Potężny, ogromny satelita orbitujący wokół planety - hegemona. Tak wygląda rozwijający się niepisany sojusz rosyjsko-chiński. - Oba kraje łączy chęć przebudowy istniejącego porządku świata - mówi dla Magazynu WP dr Michał Bogusz z Ośrodka Studiów Wschodnich. Księżycem jest w tym układzie Rosja.
Mateusz Ratajczak, Wirtualna Polska: Co piją chińskie elity?
Dr Michał Bogusz, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich: Przed kamerami czy poza nimi?
Podczas wydarzeń propagandowych piją wyłącznie alkohole krajowej produkcji. To między innymi baijiu, czyli biały alkohol wytwarzany z ryżu lub zbóż albo guojiu, czyli alkohol z owoców. Prywatnie elity zapijają się drogim europejskim koniakiem, whisky czy droższymi winami.
A francuski szampan?
A to już pewnie zależy od gustu pijącego, ale europejski i światowy alkohol na stołach bogatych i wpływowych Chińczyków się pojawia.
Xi Jinping miał powody do świętowania, gdy rosyjskie czołgi stanęły na granicy z Ukrainą? Mógł się z tej okazji raczyć szampanem lub chociaż kieliszkiem białej wódki z ryżu?
Niektórzy chińscy politycy mają gusta ludowe, więc kto wie, co jest ulubionym trunkiem przewodniczącego Komunistycznej Partii Chin. Być może pije dokładnie to, co zwykli Chińczycy?
Powodów do radości mu jednak nie powinno brakować. Skoro już jesteśmy przy temacie alkoholu, to nie sądzę, by kiedykolwiek wzniósł oficjalny toast za kryzys w Europie. Pekinowi zależy na wrażeniu, że Rosja działa w całości niezależnie od niego.
Potężna Rosja działa zależnie od innego państwa?
Chińczycy nie chcą dać nikomu na świecie powodu, by pomyślał, że stoją za Putinem, że naciskają go, że mają cokolwiek wspólnego z rosyjską wojną z Ukrainą, a prawdziwym podłożem zaostrzenia sytuacji jest rywalizacja Chin i USA.
A co łączy Moskwę i Pekin?
Sojusz.
Formalny?
Nie, bo żaden z tych krajów nie przestrzega umów, więc i oficjalnego sojuszu nie trzeba podpisywać. W sytuacji, gdy dwa państwa mają przekonanie o wspólnocie interesów, nie ma sensu pisać pod to jakichś traktatów. Tu nikt się nie obawia, że druga strona wystrychnie kogoś na dudka.
Jak dobre są relacje prezydenta Rosji z prezydentem Chin?
Na tym poziomie, na którym oni grają, relacje osobiste nie mają najmniejszego znaczenia. Nimi kieruje kalkulacja polityczna. Oczywiście na potrzeby propagandowe obie strony pokazują, że te relacje są bliskie - wspólne zdjęcia, rozmowy, próbowanie jedzenia, lampka alkoholu. Ale to tylko "show" dla publiki.
Osobiste emocje pomiędzy przywódcami odgrywają o wiele większą rolę, kiedy są negatywne - a jednocześnie cele realizowane przez tych ludzi są odmienne.
Czyli to wspólne polityczne cele budują tę rosyjsko-chińską miłość?
Raczej małżeństwo z rozsądku.
Dla rosyjskich i chińskich elit stawkę walki na arenie międzynarodowej stanowi ich własne przetrwanie u władzy. Łączy je, i to naprawdę mocno, chęć przebudowy istniejącego porządku świata.
Z jakiego porządku na jaki?
Z - w ich mniemaniu amerykańskiej i jedynej hegemonii przechodzimy do świata wielobiegunowego, kontrolowanego w poszczególnych jego miejscach przez lokalne mocarstwa. To wizja rosyjska, bo chińska uzupełniona jest o jedno "ale". Pekin uznaje, że ostatecznie nigdy nie będzie miejsca na wiele mocarstw, a ich starcie jest nieuniknione.
To sojusz w warstwie ideologicznej. I właśnie dlatego każdy sukces Moskwy - w oczach Pekinu - może prowadzić do poważnego osłabienia NATO oraz całego Zachodu jako takiego. Ich sukces, to nasz sukces - tak to odbierają.
Więc Rosję i Chiny łączy wspólny wróg: Zachód.
