Chora z urojeniami wypisana ze szpitala na ulicę
Rodzina chorej sześćdziesięciolatki jest oburzona. Pacjentka, która od kilku miesięcy przebywa w zakładzie opiekuńczo-leczniczym i jest leczona psychiatrycznie, trafiła do szpitala im. Biegańskiego z półpaścem. Po zakończeniu leczenia szpital wypisał pacjentkę, ale nie do zakładu opiekuńczego, a pod adres wskazany przez nią, pod którym nie mieszka od kilkudziesięciu lat. Chorą znaleźli dawni sąsiedzi. To oni zorientowali się, kim może być kobieta i zaalarmowali najbliższą rodzinę - czytamy w "Dzienniku Łódzkim".
26.08.2008 | aktual.: 26.08.2008 08:04
To skandal, że nikt nie sprawdził, gdzie zawieźć ciocię - oburzają się krewni kobiety. Nikt też nas nie poinformował, że zostanie wypisana ze szpitala. Skoro do szpitala trafiła z zakładu opieki, to logiczne jest, że właśnie tam powinna wrócić - mówią.
Dlaczego chora trafiła pod nieaktualny adres, a nie do Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego Fel-Med przy ul. Szpitalnej, gdzie powinna przebywać? Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak się stało, tym bardziej że szpital nie poinformował, że wypisuje naszą pacjentkę - mówi dr Sylwia Batiuk, kierownik medyczny ZOL w Fel-Medzie. Kiedy wysyłaliśmy chorą na leczenie do szpitala, doręczyliśmy całą dokumentację medyczną, na skierowaniu było też napisane, że przebywa w ZOL. Dlaczego nie poinformowano nas, że zostaje wypisana i czemu wywieziono ją pod inny adres, na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć.
Lekarz wypisujący pacjentkę z oddziału zakaźnego twierdzi, że taki adres miał podany w historii choroby. Nie widziałem na skierowaniu, że chora jest podopieczną ZOL, była tam co prawda nazwa niepublicznego zakładu opieki zdrowotnej Fel-Med, ale nie było jasno napisane, że to ZOL. Przecież gdybym wiedział, to tam właśnie wysłałbym pacjentkę - tłumaczy lekarz. Zresztą, gdy tylko rodzina poinformowała nas o całym zajściu, to natychmiast podjęliśmy decyzję o przyjęciu pacjentki na oddział do poniedziałku.
Adres na Widzewskiej wskazała sama chora. Lekarze postanowili wysłać ją właśnie tam, bo kserokopia dowodu osobistego, dołączona do dokumentacji medycznej była nieczytelna. Szpital zlecił dostarczenie chorej do domu karetce przewozowej Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego. Kierowca i sanitariusz, którzy towarzyszyli pacjentce, dostali adres Widzewska 51.
Zespół odwiózł chorą pod wskazany przez szpital adres. W trakcie przewozu kobieta przypomniała sobie, że nie ma kluczy od domu i poprosiła, by zespół przewiózł ją do mamy na ulicę Antoniewską - relacjonuje Danuta Korcz, rzeczniczka WSRM. Nie musieliśmy spełnić takiej prośby, jednak nie zostawiliśmy pacjentki i podwieźliśmy ją pod wskazany adres. Pani podziękowała i poprosiła, by jej nie odprowadzać. Udała się w stronę jednego z domów. Na zleceniu przewozu ze szpitala nie było informacji o tym, że chora cierpi na urojenia czy też ma jakiekolwiek inne problemy psychiczne - tłumaczy rzeczniczka.
Rodzina, która przyjechała na ul. Antoniewską po ciocię, twierdzi, że dom, pod którym karetka zostawiła chorą, to miejsce, gdzie mieszkała we wczesnej młodości jej siostra, a pod adresem na Widzewskiej chora nie mieszka od lat. I po prostu nie mogą uwierzyć, że szpital, wiedząc o jej zaburzeniach, wysłał ją pod niesprawdzony adres w koszuli nocnej i w szlafroku. Gdyby nie dawni sąsiedzi, to naprawdę mogło źle się skończyć.
POLSKA Dziennik Łódzki Magda Szrejner