Dr Erkin Sidick przemawia podczas walnego zgromadzenia Światowego Kongresu Ujgurów© PAP, CTK | Michaela Rihova

Chińskie obozy dla Ujgurów. "Tam jest gorzej niż w piekle"

Mojemu pośrednikowi udało się zdobyć kontakt do dwóch strażników chińskiego obozu "reedukacyjnego" dla Ujgurów. Zapytał ich, jak wygląda obóz od środka. Jeden odpowiedział: "Wyobraź sobie piekło na ziemi. Tam jest tysiąc razy gorzej" - mówi o sytuacji w ojczystym Sinciangu dr Erkin Sidick.

Dr Erkin Sidick - ur. 1958 w Aksu, prowincja Sinciang, Chiny - doktor nauk ścisłych, inżynier optyczny NASA, wykładowca akademicki, działacz na rzecz praw człowieka. Studiował w Sinciangu, Japonii i Stanach Zjednoczonych, nagradzany jako student za wybitne osiągnięcia w nauce i zdobywca nagród jako wykładowca. Autor kilkudziesięciu publikacji naukowych. Założyciel organizacji pozarządowej Uyghur Projects Foundation, popularyzator wiedzy na temat sytuacji mniejszości ujgurskiej w Chinach, aktywnie walczy o zachowanie ujgurskiej kultury i języka. 

Międzynarodowe organizacje broniące praw człowieka od lat alarmują o sytuacji Ujgurów – muzułmańskiej mniejszości w regionie autonomicznym Sinciang, który został podbity przez Chiny w XVIII wieku.

W odpowiedzi na nasilające się tendencje niepodległościowe – manifestacje i zamieszki, do których dochodziło kilkukrotnie w ostatnich latach, a także ataków, których mieli dopuścić się ujgurscy separatyści – Chiny rozpętały bezwzględną walkę z – jak twierdzą - terroryzmem. W rzeczywistości wzmożono prześladowania ujgurskiej mniejszości, która pada ofiarą kontroli wszechpotężnego państwa oraz wyzysku.

Na terenie Sinciangu powstało kilkaset ściśle strzeżonych tzw. obozów reedukacyjnych, do których Ujgurzy mogą trafić za tak drobne przewinienia jak przekroczenie progu meczetu czy kontakt z członkiem rodziny na emigracji. W obozach, według relacji tych, którzy je przeżyli, ma dochodzić do tortur i gwałtów.

Śledztwa medialne wykazały też, że Ujgurzy są wykorzystywani do pracy przymusowej w przemyśle, rolnictwie I innych obszarach w regionie Sinciangu. Raporty z 2020 roku pokazują, że doszło do transferu dziesiątek tysięcy Ujgurów do fabryk w innych regionach Chin, gdzie pracują pod przymusem. Fabryki te - według raportu australijskiego instytutu ASPI - znajdują się w łańcuchu dostaw globalnych firm, takich jak Nike, Adidas, Volkswagen, Amazon czy Apple.

W Sinciangu mieszka niemal 13 mln Ujgurów. Ujgurskie organizacje szacują liczbę osadzonych w obozach na nawet 3 miliony. Chiny konsekwentnie zaprzeczają wszystkim oskarżeniom.

Anna Mikulska: Chciałby pan wrócić do kraju?

Dr Erkin Sidick: - Dziś to niemożliwe. W latach 90. trafiłem na 15 lat na czarną listę. Ale jeśli kiedykolwiek uda nam się uzyskać prawdziwą autonomię, to będę chciał tam wrócić i pracować jako nauczyciel.

Dorastałem, jak i wszystkie późniejsze pokolenia, w poczuciu ciągłej dyskryminacji. Przykład? Za moich czasów były dwa rodzaje szkół – te z językiem ujgurskim i te drugie, z chińskim. Szkoły ujgurskie były na przedmieściach, chińskie w centrach miast - uczniowie mieli więc blisko z domu na lekcje. Co więcej, chińskie szkoły miały znacznie lepsze biblioteki, sale lekcyjne, krzesła, ławki… no i dostawały węgiel do ogrzewania klas w zimie. Dużo więcej i lepszej jakości, podczas gdy ujgurscy uczniowie zawsze z trudem zdobywali wystarczającą ilość węgla.

Trafił pan na czarną listę? Co to znaczy?

Przez 15 lat nie mogłem przyjechać do własnego kraju. Ostatni raz w Sinciangu byłem w 2009 roku, tuż przed masakrami w Urumczi i Kaszgarze.