Warto podkreślić, że to nie jest sojusz Rosji i Chin, a sojusz rosyjskiej elity kremlowskiej z elitą Komunistycznej Partii Chin. Obie te grupy mają poczucie egzystencjalnego zagrożenia ze strony krajów Zachodu. I nie ma znaczenia, co ten Zachód w zasadzie robi - bo istotne jest to, jakie zasady porządkujące świat widzi. A te zasady w znacznym stopniu odbiegają od wizji z Pekinu i Moskwy.
Elity moskiewskie i pekińskie doskonale wiedzą, że Związek Radziecki rozpadł się nie tylko przez zapaść gospodarczą czy przegrany wyścig militarny, ale przez to, że wygrał z nim współistniejący, o wiele bardziej kuszący, inny model rozwoju.
Demokratyczny kapitalizm.
Gdy istniał Związek Radziecki, większość mieszkańców Moskwy chciała żyć jak w Nowym Jorku. W Nowym Jorku nie było jednak zbyt wielu wariatów, którzy chcieliby żyć jak w Moskwie. Dziś Xi Jinping i Władimir Putin doskonale zdają sobie sprawę, że tak długo, jak istnieje alternatywa - inny system rządów i inny system gospodarczy - ich pomysł na świat jest zagrożony. Stąd nieustanny i trwały konflikt z Zachodem. Tak długo jak istnieje "Zachód", tak długo władze Chin i Rosji nie będą się czuły bezpiecznie. Walka, osłabienie i może kiedyś pokonanie Zachodu jest kluczowe dla ich wizji świata.
A co tak namacalnie świadczy o tej miłości elit?
Liczne transakcje gospodarcze o podtekście politycznym. Jedną z pierwszych był kontrakt z 2005 roku pomiędzy państwowymi koncernami naftowymi - rosyjskim Rosnieftem i chińskim CNPC. Strona chińska wyłożyła z góry 6 mld dolarów za dostawy ropy.
Nie wygląda podejrzanie.
Dzięki tym pieniądzom Rosnieft, kierowany przecież przez związanego z Putinem Igora Sieczina, był w stanie dokończyć przejmowanie aktywów po Jukosie, którego właścicielem był Michaił Chodorkowski.
(Koncern naftowy Jukos został postawiony przez rosyjskie państwo w stan upadłości, a sam Michaił Chodorkowski, potężny oligarcha niepokorny wobec Kremla, wysłany na lata do kolonii karnej. Wyszedł przed igrzyskami olimpijskimi w Soczi - red.)
Jak zatem w tę antyzachodnią wizję świata wpisuje się napaść Rosji na Ukrainę?
Idealny z punktu widzenia Pekinu scenariusz wygląda tak: odizolowana od USA, skłócona wewnętrznie Unia Europejska jest podatna na rosyjską presję militarną, więc traci na znaczeniu nie tylko na kontynencie, ale również w globalnym wyścigu mocarstw i gospodarek. Rozbita UE to twór podatny na penetrację ekonomiczną Chin. A na takich rozwiązaniach Pekinowi po prostu zależy, więc wszystko co w tym celu robi Moskwa, przyjmowane jest z zadowoleniem. To nazwałbym korzyściami długofalowymi konfliktu Ukraina - Rosja.
Są też korzyści krótkoterminowe, takie jak odwrócenie uwagi Stanów Zjednoczonych od ekspansji militarnej na Morzu Południowochińskim, prowokacji wobec Tajwanu, czy też kampanii w Xinjinagu przeciwko Ujgurom, która ma wszystkie znamiona ludobójstwa. A także średnioterminowe. Rosja jest niejako testerem tego, jak Zachód zachowa się w obliczu użycia agresji w stosunku do innych krajów.
A Chiny taką planują?
Dziś nie, ale nigdy jej nie wykluczały. Chiny dziś mają prawdziwe rozpoznanie bojem, choć same w boju nie muszą być. Używają do tego Rosji. Pekin uważnie obserwuje, czy taktyka agresywnych działań sprawdza się i będzie mogła być wykorzystana w przyszłości.
Gdzie?
Mogą być to testy na przykład na potrzeby rywalizacji chińsko-amerykańskiej w regionie Azji i Pacyfiku. A biorąc pod uwagę konflikty, w które wplątane są Chiny, analogiczna taktyka mogłaby być używa przy próbie zdobycia Tajwanu.
