Chiny w Afryce, czyli w co Wielki Smok inwestuje na Czarnym Lądzie?
Miliardy dolarów inwestycji, miliony pracowników, a nawet tysiące żołnierzy na misjach pokojowych - Chiny są obecne w Afryce niemal na każdym kroku. Państwo Środka wchodzi na Czarny Ląd z wielkim impetem. Czy Afrykanie na tym skorzystają?
Kiedyś przy Roosevelt Street w Addis Abebie znajdowało się więzienie o zaostrzonym rygorze. Dziś stoi tam siedziba Unii Afrykańskiej. Nowoczesny kompleks z salą konferencyjną na 2500 miejsc oraz 20-piętrowym biurowcem o symbolicznej wysokości 99,9 m (9 września 1999 roku organizacja przyjęła swą obecną nazwę) powstawał przez trzy lata. Kosztował 200 mln dolarów. Zapłacili za niego Chińczycy. Nazwali to "prezentem".
"Ten budynek będzie nie tylko punktem orientacyjnym w Addis, ale i punktem zwrotnym w długiej historii przyjaźni między Chinami i Afryką", pisała chińska agencja informacyjna Xinhua. Nie było w tym przesady - w 2011 roku, gdy kończono konstrukcję, wymiana handlowa między Państwem Środka a Czarnym Lądem wynosiła 166 mld dolarów. Rok później - 220 mld. Część ekonomistów uważa, że za pięć lat Afryka prześcignie Unię Europejską oraz USA i stanie się najważniejszym partnerem handlowym Chin. Nie ma więc nic dziwnego w tym, że nowy chiński prezydent Xi Jinping za cel swojej pierwszej oficjalnej podróży zagranicznej obrał nie Waszyngton czy Londyn, lecz kilka afrykańskich stolic. Przyjaźń wymaga wszak pielęgnacji.
Blisko, bliżej
Jeszcze dekadę temu rola Chin w Afryce wzbudzała wiele kontrowersji. Powszechnym poglądem - usilnie powtarzanym przez zachodnie media - było to, że Pekin kupuje afrykańskie bogactwa naturalne za grosze, a w zamian oferuje jedynie masową tandetę, która podtapia lokalne rynki. - To neokolonializm - krzyczeli krytycy i przypominali, że Państwo Środka nie ma oporów przed robieniem interesów nawet z krwawymi reżimami z Sudanu, Zimbabwe czy Libii. Chińczycy potrafią się jednak szybko uczyć, także na własnych błędach. Przez ostatnie dziesięć lat zrobili wiele, by odebrać argumenty swoim przeciwnikom.
W czasach zimnej wojny chińsko-afrykańskie relacje miały głównie charakter polityczny. Komuniści z Pekinu szukali sojuszników, by zdobyć uznanie na arenie międzynarodowej. Walczący o niezależność Afrykanie potrzebowali z kolei spójnej ideologii i sprawdzonych wzorów, a czasem - po prostu broni. Układ działał dobrze - Chińczycy wspierali m.in. partyzantów z Angoli i Erytrei oraz lewicujące rządy Botswany, Burundi, Somalii i Algierii, a głosy młodych afrykańskich krajów pomogły Chińskiej Republice Ludowej zastąpić w 1971 roku Tajwan w strukturach ONZ.
W latach 90. stosunki między Państwem Środka a Czarnym Lądem zaczęły wchodzić w nowy etap. Rozpędzona chińska gospodarka była coraz bardziej zasobożerna. Afryka dysponowała tymczasem ogromnymi złożami surowców naturalnych. Chińczycy jawili się jako wygodni klienci - mieli pieniądze i nie stawiali żadnych warunków dotyczących praw człowieka czy demokratyzacji. Afrykanie również nie zadawali pytań na temat wydarzeń z placu Tiananmen lub Tybetu. W 2000 roku wymiana handlowa na linii Chiny-Afryka przekroczyła 10 mld dolarów. A był to dopiero początek.
Morze możliwości
Chociaż surowce stanowią 80 proc. chińskiego importu z Afryki, błędem byłoby zakładanie, że Pekin skupia się tylko na wydobywaniu ropy, żelaza i innych bogactw. Chiny utrzymują relacje z 50 afrykańskimi państwami (cztery pozostałe - Burkina Faso, Gambia, Suazi oraz Wyspy Świętego Tomasza i Książęca - ciągle uznają Tajwan), które zamieszkuje łącznie około miliarda ludzi. Nawet jeśli stosunkowo niewielu wśród nich bogaczy, ciągle stanowią ogromny rynek zbytu.
W zeszłym roku Chińczycy wysłali na Czarny Ląd towary warte ponad 85 mld dolarów - od maszyn rolniczych, materiałów budowlanych i chemikaliów po zabawki oraz elektronikę. Chińskie firmy biorą udział w niezliczonej ilości projektów infrastrukturalnych: tworzą drogi, kładą tory kolejowe, stawiają tamy i mosty, elektrownie i linie elektryczne, rafinerie i ropociągi. Obecnie w Afryce pracuje już około miliona chińskich robotników. Obywatele Państwa Środka coraz częściej pojawiają się tam jako turyści: w zeszłym roku na wakacje w Kenii zdecydowało się 60 tysięcy z nich, a w RPA - 75 tysięcy.
