ŚwiatMAK kontratakuje: strona polska nie może tego przyznać

MAK kontratakuje: strona polska nie może tego przyznać

- Nasi polscy koledzy nie zrozumieli, że był to nieregularny lot międzynarodowy na terenie obcego kraju - oświadczył szef komisji technicznej MAK Aleksiej Morozow. - Tu stosujemy wszelkie normy dotyczące lotów międzynarodowych. Chodzi może o brak chęci zrozumienia, że zasady stosowane do tego lotu są określone w dokumencie AIP, czyli w dokumencie rosyjskim - mówił Morozow. W trakcie serii pytań, rosyjski dziennikarz z agencji ITAR-TASS pytał dlaczego strona polska chciała prowadzić swoje własne dochodzenie i konferencje prasowe. - Czy nie wydaje się państwu, że zaistniało to po to, by chociaż częściową odpowiedzialność przerzucić na stronę rosyjską? - pytał.

MAK kontratakuje: strona polska nie może tego przyznać
Źródło zdjęć: © AFP | Alexander Nemenov

O godz. 14 w Moskwie rozpoczęła się konferencja prasowa Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), który odnosi się do do zaprezentowanego w piątek przez komisję Jerzego Millera polskiego raportu na temat okoliczności i przyczyn katastrofy smoleńskiej. W konferencji nie bierze udziału szefowa komisji Tatiana Anodina.

Na początku konferencji rzecznik prasowy MAK, Oleg Jermołow wyjaśnił, że do MAK napłynęło bardzo wiele zgłoszeń od mediów z prośbą o komentarz do raportu Jerzego Millera ws. katastrofy smoleńskiej. Później głos zabrał szef MAK Aleksiej Morozow.

- W polskim raporcie z badania katastrofy smoleńskiej nie zauważyliśmy nic nowego wobec tego, co Polska przedstawiła w uwagach do raportu MAK - oświadczył Morozow. Szef komisji technicznej MAK przypomniał, że strona polska sformułowała swoje uwagi do raportu MAK ze stycznia i to, co przedstawiła Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, jest powtórzeniem tych uwag. Jak dodał, MAK nie uwzględnił ich w swoim raporcie, bo "nie miały one charakteru technicznego", ale polskie uwagi są "nieodłączną częścią" raportu z badania katastrofy smoleńskiej.

Morozow podkreślił jednocześnie, ze MAK działał na podstawie 13 załącznika Konwencji Chicagowskiej; jak dodał, był to jedyny dokument na podstawie którego można było wyjaśniać okoliczności katastrofy smoleńskiej. Podkreślił również, że Polska wyraziła na to zgodę. - Chciałbym jeszcze raz podziękować ogromnej grupie specjalistów, którzy pracowali z nami pod przewodnictwem Edmunda Klicha. Wszystkie transkrypcje odczytów nagrań są podpisane wspólnie z Polakami - dodał Morozow.

"Lotnisko w Smoleńsku było otwarte i działające"

Morozow powiedział także, że w polskim raporcie znajdują się pewne nieścisłości i niedokładności w terminologii lotniczej. - Lotnisko w Smoleńsku 10 kwietnia było otwarte i działające, a nie czasowo otwarte, jak podkreślono w raporcie polskim. Lotnisko miało atest i znajdował się tam pełny zestaw informacji nawigacyjnej i lotniczej - wyjaśniał Morozow.

- Hipotezy polskiej strony, że system radiolokacyjny nie był sprawny, nie znalazły potwierdzenia w faktach - oświadczył. Powtórzył, że nie można było zamknąć lotniska 10 kwietnia. Morozow dodał, że MAK - jako komitet międzynarodowy - przestrzegał zasady "niezależności i niezawisłości od rządów Rosji i Polski". Zaznaczył również, że w jego pracach uczestniczyli polscy eksperci, m.in. specjaliści wojskowi, którzy pracowali też w polskie komisji.

Naciski psychologiczne na załogę

- Obecność gen. Błasika mogła wywrzeć nacisk psychologiczny na załogę - powiedział Morozow. - Uważamy, że obecność dowódcy w kokpicie samolotu doprowadziła do powstania nacisków na załogę, która mimo wszystko chciała lądować - tłumaczył Morozow.

Morozow - powołując się na wyniki ekspertyz psychologicznych i zapisy z "czarnych skrzynek" tupolewa - powiedział, że w rozmowie załogi pojawiło się zdanie "będzie niezadowolony, jeśli nie wylądujemy" - co odnosi on do "głównego pasażera". - Dlatego Dowódca Sił Powietrznych dołączył do załogi i osobiście meldował "głównemu pasażerowi" gotowość do lotu. Według psychologów mogło to stanowić presję na załogę - dodał szef komisji technicznej MAK.

