Chcieli czy nie chcieli lądować?
Zamiary załogi Tu-154 wciąż pozostają tajemnicą. Polacy twierdzą, że prezydencki tupolew nie lądował, a rozbił się, bo lotnicy popełnili błędy przy próbie odejścia. Z kolei rosyjski Międzypaństwowy Komitet Lotniczy upiera się: piloci, którzy byli pod presją, chcieli lądować za wszelką cenę. Dziennik "Rzeczpospolita" przytacza najważniejsze wnioski z polskiego i rosyjskiego raportu ws. katastrofy smoleńskiej.
04.08.2011 | aktual.: 04.08.2011 10:54
Według komisji Jerzego Millera, kluczowe dla katastrofy było ostatnie 14 sekund przed katastrofą. Nawigator podaje wtedy, że maszyna jest na 100 m (w rzeczywistości samolot był kilkadziesiąt metrów niżej, porucznik pilot Sił Powietrznych Artur Ziętek odczytuje dane z niewłaściwego wysokościomierza). Zaraz po słowach nawigatora odzywa się gen. Andrzej Błasik: "Nic nie widać". Protasiuk natychmiast rozkazuje: "Odchodzimy na drugie". "Odchodzimy" - potwierdza drugi pilot.
Tu-154M nadal zbliża się do ziemi. Dopiero po pięciu sekundach dowódca ściąga stery na siebie i próbuje ręcznie wyprowadzić samolot.
Według polskiej komisji, Protasiuk naciska przycisk automatycznego odejścia. Jednak automat nie działa na lotniskach bez precyzyjnego systemu lądowania (ILS), takich jak Smoleńsk.
Polska komisja nie ma jednak dowodów, że kapitan faktycznie nacisnął przycisk, gdyż nie rejestrują tego czarne skrzynki. Według polskich ekspertów, skoro padła taka komenda i potwierdzenie, to piloci musieli ją wykonać.
Zespół Jerzego Millera dowodzi, że Protasiuk popełnił błąd z przyciskiem "uchod", gdyż nie miał wystarczającego doświadczenia lądowaniu bez ILS - na tupolewie wykonał tylko sześć takich lądowań.
MAK: piloci byli pod presją
Inaczej ostanie minuty lotu widzi rosyjska komisja. Zdaniem MAK, piloci chcieli lądować za wszelką cenę, gdyż byli pod presją.
Osiem minut przed katastrofą dowódca tupolewa podejmuje decyzję: "Podchodzimy do lądowania". Wie, że warunki pogodowe na lotnisku są fatalne, jednak decyduje się na próbne podejście. Kontroler zezwala na to, ale zabrania przekraczania 100 m.
MAK twierdzi, że kapitan nie miał zamiaru łamać zakazu. Decyzję zmienił pod wpływem presji osób postronnych. Jednak nie ma na to dowodów. MAK oparł się na analizach psychologicznych wskazujących, że kapitan był konformistą, oraz na obecności gen. Błasika w kabinie. Zdaniem Rosjan w ostatniej fazie lotu piloci nie patrzyli na wskaźniki (bo nie reagowali np. na zbyt dużą szybkość opadania), tylko szukali wzrokiem ziemi.