Od razu trzeba dodać, że w tej chwili nie ma dowodów, że Pekin jest gotowy i chętny do szybkich działań militarnych w Azji Wschodniej. Powód jest jednak prozaiczny: Armia Ludowo-Wyzwoleńcza nie osiągnęła jeszcze, mimo gigantycznej i ciągle postępującej modernizacji, zdolności do przeprowadzenia inwazji.
Ponad dwa miliony żołnierzy to jednak imponująca liczba.
Tylko te dwa miliony żołnierzy wciąż są słabo wyposażone i słabo wyszkolone. To, że na paradach potrafią pokazać swoją siłę, nie oznacza, że potrafiliby to zrobić w boju. Chiny nie mają nowoczesnych doświadczeń w prowadzeniu konfliktów zbrojnych. A kto takie doświadczenia ma? Rosja. I tutaj mamy kolejny punkt styku.
Na poziomie militarnym uwidacznia się właściwie jedyna przewaga Rosji w stosunkach z Chinami. A na linii Moskwa-Pekin od dawna trwa wymiana nie tylko doświadczeń i wiedzy, ale także sprzętu wojskowego.
Armia chińska budowana przecież była na bazie armii radzieckiej - podobieństwa strukturalne są gigantyczne, a na dodatek od lat istnieje pełne uzupełnianie się chińskich i rosyjskich systemów broni. Oba kraje nie są również dla siebie konkurencją na rynku zbrojeń, a raczej pewnym dopełnieniem. Duża słabość Chin wynika także z lat korupcji w korpusie oficerskim, lat kupowania stanowisk. Xi Jinping to ukrócił, ale oczyszczanie armii i budowa profesjonalnych kadr trwa. Żołnierz na paradzie to coś zupełnie innego niż żołnierz w boju. Oni to wiedzą. I się nigdzie nie śpieszą.
A Rosja?
Tymczasem sama Rosja jest zainteresowana - bardzo mocno - pozyskaniem wiedzy na temat chińskiego przemysłu zbrojeniowego, który zaczyna istnieć na polu nowych technologii, ale ma jeszcze wiele chorób wieku dziecięcego. Stąd też rosyjskie firmy są często wykorzystywane w łańcuchu produkcyjnym dla armii chińskiej - mają wiedzę, mają doświadczenie, mają projekty, które wystarczy modyfikować i dostosowywać. I ta wymiana działa w dwie strony: Chiny są z kolei w stanie zaoferować hale produkcyjne i komponenty, które Rosja - ze względu na liczne embarga - nie jest w stanie dostać. To jednak tylko biznes.
Armia Ludowo Wyzwoleńcza potrzebuje informacji, jak prowadzić nowoczesną wojnę. Ostatni raz była zaangażowana w prawdziwej walce w 1979 roku podczas wojny chińsko-wietnamskiej. To był lokalny konflikt o wpływy. I choć oficjalnie został wygrany przez Chiny, to zwycięstwo zostało okupione gigantycznymi stratami. Kilkadziesiąt tysięcy zabitych, kilkadziesiąt tysięcy rannych i na dodatek setki zniszczonych czołgów. Nie jest to dobry bilans jak na konflikt, który trwał niespełna miesiąc.
Dziś Xi Jinping patrzy, jak Władimir Putin próbuje zdobywać skrawki Ukrainy. Czy tak samo chciałby robić w "swojej strefie wpływów"?
W najbliższej przyszłości chińska agresja mogłaby być skierowana przeciwko Tajwanowi, a właściwie ograniczyć się na zajęciu niewielkich obszarów lądowych pod administracją tajwańską na Morzu Południowochińskim lub u wybrzeży Chin kontynentalnych. Pekin ma ambicje zjednoczenia wszystkich ziem chińskich. Oficjalnie ma dojść do tego przy użyciu środków pokojowych, ale nie wykluczałbym użycia siły.
Mniej prawdopodobna jest akcja przeciwko członkom ONZ, z którymi Chiny prowadzą istotne spory terytorialne. Na liście są Indie, Wietnam czy Filipiny, ale… to członkowie Organizacji Narodów Zjednoczonych, więc można się spodziewać innej reakcji świata na taki atak.
Gigant gospodarczy i największe państwo świata. Ale czy w tym partnerstwie strony są równe?