Coraz więcej firm z Chin decyduje się na przeniesienie swoich zakładów do krajów takich jak Etiopia. Huajian, wytwórca butów dla różnych zachodnich marek, otworzył w Addis Abebie fabrykę z dwiema liniami produkcyjnymi. Na razie zatrudnia 600 osób, ale warta 2 mld dolarów inwestycja ma doprowadzić w ciągu dekady do utworzenia w pobliżu etiopskiej stolicy gigantycznego "obuwniczego miasta", w którym pracę znajdzie około 30 tysięcy Etiopczyków. Tak wielkie zbliżenie nie byłoby możliwe, gdyby nie gotowość afrykańskich rządów do robienia interesów z chińskimi przedsiębiorstwami - tak prywatnymi, jak i państwowymi. Chińczycy długo pracowali, by zaskarbić sobie taką przychylność. Pekin od lat udziela krajom Afryki nisko oprocentowanych pożyczek i sponsoruje budowę szkół, szpitali oraz obiektów sportowych i kulturalnych (m.in. opera na 1400 miejsc w Algierze).
Chociaż komunistyczne władze nie ujawniają dokładnych danych na temat wysyłanej do Afryki pomocy, amerykańscy badacze opublikowali w kwietniu raport, z którego wynika, że z latach 2000-2011 Chiny przeznaczyły na ten cel 75 mld dolarów i wzięły udział w 1700 projektach rozwojowych. W zeszłym roku zapowiedziały, że pożyczą Afrykanom kolejne 20 mld dolarów na rozbudowę infrastruktury. W przeciwieństwie do Międzynarodowego Funduszu Walutowego, nie uzależniają wsparcia od wprowadzenia wolnorynkowych czy prodemokratycznych reform. W ten sposób unikają tego, co zawsze było zadrą w stosunkach między Zachodem a Afryką - paternalizmu.
Innym ważnym elementem ekspansji jest edukacja. W ramach rozpoczętego niedawno African Talents Programme chińskie uczelnie mają wykształcić w ciągu kilku lat ponad 30 tysięcy młodych Afrykanów. W przyszłości ci ludzie będą stanowić dużą część afrykańskich elit. I to z nimi Chiny zasiądą do rozmów o interesach.
O korzystny wizerunek Państwa Środka dbają też media. W 2012 roku China Central Television, największa chińska telewizja publiczna, otworzyła biuro w Nairobi i uruchomiła kanał CCTV Africa, w którym zatrudniła wielu znanych afrykańskich dziennikarzy. Agencja Xinhua stara się tymczasem objąć swoim zasięgiem cały kontynent. Obecnie posiada już 20 placówek terenowych i regularnie otwiera nowe.
W ostatnich latach Pekin coraz aktywniej działa też na politycznym froncie. Około 1500 żołnierzy z Chin bierze udział w operacjach pokojowych w Liberii, Darfurze, Demokratycznej Republice Konga i Sudanie. Kolejne pół tysiąca ma przyłączyć się do powstającej właśnie misji na północy Mali. Chińczycy wykorzystują swoje wpływy i znajomości również jako mediatorzy. Gdy w 2011 roku Sudan i Sudan Południowy stanęły na skraju wojny o podział zysków z ropy, chińscy dyplomaci bez przerwy kursowali między Chartumem a Dżubą. Wspierali także rozmowy koalicyjne między reżimem Roberta Mugabe a politykami MDC w Zimbabwe.
Druga strona
Nie wszystko jednak wygląda zawsze idealnie. Afrykanie skarżą się często na niską jakość chińskich produktów, a wielu lokalnych przedsiębiorców nie wytrzymuje konkurencji z handlarzami z Chin. Chcąc chronić miejscowe rynki, parlamenty Tanzanii, Ugandy i Zambii zdecydowały się już na wprowadzenie pewnych ograniczeń dotyczących działalności azjatyckich firm.
Coraz większą presję na polityków wywierają też koncerny wydobywcze i budowlane z RPA, które zaczęły tracić na rzecz Chińczyków lukratywne kontrakty w innych afrykańskich państwach. - Takiego modelu handlowego nie da się utrzymać na dłuższą metę. Mając na uwadze nasze doświadczenie z relacjach ekonomicznych z Europą, musimy być ostrożni nawiązując współpracę z innymi gospodarkami - powiedział rok temu południowoafrykański prezydent Jacob Zuma, który jeszcze kilka lat wcześniej należał do największych entuzjastów zbliżenia z Chinami.
Dużo obaw wiąże się także z "liberalnym" podejściem Chińczyków do zasad bezpieczeństwa w nadzorowanych przez nich zakładach. W 2011 roku Human Rights Watch udokumentowało nadużycia, do jakich dochodziło w kontrolowanych przez chińskie firmy kopalniach miedzi w Zambii: 18-godzinnych zmian, braku opieki zdrowotnej, fatalnych warunków sanitarnych i głodowych pensji. Fatalna sytuacja robotników doprowadziła do gwałtownych strajków, a w końcu do odebrania licencji jednemu z oskarżonych przedsiębiorstw.
Nie ulega wątpliwości, że chińsko-afrykańskie relacje ciągle dojrzewają. Mimo przyjaznych gestów ze strony Pekinu, państwa Afryki muszą pamiętać, że jego podstawową motywacją jest zysk. Niektóre z afrykańskich rządów zabrały się już za tworzenie odpowiednich strategii w stosunkach z Chinami. Przyjaźń z najludniejszym krajem świata może przynieść im wiele zysków. Trzeba tylko uważać, by nie dać się połknąć smokowi.
Michał Staniul, Wirtualna Polska
Tytuł pochodzi od redakcji.
Czytaj również blog autora Blizny Świata