Chleba nie będzie - ma być wojna
Rządzenie poprzez konflikt to, jak się wydaje, najważniejsza cecha rządów Donalda Tuska. Ma być ostro i głośno, by emocje kipiały na najwyższym poziomie - to recepta na kolejną kadencję Platformy. Mają być igrzyska. Bo chleba nie będzie.
16.11.2011 | aktual.: 16.11.2011 14:29
Widać to tym wyraźniej, im więcej informacji wychodzi na jaw na temat okoliczności wydarzeń w Dniu Niepodległości. Rządzący nie tylko wiedzieli, co nas czeka 11 listopada, ale wiele wskazuje, że byli wręcz zainteresowani rozróbą w Warszawie. Jak bowiem inaczej można zinterpretować fakt, że prezydent Warszawy wydaje zgodę na dwie manifestacje w tym samym miejscu, wiedząc, że jedna jest zwoływana po to, by doszło do konfrontacji z drugą? Jaki inny był sens wydania zgody na przemarsz Marszu Niepodległości trasą, na której te same władze zaakceptowały stworzenie blokady przez lewackie bojówki? Czemu pozwolono na przyjazd do Warszawy zorganizowanych grup bojówek niemieckich, które pokazały się na ulicach naszej stolicy uzbrojone w pałki, kije i kastety? Jak inaczej wreszcie można zinterpretować to, że do rozrób doszło, mimo że nie tylko służby, ale i szef rządu wiedział (co sam przyznał), kto, po co i z czym (na przykład z koktajlami Mołotowa) do Warszawy się wybiera? Czym wytłumaczyć agresję policji kierowaną
przeciwko zwykłym ludziom na ulicy i na pl. Konstytucji, co na szczęście udokumentowali niezależni dziennikarze i blogerzy? Ile w tych działaniach było prowokacji?
Bijatyki pod kontrolą godnie
Otóż można chyba ostrożnie postawić tezę, że politycy Platformy wiedzieli, iż dojdzie do awantury i zupełnie spokojnie, na zimno na nią czekali. Latające kamienie, podpalone samochody i bitwy z policją „skrajnej prawicy” to doskonała okazja, by na tym tle samemu wypaść dobrze i rozważnie. Prezydent Bronisław Komorowski, świadomy lub nie tych przygotowań do bijatyk pod kontrolą władz, tak oto przemawiał podczas oficjalnych uroczystości, kilka godzin przed wydarzeniami na pl. Konstytucji. „Niech zwłaszcza 11 listopada manifestowanie odbywa się bez agresji i bez nienawiści, bez uzurpowania sobie przez kogokolwiek monopolu na Polskę. Jestem pewien, że tego oczekuje absolutna większość obywateli, absolutna większość Polaków. Nie dyktujmy innym, jak mają kochać Polskę! Nie świętujmy też Dnia Niepodległości przeciwko sobie”. Jego słowa do znudzenia przypominały prorządowe telewizje jako apel mądrego i dobrego prezydenta, troszczącego się o naród. Prawdopodobnie właśnie tak ma wszystko wyglądać podczas tej kadencji
– na ekranach telewizorów będą dominować przede wszystkim migawki z igrzysk. Bo chleba nie będzie.
Haracz dla Palikota
Wyrywający bruk bandyci czy prowokacje i brutalne ataki policji skutecznie odwracają uwagę od tego, co dzieje się w tle tej medialnej wrzawy. A dzieją się kwestie nie mniej bulwersujące. Oto posłowie rządzącej partii wybierają na marszałka sejmu skompromitowaną kłamstwami po katastrofie smoleńskiej minister zdrowia, która swój awans – jak wszyscy doskonale w sejmie wiedzą – zawdzięcza nie kompetencjom i politycznym umiejętnościom, lecz wyłącznie bliskiej przyjaźni z premierem. Do władz sejmu powołują także Wandę Nowicką, posłankę Ruchu Palikota, a jednocześnie szefową fundacji, która jest finansowana przez koncerny farmaceutyczne produkujące narzędzia służące do przeprowadzania aborcji. – To normalny lobbing przemysłu aborcyjnego – słychać nieoficjalnie w kuluarach, ale mimo to w drugiej turze głosowania PO karnie powołuje Nowicką na wicemarszałka sejmu, tak jak przykazał opornym Donald Tusk. Posłom Platformy nie przeszkadzało nawet to, że Nowicka nie zdystansowała się od słów swojego syna, który mord na
oficerach polskich w Katyniu określił jako „likwidację darmozjadów”.