Elity rosyjskie - w tym również Władimir Putin - zdają sobie doskonale sprawę, że Rosja nie jest już czołowym światowym graczem. Rosja nie ma nic do zaoferowania w globalnej układance, nie jest sama w stanie stworzyć alternatywy rozwojowej, ideologicznej, nie jest w stanie przedstawić własnego pomysłu na świat, który inne kraje po prostu kupią. Rosja, w oczach Pekinu, ma pewien potencjał do szkodzenia, ale nie przyciąga nikogo nowego. W czasach świetności Związek Radziecki był w stanie kusić państwa rozwijające się i być jakąś drugą opcją. Kto nie z USA, ten z ZSRR. To przepadło i Rosjanie to wiedzą.
Taką światową alternatywę tworzą teraz jednak Chiny. Mają pieniądze, mają możliwości gospodarcze, są w stanie zapewnić danemu państwu opiekę wobec przeciwników na arenie międzynarodowej.
Rosyjskie elity pogodziły z tym, że ich kraj nie będzie w stanie odgrywać pierwszych skrzypiec długoterminowo. W oczach Moskwy Pekin po prostu jest gotów uwzględniać jej interesy w większym stopniu niż Waszyngton. I to jest akurat prawda. Nie mówimy o konfliktach, ale o realnym budowaniu świata. I dlatego tak naprawdę Rosjanie stoją przed wyborem między Pax Americana i Pax Sinica.
Albo pokój dzięki USA, albo pokój dzięki Chinom.
I dlatego uznali, że to w sojuszu z Xi Jinpingiem będą zabezpieczane ich wpływy, interesy, pieniądze i jakieś miejsce w światowej hierarchii. Mają swoje zadanie i je realizują.
To by pokazywało, że Rosja nie jest partnerem Chin, a trochę bardziej…
Poddanym? Tak nie można powiedzieć, choć wiem do czego pan zmierza. W rosyjskiej narracji o wiele częstsze jest odwoływanie się do metafory "starszej siostry", czyli słabszego fizycznie, ale jednocześnie cieszącego się autorytetem członka rodziny. Wśród chińskich elit panuje przekonanie, że choć wzrostu Chin nic już nie zatrzyma, to jednak współpraca z innymi reżimami autorytarnymi może ten proces przyspieszyć i ułatwić.
Dla Chińczyków ważne jest zachowanie przez Putina prestiżu, więc nigdy tego nie pokażą, ale oczywiście zdają sobie sprawę ze swojej gospodarczej i politycznej dominacji.
Xi Jinping mógłby pokazać Rosji jej miejsce np. podczas kryzysu w Kazachstanie. Nie zrobił nic, bo wszystko zrobił Władimir Putin. A przecież Kazachstan, czyli Azja Centralna, to strategiczne miejsce dla Chin.
I jeden, i drugi przywódca raczej znani są ze swoich mocarstwowych ambicji.
Dlaczego Xi nie musiał nic robić? Bo miejsce w szeregu jest po prostu znane. Władimir Putin był człowiekiem od brudnej roboty, od ewentualnego wspierania władz Kazachstanu.
Co za to ma?
Dla Rosji pozycja skrzydłowego Chin to wystarczająca rola. Pozwoli zabezpieczyć pieniądze i wpływy oraz przekazać władzę młodemu kremlowskiemu pokoleniu, a także umożliwi Moskwie odgrywanie w układzie zdominowanym przez Chiny ważniejszej roli niż w jakimkolwiek innym scenariuszu. A oczywistym jest, że gdyby Chiny chciały, to by zdominowały całą strefę wpływów Rosji. Nie mają w tej chwili tylko potencjału militarnego, ale i ten przecież z czasem się pojawi.
Rosja ma zabezpieczać północno-wschodnie części Europy i Azji, szachować militarnie Stany
Zjednoczone, a agresywnym postępowaniem odciągać uwagę Zachodu. W ten sposób Chiny mają większą swobodę działania. W zamian Moskwa może liczyć na rolę pierwszego i najważniejszego klienta Pekinu.
Konflikt na linii Pekin - Moskwa jest możliwy?
Wszystko jest tutaj rozstrzygnięte. Nie ma pola, na którym taki konflikt mógłby wybuchnąć. Nie ma potrzeb, żeby taki konflikt się w ogóle pojawił.
RSMD, czyli rosyjski think-tank powiązany z MSZ w Moskwie, stwierdził w jednym z raportów, że partnerstwo pomiędzy Chinami a Rosją w kwestii "intensywności, poziomu zaufania, głębokości i efektywności praktycznie przewyższa sojusz w wielu aspektach". Na przyjaciół się nie najeżdża ot tak. Rosja nie ma w zasadzie żadnych ambicji, żeby równoważyć Chiny na arenie międzynarodowej. Nie jest w stanie.
