepubliczne przychodnie były w piątek nieczynne. Opiekę nad pacjentami przejął Samodzielny Publiczny Zakład Opieki Zdrowotnej w likwidacji. W przychodni rejonowej ZOZ-u przy ul. Skłodowskiej-Curie przygotowano dwa pomieszczenia, w których wczoraj przyjmował internista i pediatra. Oprócz tego pacjenci byli przyjmowani przez dodatkowego lekarza na pogotowiu, które przeżyło wczoraj prawdziwe oblężenie.
- Jestem cały czas na lekach, na które potrzebuję receptę - mówi roztrzęsiona starsza kobieta w poczekalni przychodni rejonowej. - Poszłam do „Medyka”, a tam nieczynne. Trafiłam w końcu tutaj, do ośrodka. Ale ludzi jest tyle i jedna lekarka. Nie wie, czy wszystkich przyjmie.
- Tyle pieniędzy na składkę zdrowotną płacimy, ktoś się na górze kłóci, a cierpi pacjent - oburza się inna pacjentka. Starszy człowiek dobijał się zdenerwowany do nieczynnej niepublicznej przychodni „Anmed”. Skończyły mu się leki na cukrzycę.
Joanna Chrabińska przyjechała chora, szukać pomocy na pogotowiu z Wierzbicy w gminie Wołczyn. Gmina ta była wczoraj pozbawiona jakiejkolwiek opieki medycznej.
Od poniedziałku w Wołczynie będzie przyjmować na razie jeden, oddelegowany przez SP ZOZ lekarz, w tamtejszym Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym. Najgorzej jest w gminie Lasowice Wielkie. Tam nie ma nawet pomieszczenia, w którym oddelegowany lekarz mógłby przyjmować.
Olesno: z gorączką w długiej kolejce
Przedsionek i poczekalnie oddziału ratownictwa i izby przyjęć oleskiego szpitala przeżyły wczoraj prawdziwe oblężenie, gdyż ta placówka jako jedna z dwóch w powiecie podpisała kontrakt na podstawową opiekę zdrowotną. Ludzie tłoczyli się tu od rana.
- Przyjechałam z dziećmi aż z Praszki. Gorączkują, a już czekamy tu na pediatrę od ósmej - tuż przed godziną jedenastą żaliła się pani Urszula (nie podała nazwiska). Natomiast Gerard Maks z Brońca przyniósł do szpitala wyniki EKG, aby skonsultować je z lekarzem. - To, co się dzieje, to już koniec świata - narzekał. - U mojego lekarza przychodnie są zamknięte. Kartka wywieszona i tyle, a tu w kolejce czekamy od godziny - opowiadał.
Spośród kilkunastu osób, które przed południem spotkaliśmy w okolicach izby przyjęć, spora grupa przyszła lub przyjechała do szpitala tylko po recepty. - Potrzebuję lekarstwa dla osoby niepełnosprawnej - tłumaczyła pani Halina, mieszkanka Praszki. - Wcześniej takie sprawy bez problemu załatwiałam w swoim mieście, teraz musiałam przyjechać do Olesna - wyjaśniała.
Mat, Tjw, Drat, Monk, Tmk
Nie ja podpaliłem las
- Awaryjne zastąpienie lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej medykami ze szpitali nie było chyba fortunnym pomysłem. W szpitalach na Opolszczyźnie teraz panuje chaos i nerwówka.
Odpowiada Kazimierz Łukawiecki, dyrektor opolskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia:
- To na pewno nie jest dla mnie jakąś chlubą, że coś takiego się stało. Jest to stan wyższej konieczności. Stanąłem przed trudną sytuacją i musiałem znaleźć jedno z możliwie najlepszych rozwiązań. Nie miałem innego wyjścia, tylko musiałem odwołać się do tej bazy medycznej, którą mamy. Do ostatniej chwili czekaliśmy na odzew ze strony lekarzy podstawowej opieki, liczyliśmy, że jednak pacjent jest dla nich ważniejszy i że wzniosą się ponad podziały, ale do niczego takiego nie doszło. To byłby kryminał, gdybym inaczej postąpił i nie zapewnił pacjentom opieki.
