ŚwiatChińskie problemy Hillary Clinton - te sprawy położą się cieniem na jej kampanii

Chińskie problemy Hillary Clinton - te sprawy położą się cieniem na jej kampanii

Jeszcze zanim Hillary Clinton ogłosiła, że będzie walczyć o fotel prezydenta USA, wiadomo było, że jej kampania będzie trudna, bo skompromitować ją mogą wpadki i skandale z przeszłości. Wśród nich nie zabrakło wątków chińskich - pisze Hanna Shen, korespondentka Wirtualnej Polski z Tajwanu.

Chińskie problemy Hillary Clinton - te sprawy położą się cieniem na jej kampanii
Źródło zdjęć: © AFP | Scott Olson / Getty Images
Hanna Shen

W połowie kwietnia media amerykańskie podniosły kwestie relacji byłej pierwszej damy z korporacją Cisco Systems, która ma dominującą pozycję na światowym rynku rozwiązań telekomunikacyjnych i wideokonferencyjnych. Gdy kilka lat temu nad amerykańskim gigantem zawisły czarne chmury w związku z jego działalnością w Chinach, pomocną rękę wyciągnęła właśnie Hillary Clinton.

Amerykański dziennikarz śledczy Ethan Gutmann pisze w swojej książce "Tracąc nowe Chiny - historia amerykańskiego handlu, chciwości i zdrady" ("Losing the New China: A Story of American Commerce, Desire, and Betrayal"), że Cisco wykonuje na zamówienie Pekinu specjalny sprzęt pozwalający władzom kontrolować sieć internetową w całym kraju. Gutmann, który w latach 90. ub. wieku pracował jako doradca dla wielu firm amerykańskich w Chinach, w 2006 roku zeznawał na ten temat przed Kongresem USA. Powiedział wówczas, że "w 1997 trzy firmy walczyły o kontrakty Chinanet: Bay Networks, Sun Microsystems i Cisco Systems. Cisco wygrało, oferując urządzenia z zaporami sieciowymi po zaniżonej cenie, co pozwoliło władzom chińskim blokować zakazane strony internetowe".

Przed Kongresem doszło do całej serii przesłuchań na temat roli, jaką Cisco ogrywało w tworzeniu, kierowanego przez chińskie Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, systemu cenzury i monitorowania ruchu sieci internetowej w ChRL. Pod koniec 2009 roku grupa inwestorów Cisco zażądała, aby zgromadzenie udziałowców zatwierdziło uchwałę zmuszającą firmę do wstrzymania dostaw chińskiemu rządowi technologii, która - jak to stwierdzili inicjatorzy dokumentu - "doprowadza do łamania na szeroką skalę praw człowieka".

Pomoc dla firmy i wpłaty na fundację

Uchwała została jednak odrzucona, a z pomocą w reperowaniu nadszarpniętego wizerunku spółki przyszła sekretarz stanu Hillary Clinton. W 2009 r. umieściła Cisco na liście firm finalistów konkursu organizowanego przez Departament Stanu, w którym przyznawano wyróżnienia za "wybitną społeczną działalność biznesu, innowacyjność i szerzenie zasad demokracji". Rok później Cisco zdobyło główną nagrodę, co - jak pisze amerykański portal internetowy International Business Times (IBT) - dało firmie "wystarczającą dużo czasu, aby zmienić temat i przedstawić się jako orędownik praw człowieka".

IBT ujawnił też, że zanim Departament Stanu docenił zasługi Cisco na rzecz szerzenia "demokratycznych zasad", amerykańska korporacja wpłaciła pieniądze na Fundację Clintonów. Do grudnia 2008 r. kwoty te mogły wynieść 1 mln USD, a w całości przekazano fundacji byłej rodziny prezydenckiej prawdopodobnie nawet 5 mln USD.

Obrońcy praw człowieka i wolności wypowiedzi w internecie podkreślają, że kroki podjęte przez Hillary Clinton pomogły Cisco wybielić wizerunek, a także poddały w wątpliwość szczerość zaangażowania byłej pierwszej damy na rzecz obrony praw człowieka.

- Kolesiowski kapitalizm zdominował karierę Clinton, zaczynając od jej kadencji w zarządzie Walmart i otaczania się kierownikami z Wall Street, gdy stała na czele Departamentu Stanu, aż po jej lojalność wobec Cisco, nawet wtedy gdy firma ta naruszyła zasady, które miały być wytyczonymi jej urzędowania jako sekretarz stanu - stwierdził w wypowiedzi dla IBT David Segal, dyrektor organizacji Demand Progress walczącej o wolność i otwartość internetu.

Sprawa Chena Guangchenga

W wydanych w 2014 r. wspomnieniach pt. "Trudne Wybory" ("Hard Choices") Hillary Clinton krytykuje chiński Wielki Firewall, czyli nadzorowany przez komunistyczny rząd system cenzury internetu. Walcząca o fotel w Biały Domu polityk przedstawia się też w swojej książce jako wspierającą działania obrońców praw człowieka w Chinach. Za swój osobisty sukces (poświęca temu nawet cały rozdział) Clinton uważa sprawę uzyskania azylu w USA dla chińskiego dysydenta Chena Guangchenga.