Nie musi. Pędząca gospodarka Chin wchłonie każdą ilość wydobytych w Rosji surowców.
Po co strzelać, jak można wydawać pieniądze? Tym bardziej, że to nie Rosja jest problemem Chin, a kraje Zachodu. Z drugiej strony Chiny nie są dziś przygotowane na konflikt zbrojny.
Gdyby Chińczycy chcieli Rosji pokazać, gdzie jest ich miejsce, to mogliby to zrobić już przy okazji kryzysu w Kazachstanie. Trzy spotkania, dwa oświadczenia o tym, że to Xi Jinping dał zielone światło do interwencji i już… Szanują jednak rosyjskie ego i przywiązanie do prestiżu.
Putin może robić w Europie co chce, a Xi Jinping nie zareaguje?
Czerwoną linią dla Pekinu jest bezpośrednie starcie z którymkolwiek państwem NATO. To byłby gigantyczny konflikt, który mógłby się wymknąć spod kontroli. Pekin zostałby w taki konflikt siłą rzeczy wciągnięty. A tego nie chce.
Tak długo, jak Rosjanie działają tylko w strefie postsowieckiej - czy to jest Kaukaz, czy Białoruś, czy Ukraina - tak długo reakcji nie ma. Ukraina zresztą nigdy nie była w chińskiej sferze zainteresowania. Z kilku powodów. Po pierwsze, chiński model ekspansji gospodarczego zakłada szybkie i w gruncie rzeczy niewielkie inwestycje, które pozwalają czerpać korzyści polityczne. I tak na przykład o wiele lepiej budować autostrady w krajach afrykańskich niż wykładać pieniądze na Ukrainie, bo jej "kupienie" byłoby po prostu kosztowne. Po drugie, nadmierna aktywność gospodarcza w tym kraju szybko wzbudziłaby zainteresowanie o wiele ważniejszego sojusznika. Dla drobniaków nie warto sobie niszczyć o wiele istotniejszych relacji.
Pekin uznawał przez chwilę Ukrainę jako atrakcyjne źródło pozyskiwania niektórych sowieckich technologii wojskowych - na kupionym tutaj kadłubie oparty jest pierwszy chiński lotniskowiec Liaoning. To działo się jednak za oczywistą zgodą Rosji.
Jednak stosunki pomiędzy Kijowem a Pekinem istnieją.
Chiny są obecnie najistotniejszym rynkiem zbytu dla ukraińskiego eksportu oraz najważniejszym źródłem importu. Eksport ukraiński do ChRL w latach 2017–2020 zwiększył się on z 2,1 mld do 7,1 mld dolarów. Tylko… z perspektywy całości gospodarki Chin zboża, oleje i rudy niektórych metali to są żadne pieniądze, żadne inwestycje. Natomiast próby zacieśniania współpracy skończyły się blokadą.
To znaczy?
W 2016 roku chińska spółka Skyrizon Aircraft, należąca do Wang Jinga - miliardera powiązanego z armią i Komunistyczną Partią Chin - chciała kupić ukraińską firmę Motor Sicz. Inwestowała w nią, pożyczała miliony dolarów. I miała ku temu powody. To jeden z większych producentów silników lotniczych. Przejęcie większościowego pakietu udziałów i rzeczywista kontrola nad firmą pozwoliłaby nadrabiać braki technologiczne - a produkcja silników nie jest sprawą prostą, tego biznesu nie postawi się w kilka lat.
Do transakcji jednak nie doszło.
USA uznały takie przejęcie za zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego i wymusiły na władzach w Kijowie rezygnację z transakcji. A dla firmy była to szansa na ratunek - po zerwaniu kontraktów z Rosją firma w zasadzie była skazana na bankructwo. W trakcie wizyty w Kijowie John Bolton, doradca ds. bezpieczeństwa ówczesnego prezydenta USA Donalda Trumpa, ostrzegł przed sprzedażą przedsiębiorstwa kapitałowi chińskiemu. Sygnał był jasny. Przejęcie Motor Siczy przez Skyrizon Aircraft miałoby dla Chin kluczowe znaczenie, ze względu na ich zapóźnienia w tym obszarze, wymuszające m.in. import silników z Rosji.