- Napór pacjentów na szpitale już jest duży, a pewnie będzie jeszcze większy. Żaden z nich na dłuższą metę nie udźwignie chyba takiego obciążenia, o czym świadczyły piątkowe kolejki w izbach przyjęć. Co będzie dalej?
- Są pewne niedogodności, ale nie można mi zarzucić, że pacjenci nie wiedzieli, gdzie się zgłosić. Szpitale nie mogą momentalnie wszystkiego uruchomić. Jeśli będzie napór na izby przyjęć, to będą otwierane kolejne gabinety. Te niedogodności nie są z mojej winy. To pacjenci wybrali tych lekarzy, którzy ich teraz zostawili, bo nawet nie przystąpili do konkursu.
- Doktor Adam Tomczyk, wiceprezes Stowarzyszenia Lekarzy POZ Opolszczyzny, zaproponował, aby dyrektorzy ośmiu oddziałów funduszu powiadomili prezesa Panasa, że nie są w stanie zapewnić opieki w swoim regionie na odpowiednim poziomie. Co pan na to?
- Niech pan Tomczyk zachowa sobie dobre rady dla siebie. Ja nie mógłbym czegoś takiego oznajmić. Przypomina mi to sytuację, że ktoś podpalił las, a potem czeka z boku i krytykuje, że straż pożarna zbyt wolno go gasi. Należało przystąpić do konkursu, a dopiero potem mogliśmy dyskutować.
Trzeba wstrząsnąć Warszawą
- Co pan teraz porabia, skoro NZOZ „Medica” w Leśnicy, w którym przyjmował pan dotychczas swoich pacjentów, jest od 1 stycznia zamknięty?
Odpowiada dr Adam Tomczyk, wiceprezes Stowarzyszenia Lekarzy Podstawowej Opieki Zdrowotnej Opolszczyzny i członek prezydium porozumienia zielonogórskiego:
- Siedzę w domu, gdyż jestem bezrobotny. Bez pracy pozostało nas dziewięcioro: pięciu lekarzy i pięć pielęgniarek. A obejmowaliśmy opieką 5.700 pacjentów, którzy będą musieli udawać się teraz po pomoc na izbę przyjęć do szpitala w Strzelcach Op.
- Jaki będzie dalszy scenariusz, czy faktycznie służba zdrowia sobie bez was poradzi, o czym zapewnia fundusz?
- To nie może trwać długo, gdyż już pierwszego i drugiego stycznia okazało się, że w szpitalach, na które ruszyli pacjenci, dzieją się dantejskie sceny. To się musi skończyć, najlepiej by było, żeby jeszcze przed weekendem Narodowy Fundusz Zdrowia jednak nas wysłuchał. Dzwonili dzisiaj do mnie moi pacjenci, którzy są unieruchomieni z powodu choroby w domach i skarżyli się, że lekarze ze szpitala w Strzelcach nie realizują wizyt domowych, tylko trzeba do nich dojechać. Przewidywaliśmy to od początku, bo niby jak szpitale mają sobie z tym poradzić? Nikt nie potrafił też odpowiedzieć rodzicom, gdzie się mają udać ze swoimi dziećmi na szczepienia. Jest chaos.
- Czy istnieje jeszcze jakieś wyjście z tej patowej sytuacji?
- Sytuacja jest patowa, ale nie do końca. Zaproponowaliśmy panu Łukawieckiemu, chociaż może stracić stanowisko, aby on i dyrektorzy pozostałych siedmiu oddziałów wojewódzkich funduszu, gdzie lekarze poz nie podpisali kontraktów, zorganizowali wspólną konferencję i wyznali publicznie, że nie są w stanie załatwić na odpowiednim poziomie podstawowej opieki. Oni to powtarzają, tylko po cichu. Trzeba jednak przestać uprawiać fikcję i wstrząsnąć Warszawą. Może prezes Panas oraz rząd się ockną, zanim będą ofiary wśród pacjentów.