Ale cień na ten wątek kładzie sam Chen Guangcheng we własnej publikacji "Bosy prawnik - walka niewidomego człowieka o sprawiedliwość i wolność w Chinach" ("The Barefoot Lawyer - a blind’s man fight for justice and freedom in China"), wydanej na kilka tygodni przed oficjalnym ogłoszeniem przez Clinton, że będzie ona ubiegać się o prezydenturę. Według dysydenta, gdy uciekł on z aresztu domowego w 2012 r. i schronił się w amerykańskiej ambasadzie w Pekinie, administracja Obamy i sama Hillary Clinton "ulegli" chińskim żądaniom. Zachowanie obecnej kandydat na stanowisko prezydenta USA Chen opisuje jako bardziej skierowane na utrzymanie dobrych relacji z chińskimi komunistycznymi oficjałami, niż na ratowanie chińskiego obrońcy praw człowieka.

Niewidomy Chen jest prawnikiem samoukiem. Zainteresował się prawem, gdy studiował medycynę na Uniwersytecie w Nanjing. Po powrocie do rodzinnej wioski Dongshigu (prowincja Shandong) Chen często pomagał rolnikom, pisząc petycje do władz lokalnych czy reprezentując mieszkańców wiosek w sądach.

Dokumentował też przymusowe aborcje i sterylizacje, będące częścią chińskiej polityki jednego dziecka. To dzięki Chenowi Guangchengowi światło dzienne ujrzały przerażające historie, jak ta z miasta Linyi (prowincja Shandong), gdzie grupa urzędników porwała 17 tys. kobiet. Te będące w ciąży poddano aborcji, pozostałe sterylizacji. Gdy tylko Chen Guangcheng złożył pozew przeciw władzom prowincji, oskarżając je o nadmierną egzekutywę polityki jednego dziecka, zamknięto go najpierw w areszcie domowym, a następnie skazano na cztery lata i trzy miesiące za "niszczenie cudzej własności i zakłócanie ruchu drogowego". Od 2010 r. Chen ponownie przebywał w areszcie domowym w rodzinnej wiosce Dongshigu. On, jego żona i dzieci byli zupełnie odcięci od świata. W kwietniu 2012 r. Chen zdecydował się na ucieczkę z aresztu. Po przebyciu 500 km dotarł do Pekinu do amerykańskiej ambasady. Dysydent twierdzi, że od samego początku stawiał sprawę jasno - chciał, by Amerykanie pomogli jemu, jego żonie i dwójce dzieci opuścić
Chiny. Ku zdumieniu całego świata na początku maja 2012 r. Chen opuścił nie Chiny, ale placówkę dyplomatyczną.

Bob Fu, jeden z przywódców protestu studentów na placu Niebiańskiego Spokoju w 1989 r., a obecnie prowadzący w USA organizację obrony praw człowieka China Aid, rozmawiał z Chenem, gdy ten przebywał w ambasadzie. Dowiedział się wówczas, że Amerykanie przekazali niewidomemu prawnikowi groźby strony chińskiej, że jeśli nie opuści placówki, to zginie jego żona. Amerykańscy dyplomaci mieli sugerować, że lepiej w związku z tym, aby Chen wyszedł z ambasady. - Czułem presję ze strony amerykańskich dyplomatów - powiedział Chen Bobiemu Fu i, jak pisze w swojej książce, "nie czuł, aby w tym czasie ktokolwiek wywierał naciski na chińską Partię Komunistyczną". To, że Clinton uległa ostatecznie Pekinowi i nie zapewniła Chenowi bezpieczeństwa, wywołało falę krytyki zarówno w USA, jak i wśród chińskich dysydentów na całym świecie. Wiadomo było, że Chenowi i jego najbliższym mogła grozić śmierć w laogai - chińskim obozie pracy.

Republikański kongresman Frank Wolf twierdzi, że sposób, w jaki administracja Obamy potraktowała Chena, to po prostu realizacja oświadczenia, jakie Hillary Clinton złożyła w lutym 2009 r. w czasie swojej wizyty w Azji. Amerykańska sekretarz stanu powiedziała wtedy, że "prawa człowieka nie mogą powstrzymywać współdziałania USA i Chin w najważniejszych globalnych sprawach, takich jak gospodarka czy zmiany klimatyczne".

Do akcji ostatecznie wkroczyli republikańscy kongresmani Frank Wolf i Chris Smith, a także ówczesny kandydat Republikanów na stanowisko prezydenta Mitt Romney. To między innymi pod ich naciskiem administracja Obamy wróciła do negocjacji ze stroną chińską i 19 maja 2012 r. Chena, jego żonę i dzieci przetransportowano na lotnisko w Pekinie. Stamtąd udali się do Nowego Jorku. Dziś Chen Guangcheng pracuje dla konserwatywnego think tanku Witherspoon Institute i Katolickiego Uniwersytetu Ameryki.

W 2012 r. niewidomy prawnik samouk stał się niewygodny nie tylko dla Pekinu, ale i dla Waszyngtonu. Jak sugeruje "Wall Street Journal" w recenzji książki Chena Guangchenga, dziś to publikacja chińskiego dysydenta jest niewygodna dla Hillary Clinton, która chciała przedstawić w kampanii uzyskanie azylu przez Chena jako swój sukces. Ta sprawa i finansowe powiązania Clinton z firmą, co do której wysuwane są zarzuty, że przyczynia się do łamania praw człowieka w Chinach, to tylko kilka "chińskich plam" na życiorysie Hillary Clinton. A kampania się jeszcze na dobre nie zaczęła.

Zobacz również wideo. Haliżak: Chiny i rosyjskie surowce.
Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (67)