Chicago: zapomniane zabójstwo


Przebywający od paru lat w Zakopanem Jan Kazimierz K. podejrzewany był o zabójstwo w Chicago swojej byłej żony. Nigdy nie udało się ustalić mordercy. Wątpliwości nie ma tylko detektyw Mike Flaming z chicagowskiej policji, ale nie ma także dowodów.

- To była straszna śmierć - opowiada o tragedii sprzed lat Andrzej Wąsewicz, redaktor tygodnika polonijnego "Express". - Jadwiga była młodą, atrakcyjną kobietą. Prowadziła własny salon kosmetyczny. Jej były mąż Jan K. był wtedy szefem założonego przez siebie w Chicago polonijnego aeroklubu. Mieli dwoje dzieci. Pamiętam dobrze, jak policjanci odkryli w spalonym samochodzie zwłoki młodej kobiety. Nie było żadnych wątpliwości, że jest to przemyślane morderstwo. Zabójca prawdopodobnie udusił kobietę, a później ukrył jej ciało w bagażniku samochodu, które następnie spalił w jednej z fabrycznych dzielnic Chicago. Dopiero dokładne badanie szczątków ofiary pozwoliło ustalić, że jest to ciało Jadwigi K. Detektywi nie mieli wątpliwości, kto jest mordercą, ale nie mieli też dowodów - wspomina Wąsewicz.

Zwłoki Jadwigi K. (z domu Nuszczyńskiej) znaleziono w spalonym samochodzie 10 kwietnia 1989 roku na północy Chicago. 36-letnia kobieta była właścicielką dobrze prosperującego salonu kosmetycznego na północy Chicago. Była matką dwojga nastoletnich wtedy dzieci - 17-letniego Józefa i 15-letniej Kingi.

O dokonanie zabójstwa policja od początku podejrzewała Jana Kazimierza K., eksmałżonka zamordowanej. Przyjechał on do Chicago w 1980 roku, pięć lat później dojechała do niego Jadwiga, a po roku dzieci.

W Ameryce mimo rozwodu mieszkali razem. Wspólnie też zakładali kosmetyczny biznes. Sprawą zajął się wyjątkowo dociekliwy detektyw Mike Flaming. Jego zdaniem K. był najbardziej podejrzany. Twierdził, że stało się to, gdy dzieci zamordowanej były na religii. Według niego Jan K. wszystko dobrze przemyślał. Sprawa zrobiła się głośna. Adwokat Jana K., Ryszard Brzęczek, uznał, że jego klient jest napastowany przez detektywa, który za wszelką cenę chce udowodnić mu winę.

K. utrzymywał, że ostatni raz widział swoją eksmałżonkę dzień wcześniej. Dokładnie wskazywał miejsca, gdzie przebywał w czasie, gdy dokonywano zabójstwa. Jego zdaniem Jadwiga K. zamordowana została w mafijnych porachunkach. Utrzymywał, że zamieszana była w narkotyki. Przyjaciele Jadwigi K. stanowczo zaprzeczali tym rewelacjom. Temat pojawił się nawet na łamach "Chicago Tribune".

Śledztwo jednak trwało nadal. Przesłuchiwano znajomych, rodzinę i kolegów z pracy zamordowanej kobiety oraz jej męża, podejrzanego o dokonanie zbrodni. Okazało się, że spalony samochód ze zwłokami znaleziono nieopodal palarni kawy, gdzie kiedyś Jan K. pracował jako sprzątacz. Zeznania dzieci, które utrzymywały, że ojciec przez cały czas był z nimi, zaprzeczały jednak hipotezie, że to on dokonał zbrodni. Za co najmniej podejrzane Flaming uznał jednak pierwsze zeznania dzieci, że tego dnia ojciec miał jakieś zadrapania na twarzy. Jan K. tłumaczył później, że spadły na niego jakieś drzwi. Okazało się też w toku śledztwa, że Jadwiga K. żaliła się wcześniej na swojego eksmałżonka. Ubezpieczając się na 150 tys. dolarów, powiedziała o swoich obawach brokerowi ubezpieczeniowemu Edwardowi Stachurskiemu. Beneficjentami ubezpieczenia były dzieci. W aktach sprawy znajduje się zapis o niecelnych strzałach z pistoletu, jakie kilka miesięcy wcześniej miały paść w kierunku Jadwigi K. Strzelał Jan K. Sprawa została jednak
zamknięta, bo kobieta wycofała oskarżenie.

Jadwiga K. miała przyjaciela. Był nim Andrzej Balicki, młody muzyk z chicagowskiej restauracji "Mazury". To z nim miała być kilka miesięcy wcześniej na wakacjach na Florydzie, gdzie zdaniem Jana K. straciła kilkadziesiąt tysięcy dolarów, pochodzących z kasy gabinetu kosmetycznego. Po tragedii policja poddała Balickiego testowi na prawdomówność. Przeszedł go pozytywnie. Później wyjechał do Polski. Podobny test próbowano przeprowadzić na Janie K. Jego adwokat stanowczo jednak odmówił.

W trakcie śledztwa Jan K. kilkakrotnie składał zażalenie na detektywa Mika Flaminga. Twierdził, że ten dręczy go np. poprzez ciągłe karanie mandatami. Utrzymywał, że policjant próbuje nakłonić go do przyznania się do zbrodni, której nie popełnił. 17-letni Józef, syn Jana K, zeznał, że był nakłaniany przez Flaminga do obciążenia ojca winą za śmierć matki.

Niestety, nigdy nie udało się ująć mordercy Jadwigi K. Sprawa odłożona została na półkę. Flamingowi nie udało się zdobyć wystarczających dowodów, aby komukolwiek przedstawić zarzut.

Jan K. wyjechał do Polski w 1992 roku. Po dwunastu latach nieobecności wrócił do Zakopanego. Kilka lat temu był nawet jednym z kandydatów na radnego. Czy jest winny śmierci swojej byłej żony, pozostanie być może do końca jego tajemnicą. Jego dorosły dzisiaj syn Józef, także mieszkaniec Zakopanego, od kilku miesięcy jest w areszcie. Przyłapano go na produkcji narkotyków. (Jerzy Jurecki/pr)

chicagozabójstwoandrzej
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)