Zarządzanie emocjami
Zarówno Nowicka w prezydium sejmu, jak i cały Ruch Palikota są premierowi niezbędne do gry, jaką będzie prowadził w tej kadencji z Polakami. Podobnie jak Rafał Ziemkiewicz, przestrzegam przed wiarą w to, że w ten sposób premier gromadzi szable do przeprowadzenia głębokich i trudnych reform, na które mógłby nie dostać zgody oficjalnego koalicjanta. Ruch Palikota potrzebny jest Tuskowi do zarządzania emocjami Polaków, nie państwem. To Janusz Palikot ma za zadanie wziąć na siebie główny ciężar walki z Jarosławem Kaczyńskim i PiS, tak jak kiedyś w imieniu Platformy walczył z Lechem Kaczyńskim. Metoda ta jest z punktu widzenia Donalda Tuska idealna – on sam staje ponad sprawami doraźnej walki politycznej, a niewybredne i brutalne ataki załatwia za niego i jego partię właśnie Palikot. Doskonale widać było tę strategię podczas wydarzeń w Święto Niepodległości. To właśnie Palikot (którego Ruch był zaangażowany po stronie lewackiej akcji blokowania Marszu Niepodległości i posiłkowania się bojówkami z Niemiec)
usiłował przypisać odpowiedzialność za rozróby w Warszawie Jarosławowi Kaczyńskiemu (który zawsze co najmniej dystansował się od środowisk organizujących Marsz Niepodległości), i to właśnie liderowi PiS zarzucał podżeganie do waśni i chęć wywołania rozruchów. Z pewną przesadą można określić tę taktykę jako grę w „łapaj złodzieja”, gdy rabuś krzyczy na cały głos, że kradną. Tym razem tę socjotechnikę wyparł z mediów skandal z obecnością niemieckich „gości”. Gdyby nie to, być może zwieńczeniem obchodów 11 listopada byłaby właśnie operacja prowadząca do przekonania Polaków, że PiS to jednak faszyści.
„Agresja Pitery przeraża”
Trochę jest też tak, że Platforma kreując Palikota, stworzyła potwora, z którym musi zacząć się liczyć, jeśli sama nie chce mieć kłopotów. Było to świetnie widać w relacjach mediów, które broniły wystąpienia Roberta Biedronia, gdy z jego słów śmiał się niemal cały sejm. Dziennikarze, dotychczas lojalni wobec PO, jednoznacznie stanęli po stronie polityka Ruchu Palikota. W rozmowie w jednej ze stacji Julia Pitera musiała wysłuchiwać zgodnych potępieńczych pohukiwań Biedronia i dziennikarki, a widzowie na pasku czytali napis: „Agresja Pitery przeraża”. Podobnie muszą się mieć na baczności dotychczasowi ulubieńcy rządowych mediów – Stefan Niesiołowski czy Jarosław Gowin. Telewizje i portale wybijają nagle na pierwszy plan mocne zdania na ich temat formułowane przez polityków z partii Palikota. Wyraźnie widać, że w ewentualnym starciu Platformy z Ruchem Palikota politycy PO nie mogą liczyć na przychylność ani „Gazety Wyborczej”, ani TVN. W tym kontekście pojawiające się informacje o mniej lub bardziej
zawoalowanych groźbach płynących z ław zajmowanych przez ludzi Palikota, że jeśli PO chce z nimi wojny, to może ją mieć, brzmią dla platformersów poważnie. Jak się bierze „ludzi z miasta” do mokrej roboty, samemu można stać się ofiarą – ta myśl, zapewne jeszcze niewyraźnie, zakiełkowała w niejednej głowie członków PO.
Z mordercą księdza Jerzego w tle
Tym bardziej że Palikot wprowadził do sejmu środowisko doprawdy groźne. „Rzeczpospolita” ujawniła, że w „Faktach i Mitach” wydawanych przez posła Ruchu Palikota Romana Kotlińskiego pracuje Grzegorz Piotrowski, morderca księdza Jerzego Popiełuszki. Kotliński to najwyraźniej ważna postać w Ruchu Palikota i nawet jego niewybredne ataki na Monikę Olejnik, za które Palikot przepraszał dziennikarkę, tej pozycji nie zachwiały. Obecność w bliskim otoczeniu tego polityka Grzegorza Piotrowskiego wskazuje, że dawna, straszna SB ma swoją reprezentację w sejmie. Politycy PO muszą się z tym faktem liczyć i otwarte jest pytanie do jakiego stopnia Donald Tusk będzie umiał kontrolować także takie środowiska Ruchu Palikota.
(...)
Joanna Lichocka