Chiński dysydent: Pekin ryzykuje wybuch społeczny
Znany chiński dysydent
Wei Jingsheng ostrzega, że - o ile władze nie rozwiążą skutków
globalnej recesji - w Chinach może dojść do wybuchu społecznego.
Wei Jingsheng był więziony w latach 1979-93 i 1994-97 za działalność na rzecz praw człowieka. W 1997 roku deportowano go do USA. Otrzymał nagrodę Sacharowa oraz nagrodę Roberta F. Kennedy'ego.
W artykule w środowym brytyjskim "Timesie" 58-letni Wei przewiduje, że chiński rząd w czasie spowolnienia gospodarczego "będzie starał się ratować duże przedsiębiorstwa rządzącej elity", zamiast pomóc zwykłym ludziom.
Ocenia, że w Chinach skutki światowego kryzysu finansowego zwiększą niezadowolenie społeczne, zwłaszcza wśród ponad 300 mln ludzi, których dochód wynosi mniej niż jednego dolara dziennie. Te 300 mln to jedna piąta ludności Chin.
W Chinach, które dysponują rezerwą walutową w wysokości 2 bln dolarów, rozziew między bogatymi a biednymi jest ogromny: 70% bogactwa Chin znajduje się w rękach 0,4% ludności - pisze gazeta.
- Rosnące bezrobocie i stojące w miejscu płace będą zasilać rosnącą niechęć wobec superbogatych, zagrażając pozycji klasy rządzącej - uważa Wei.
Jego zdaniem chiński rząd znalazł się wobec "okrutnego dylematu. Może działać tak, by pomóc zwykłym obywatelom (na wzór Nowego Ładu amerykańskiego prezydenta Roosevelta w latach 30.), lub wybrać klasę biurokratyczno-kapitalistyczną. Ale nie może zrobić obu tych rzeczy".
Według Wei bezrobocie w Chinach jest o wiele wyższe niż oficjalnie podawane 4% w rejonach miejskich; sięga być może nawet 20%.
Dla władz groźbę stanowi kilkadziesiąt milionów wieśniaków, którzy po sezonie noworocznych wizyt u rodziny wrócą do miast, zobaczą pozamykane fabryki i znajdą się bez pracy. Wei dodaje przy tym, że "chińscy wieśniacy mają za sobą długą tradycję buntów".