Były to demonstracje Ujgurów przeciwko marginalizacji ze strony Chińczyków Han. W wyniku zamieszek i starć z policją zginęło niemal 200 osób.

Sześć lat później zostałem zaproszony do Pekinu na międzynarodową konferencję poświęconą kosmicznym technologiom, by poprowadzić prelekcję. Zgodziłem się, bo miałem nadzieję, że dzięki temu dostanę wizę i wreszcie będę mógł pojechać do Sinciangu, by spotkać się z moją rodziną. Ale jej nie dostałem.

Dlaczego?

Bo jestem Ujgurem – inaczej się tego nie da wytłumaczyć. W kraju mam jeszcze trójkę rodzeństwa i od lat nie mogę się z nimi zobaczyć. Co więcej, nie mogę się z nimi nawet kontaktować. Chiński rząd uznał mnie za terrorystę, więc jakakolwiek próba nawiązania kontaktu ze mną jest przestępstwem. Bezpiecznie mogę rozmawiać tylko z siostrą, której również udało się wyemigrować do Stanów. 

Co pan takiego zrobił, że chiński rząd uznał pana za terrorystę?

Jestem dość znany w społeczności ujgurskiej w Sinciangu z uwagi na osiągnięcia naukowe: publikowałem już na studiach, byłem stypendystą w Japonii. Zajmowałem się także doradztwem – pomagałem studentom w przygotowywaniu się do wyjazdów na studia zagraniczne.

Zajmuję się gorącym tematem w świecie nauki – obserwowaniem i wykrywaniem egzoplanet. Byłem zapraszany przez uniwersytety z całego świata, a w Chinach nie mogłem wykładać na uczelniach. Spotykałem się więc ze studentami na kampusach nieformalnie, w zasadzie w ukryciu. I wszyscy studenci, o których mi wiadomo, zaginęli.

"MUSIMY MÓWIĆ GŁOŚNO"

Mimo wielkiego ryzyka ludzie wciąż z panem się kontaktują. Jest pan prezesem Uyghur Projects Foundation, aktywnie działa na rzecz społeczności ujgurskiej i informuje świat o jej sytuacji w Chinach.

Musimy mówić głośno o tym, jakich poniżeń i przemocy doświadczamy ze strony Chin. Ujgurzy, którzy żyją w Chinach, ryzykują zdrowie i życie, kontaktując się z nami na emigracji.

Wiem o dwóch młodych osobach, dwudziestokilkuletnich, które trafiły do tzw. obozu reedukacyjnego, czyli de facto obozu koncentracyjnego tylko za to, że rozmawialiśmy przez internet.

Mówiłem im: nie kontaktujcie się ze mną, to niebezpieczne - ale nie chcieli słuchać. Jeden z nich napisał: "odezwę się za kilka miesięcy". Drugi powiedział, że i tak nie wie, jak długo jeszcze będzie żył. Obaj zniknęli bez śladu.

Jak długo trwają tak brutalne prześladowania?

Pierwsze obozy powstały w 2014 roku, a masowe aresztowania zaczęły się dwa lata później. Jest cała lista powodów, dla których można zostać aresztowanym, często tak błahych, jak noszenie brody, chodzenie do meczetów czy kontaktowanie się z ludźmi za granicą.

Nazwał je pan "obozami koncentracyjnymi". To bardzo mocne porównanie. Czy ma pan informacje, co się w nich dzieje?

Na ten temat wiemy tyle, ile sami świadkowie, czyli byli więźniowie, odważyli się opowiedzieć – o fatalnych warunkach, o ścisku w kilka osób w malutkich pokojach, o chorobach i braku higieny. Udało mi się dotrzeć, przez pośrednika, do dwóch wysokich rangą oficerów policji w Sinciangu. Jak wygląda obóz? Jeden z nich powiedział: "Wyobraź sobie piekło na ziemi. Tam jest tysiąc razy gorzej". Obydwoje mówili o milionach Ujgurów zamkniętych w obozach i fabrykach, o transferach do innych prowincji Chin, o wywożeniu ich prosto z obozów do więzień.

Czy znamy skalę zjawiska? Ile osób zostało zamkniętych w obozach, i ile jest samych obozów?