I tu chodzimy do kolejnego problemu Chin z Ukrainą. Pekin nie uznaje przemian politycznych na Ukrainie po 2014 roku i jej zwrotu na Zachód. Mało tego - obawia się, że taki scenariusz mógłby się realizować gdzieś w regionie Azji.
Azja Centralna jest miękkim podbrzuszem dla Rosjan, a z drugiej strony jest bezpośrednim zapleczem dla Chin. Obawa o to, że cokolwiek się wydarzy w Azji Centralnej, będzie oddziaływało na Xinjiang jest duża. To region bardzo ważny dla strategicznie, historycznie i psychologicznie. Dlatego po rozpadzie ZSRR, po zakończeniu zimnej wojny oba kraje musiały się jakoś dogadać - chociażby po to, żeby wypełnić te próżnię w Azji Centralnej, żeby tam nic nie "mutowało", nie powstało i im nie zagroziło.
Mutować, powstawać i zagrażać miałoby oczywiście jakieś hipotetyczne demokratyczne państwo?
Tak, dokładnie. Z którym robienie interesów będzie o wiele trudniejsze, a przecież kraje takie jak Kazachstan czy Turkmenistan są zapleczem surowcowym. Pekin zajmuje się dostarczaniem pieniędzy, jakimś rozwojem w swojej strefie wpływów - takim, by to wszystko nie padło - a Moskwa zajmuje się bezpieczeństwem militarnym.
Podobnie jest w innych częściach byłego ZSRR. Dlatego dopóki Ukraina to była rosyjska sfera wpływów, robienie biznesu było łatwiejsze.
Chińska strategia podboju świata w ostatnich latach jest jasna: pieniądze.
Chińskie inwestycje zagraniczne faktycznie celują w dwa typy państw: jeden typ to są państwa ledwo podnoszące się z ziemi. Łatwo je zdominować, łatwo penetrować gospodarczo i bardzo szybko można je uzależnić od siebie. Drugi typ to kraje wysokorozwinięte, gdzie kupuje się technologie. Ukraina nie jest ani tym pierwszym, ani drugim.
Za to pod względem wojskowym wysokorozwiniętym krajem jest Rosja.
Pekin i Moskwa są w ciągłych, naprawdę nieustających konsultacjach na różnych szczeblach. Przedstawiciele resortów bezpieczeństwa, spraw zagranicznych, resortów gospodarczych, sami przywódcy, spotykają się regularnie. Ciągły kontakt jest potrzebny, by koordynować działania.
Naprawdę jedni i drudzy myślą o przyszłości pod znakiem wojny na świecie?
Może nie wojny, ale co najmniej ostrej rywalizacji. Wojny też jednak nie wykluczają.
Przygotowują się nieustannie do dużego konfliktu między supermocarstwami. Oprócz wspólnych ćwiczeń, wymiany doświadczeń, wymiany sprzętu, wypracowują także mechanizmy strategicznej koordynacji działań na bardzo oddalonych od siebie frontach i w różnych regionach świata. Od 1993 roku ministrowie obrony narodowej obu krajów spotykają się przynajmniej raz w roku, na przemian w jednym i drugim kraju. Tak samo często prowadzone są spotkania pomiędzy szefami sztabów generalnych, choć w ich wypadku rozmowy dotyczą praktycznego wymiaru współpracy.
Efekty? Są. W 2017 roku Rosja sprzedała Chinom - jako pierwszemu zagranicznemu odbiorcy - 10 myśliwców Su‑35. Wspólne projekty dotyczą także technologii kosmicznych i nawigacji satelitarnej.
Świetlana przyszłość współpracy wojskowej. A co czeka rosyjsko-chińskie relacje gospodarcze?
Zmierzają powoli w stronę modelu centrum–peryferia, w którym Rosja staje się surowcowym i żywnościowym zapleczem gospodarki Chin, jednocześnie importującym stamtąd wszelkiego rodzaju produkty przemysłowe. Jednocześnie warto zauważyć, że im bardziej Europa uniezależnia się od dostaw surowców energetycznych od Rosji, tym bardziej Rosja uzależnia się od kontraktów z Chinami. Musi sobie równoważyć spadki dostaw w innych miejscach. A Pekin jest sprytny. Ściąga z Rosji głównie towary nieprzetworzone. Nie kupuje już stali, elektroniki, nawozów. Sam je wysyła.
I uzależnia dalej.
To nieprzypadkowe działanie Chin. Pieniędzmi naprawdę najłatwiej jest podbijać świat.