Oficjalne dane są ściśle tajne, ale wiemy, że obozów są setki i że ciągle powstają nowe. Świadczą o tym między innymi doniesienia specjalistów takich jak Adrian Zenz – niemiecki antropolog, zajmujący się m.in. właśnie badaniami nad obozami internowania w Chinach. Wszedł on w posiadanie ponad 25 000 plików z różnych departamentów rządowych w Sinciangu, z których wynikało między innymi, że w obozach przebywa 1,5 miliona osób (dane z 2019 r. – przyp.red.).

 Docierają do mnie informacje o eksperymentach przeprowadzanych na więźniach, o sprzedawaniu organów za granicę, o gwałtach, także egzekucjach. Byłem pierwszym z sygnalistów, który przekazał informacje o tym, że ponad milion Ujgurów zostało zamkniętych w obozach koncentracyjnych w Sinciangu. W grudniu 2017 roku spotkałem się ze znajomym - Chińczykiem Han - z uniwersytetu w Urumczi. Powiedział mi wtedy, że urzędnik rządowy Sinciangu na spotkaniu uniwersyteckim - tylko dla pracowników Han – poinformował ich, iż ponad 800 tys. Ujgurów zostało aresztowanych w samym 2017 roku. Znajomy powiedział mi również, że rzeczywista liczba zatrzymanych może łatwo przekroczyć milion. Przekazałem tę informację Mayi Wang z organizacji Human Rights Watch, która opublikowała ją w styczniu 2018 r. Dla większości rządów, organizacji międzynarodowych i badaczy akademickich na całym świecie liczba ta nie uległa zmianie.

 Ale Chiny są doskonałe w tuszowaniu niewygodnych faktów. Znalezienie dowodów czy ciał ofiar jest praktycznie niemożliwe.

Co kraje Zachodu, Unia Europejska lub USA, mogą zrobić wobec tych działań Chin?

Pytanie, czy chcą. Przecież Chiny to potęga gospodarcza, a Zachód prowadzi z nimi interesy. Światowe przedsiębiorstwa czerpią zyski z pracy przymusowej więzionych Ujgurów, choćby branża tekstylna czy high-tech. Walka o prawa Ujgurów może się więc po prostu nie opłacać. 

Chiny chcą najpierw zdominować świat gospodarczo, a następnie rządzić światem zgodnie z zasadą i porządkiem starożytnych władców chińskich Han, z jednym tylko najwyższym władcą Han na szczycie światowej, piramidalnej hierarchii. W 2014 r. władcy KPCh postanowili wyeliminować Ujgurów, ponieważ stali się oni przeszkodą czy też stwarzali niedogodności dla tego planu. Los, który dziś spotyka Ujgurów, jutro może stać się losem innych ludzi na świecie. Jest już na to wiele dowodów: Wystarczy spojrzeć, co stało się z mieszkańcami Hongkongu, co dzieje się z Tajwanem i z mieszkańcami Afryki w miejscach, gdzie chińskie firmy prowadzą obecnie działalność gospodarczą. Świat powinien porzucić swoją chciwość i stawić czoła wyzwaniu, jakie stawiają przed nim Chiny.

Jak wygląda codzienność w Sinciangu?

Władze zbierają wszystkie, nawet najdrobniejsze informacje o mieszkańcach – wychodząc z mieszkania musisz zeskanować kod QR przy drzwiach, wychodzenie tylnym wyjściem z domu jest już podejrzane. Na każdym kroku są kamery. Zapewne słyszała pani o aplikacji IJOP?

Tak, w wyniku śledztwa przeprowadzonego przez Human Rights Watch udało się zrekonstruować tę aplikację instalowaną przymusowo na smartfonach Ujgurów. Okazało się że zbiera ona najróżniejsze dane, od koloru samochodu, po grupę krwi. Dzięki tej aplikacji władze mogą też oceniać, kto jest podejrzany, kto potencjalnie niebezpieczny, a kogo trzeba aresztować.

Bo im chodzi nie o to, by te wszystkie informacje zbierać, ale by wywołać atmosferę strachu. By mieć nas pod ciągłym nadzorem i kontrolą. 

"ZACZĘŁO SIĘ OD RADIA"

Przyjechał pan z Chin do USA w latach 90. jako doktorant. Czy już wtedy Ujgurom było tak trudno wyjechać, jak dziś?

Już wtedy zdobycie paszportu było dla nas niemal niemożliwe. Dla przykładu: w latach 90. zieloną kartę w USA dostało 60 tys. studentów z Chin, w tym jedynie 10 Ujgurów, ja byłem jednym z nich. I było to niezwykle trudne.

Dziś w USA jest ok. 5 milionów emigrantów z Chin, a Ujgurów - zaledwie 3-5 tysięcy. To pokazuje, jak trudno jest nam wyjechać.

Porozmawiajmy o pana pracy w NASA. Jak to się zaczęło? Czy jako dziecko marzył pan o podróżach kosmicznych i zbudowaniu własnej rakiety?

Zaczęło się od radia, które w latach mojej młodości było towarem luksusowym. Kto je posiadał, był uważany za osobę zamożną. Ja pochodziłem z ubogiej rodziny, więc razem z bratem postanowiliśmy sami skonstruować radioodbiornik.

Wszystkie zaoszczędzone pieniądze przeznaczaliśmy na części, czasem też szukaliśmy ich po śmietnikach i po roku udało nam się zbudować własne radio. Zrozumiałem wtedy, jaką potęgą jest nauka, ale nigdy nie śniłem, że znajdę się tu, gdzie teraz jestem.

To była długa droga. Po zakończeniu liceum trafiłem na obowiązkowy półtoraroczny staż na prowincję, gdzie uczyłem się pracy na roli. Byłem praktycznie odcięty od świata, ale jednocześnie przygotowywałem się do egzaminu na studia.

Udało się za pierwszym razem?

Otrzymałem drugi najwyższy wynik w całym Sinciangu. Na studiach czułem się szanowany, ale gdy tylko wychodziłem poza mury uczelni, byłem Ujgurem, czyli obywatelem drugiej kategorii.

Późniejsze sukcesy w nauce tego nie zmieniły?

Tuż po otrzymaniu dyplomu chińskie władze próbowały mnie zwerbować, oferując mi stanowisko. Usłyszałem, że będę zarabiał mnóstwo pieniędzy, że będę miał własnego szofera, kucharza…

Przez dzień czy dwa nawet się nad tą ofertą zastanawiałem, ale wiedziałem, że pracując dla rządu będę musiał kłamać. Powiedziałem więc żonie: jeśli przyjmę tę ofertę, to nie pożyję dłużej niż pół roku, bo nie będę potrafił siedzieć cicho. Ostatecznie zdecydowałem się zostać przy swoich planach, czyli pracować na uczelni. 

A później zdecydował się pan wyjechać na studia doktoranckie do Japonii.

W 1985 r. rząd Sinciangu wybrał 17 młodych ujgurskich i kazachskich nauczycieli z różnych uniwersytetów w regionie po zdaniu egzaminów z 3 przedmiotów. Uzyskałem najwyższy wynik i razem z pozostałymi pojechałem do Japonii jako wykładowca wizytujący. Kiedy kończyliśmy nasz pobyt, Wydział Fizyki Uniwersytetu w Sinciangu, na którym wykładałem, otrzymał stypendium dla ujgurskiego nauczyciela fizyki na studia w California State University, Northridge. Ponieważ nie było nikogo innego, kto kwalifikowałby się do tej możliwości, nasz wydział dał mi tę szansę i przyjechałem do USA jesienią 1988 roku.

Najpierw uzyskałem tytuł magistra na tym uniwersytecie, a następnie rozpocząłem studia doktoranckie na Uniwersytecie Kalifornijskim w Davis. Właśnie w tym czasie ja i kilku innych ujgurskich studentów otrzymaliśmy możliwość otrzymania zielonych kart na mocy rozporządzenia prezydenta George'a Busha. To rozporządzenie było odpowiedzią na to, co rząd chiński zrobił studentom na placu Tiananmen 4 czerwca 1989 roku.

Pracowałem nocami, po wykładach, żeby utrzymać siebie i żonę. Nie było lekko. 

Ale opłaciło się. Dziś jest pan inżynierem optycznym pracującym dla NASA. 

Poprosiłem, by moi profesorowie dali mi możliwość wykładania na uczelni. Dostałem ¼ etatu. Za mało, bym mógł się utrzymać, ale żona pomagała, zatrudniając się jako pomoc kuchenna na uczelnianej stołówce. Dzięki jej wsparciu mogłem kontynuować naukę.

Moja praca doktorska została oceniona najwyżej ze wszystkich. Po studiach pracowałem w różnych firmach w Dolinie Krzemowej. Stamtąd ostatecznie trafiłem do NASA.

Spotkał się pan z próbami przechwycenia danych NASA przez Chiny?

Różne rzeczy mają miejsce -jakieś 10 lat temu chińskie agencje z trzech różnych miejsc w Chinach próbowały uzyskać dostęp do danych na moim koncie użytkownika w JPL (Jet Propulsion Laboratory, Laboratorium Napędu Odrzutowego – jedno z centrów badawczych NASA, przyp. red.) za pośrednictwem mojego laptopa. Kiedy komputer zaczął zachowywać się dziwnie, zadzwoniłem do ochrony JPL, a oni wysłali agenta FBI do mojego biura. Dwóch z nas obserwowało sytuację przez jakiś czas i zauważyło, że kiedy naciskaliśmy dowolny klawisz, komputer tworzył plik tekstowy i zapisywał informacje o kliknięciu na tym pliku. Usunęliśmy plik kilka razy, ale komputer wciąż tworzył nowy. Agent FBI powiedział mi, że ataki pochodzą z Chin. W końcu zabrał mojego laptopa i przeprowadził formatowanie dysku. Łatwiej jednak dostrzec, jak chińskie władze śledzą ujgurskich aktywistów i działaczy na rzecz praw człowieka na emigracji.

Z mojego doświadczenia – kiedy w 2006 roku odwiedziłem Sinciang, policja złożyła mi ofertę "współpracy". Powiedziałem im, że to, co próbują zrobić, jest nielegalne. Nie wolno mi utrzymywać jakichkolwiek stosunków z zagranicznym rządem bez uprzedniego uzyskania pisemnego pozwolenia od władz NASA; muszę zadzwonić do Ambasady USA w Pekinie i skonsultować się z nimi przed kontynuowaniem tej rozmowy. Po tym nie niepokoili mnie już więcej.

Nieraz słyszę o pogróżkach: jeśli nie przestaniecie, to wasza rodzina trafi do więzienia. Mimo to ludzie walczą o nasze prawa, nawet jeśli konsekwencje dotykają ich bliskich w Chinach.

To, co dziś robią Chiny, jest gorsze niż ludobójstwo. Ich celem jest nie tylko zniszczenie ujgurskiej kultury, ale zaprzeczenie, że kiedykolwiek istnieliśmy. 

Myśli pan, że może im się to udać?

Powiem pani tak: dziś już tylko wnuki sprawiają, że na mojej twarzy pojawia się czasem uśmiech. Jestem coraz mniej aktywny w walce o nasze prawa. Nie daję już rady, moje zdrowie znacznie się pogorszyło. 

Kiedyś uwielbiałem grać na tradycyjnym ujgurskim instrumencie, nazywa się dutar, a dziś już nie potrafię. Ten duch, to coś… To coś we mnie umarło.

Prawie żadna rasa czy grupa etniczna na świecie nie lubi być rządzona przez inną rasę, kiedy jest w pełni zdolna do samodzielnego zarządzania swoimi sprawami. Bogactwo lub dobra materialne nie zawsze są w stanie uczynić ludzi szczęśliwymi. W większości przypadków to rzeczy, które ludzie kochają najbardziej, czynią ich szczęśliwymi. Kocham wszystko, co związane z Ujgurami: kulturę, zwyczaje, język, tradycję, przyzwoitość, uczciwość, wiarę w Boga.

Ponadto Wschodni Turkiestan, znany również jako Region Autonomiczny Sinciang-Ujgur w Chinach, leży w samym sercu Azji. Położony wzdłuż słynnego starożytnego Jedwabnego Szlaku, był ważnym ośrodkiem handlowym przez ponad 2000 lat. Ziemia Turkistanu Wschodniego dała początek wielu wielkim cywilizacjom i w różnych momentach historii była kolebką nauki, kultury i władzy. Obecna wielkość terytorialna Wschodniego Turkiestanu wynosi 1,82 miliona kilometrów kwadratowych. Mój kraj ma bogatą historię i zróżnicowaną geografię. Ma wielkie pustynie, wspaniałe góry, piękne rzeki, łąki i lasy.

Nie mam nic przeciwko temu, aby ludność ujgurska musiała żyć bez samochodów, pociągów i samolotów, ale jestem przeciwko obecnej sytuacji, w której ludność ujgurska jest uciskana na wszelkie możliwe nieludzkie sposoby. Chcę, aby mój naród mógł żyć godnie, przyzwoicie, w poszanowaniu podstawowych praw człowieka i wolności, w sprawiedliwości i równości.

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (66)