Jak mówił, "jedynym wytłumaczeniem" działania kapitana samolotu było to, że dopiero w ostatniej chwili zobaczył ziemię i wtedy zrezygnował z lądowania - do którego wcześniej prowadził maszynę. - Dopiero wtedy zobaczył, w jak krytycznej jest sytuacji - powiedział. Według MAK także informacja, że kontroler na wieży utwierdzał załogę, że leci prawidłowo, nie znalazła potwierdzenia w faktach.

Obecność płk. Nikołaja Krasnokutskiego na wieży

- Obecność płk. Nikołaja Krasnokutskiego na wieży w Smoleńsku była obowiązkowa; analiza jego rozmów nie wykazała, by wywierał jakąś presję na kontrolerów - oświadczył szef komisji technicznej MAK Aleksiej Morozow na konferencji w Moskwie.

- Nasi polscy koledzy nie zrozumieli, że był to nieregularny lot międzynarodowy - oświadczył Morozow, mówiąc o statusie lotu. Morozow dodał, że nie wie, skąd się wziął wniosek strony polskiej, że sprzęt na lotnisku działał nieprawidłowo. Wyjaśnił, że strona polska nie uczestniczyła 15 kwietnia 2010 r. w tzw. oblocie lotniska, bo dokonywał go rosyjski samolot wojskowy.

Zapowiedział, że choć komisja techniczna zakończyła pracę, współpraca z Polską będzie kontynuowana. Podkreślił zarazem, że raport komisji kierowanej przez Jerzego Millera jest "wewnętrznym dokumentem".

"Załoga Tu-154M podejmowała niewłaściwe decyzje"

W przeciwieństwie do polskiej komisji MAK twierdzi, że polska załoga Tu-154M podejmowała niewłaściwe decyzje i nie mogła ich też zrealizować - oświadczył szef komisji technicznej MAK Aleksiej Morozow.

Prezentując polski raport, szef komisji Jerzy Miller mówił, że polska załoga "podejmowała właściwe decyzje", których realizacja okazała się w tamtych warunkach niemożliwa - i z tym fragmentem polemizuje MAK.

Rosyjscy eksperci uznali też, że nie ma "obiektywnego dowodu", by załoga wcisnęła przycisk "uchod", który powoduje włączenie automatu ciągu i automatyczne odejście samolotu na drugi krąg, bo rejestratory samolotu tego nie zapisują. Członek MAK, doświadczony pilot Ruben Jesajan poinformował, że "uchod" mógłby zadziałać gdyby lotnisko w Smoleńsku było wyposażone w system precyzyjnego lądowania (ILS). "Zatem wciśnięcie "uchodu" nie miało wpływu na samolot" - powiedział.

Morozow poinformował też, że MAK nie przesłał raportu z badania katastrofy smoleńskiej międzynarodowej organizacji lotnictwa cywilnego ICAO, bo - według MAK - polski samolot i lot do Smoleńska nie miały charakteru lotu cywilnego. Odpowiadając na pytanie, kim był "generał", z którym kontaktował się płk Nikołaj Krasnokutski, Morozow oświadczył, że był to przełożony pułkownika, któremu miał on obowiązek składać meldunki o sytuacji. Podtrzymał, że z opinii psychologicznej nie wynika, by była to jakakolwiek presja na kontrolerów ze Smoleńska.

Pytania dziennikarzy

Po wystąpieniu szefa MAK dziennikarze pytali między innymi o status polskiego raportu. - Polski raport jest wewnętrznym polskim dokumentem. Nasze komentarze będą opublikowane na stronie internetowej - odpowiedział Morozow.

Kolejne pytanie: Skąd różnice między raportem polskim i rosyjskim? - Nasza komisja wysnuła swoje wnioski na podstawie ekspertyz międzynarodowych i ogromnej ilości pracy. Dlaczego polskie są inne? Nasi polscy koledzy nie zrozumieli, ze ten lot był nieregularnym rejsem międzynarodowym z przewozem pasażerów. - Oblot po katastrofie był przeprowadzony bez zmian w krajobrazie, wycinki drzew. Zgodnie z danymi oblotu kontrolnego cały sprzęt lotniskowy był sprawny - odpowiedzieli eksperci MAK.

Jakimi słowami gen. Bałsik naciskał na załogę?

Dziennikarze chcieli także wiedzieć, czy czarne skrzynki faktycznie nie zapisują użycia przycisku „odejście” - Nie ma obiektywnych dowodów na użycie tego przycisku, bo nie ma zapisu. Sterowanie samolotem przewiduje możliwość automatycznego odejścia na drugi krąg. W danym przypadku lotnisko nie miało systemu lądowania precyzyjnego, dlatego wciśniecie tego przycisku nie miało żadnego wpływu na tor samolotu. Fakt wciśnięcia tego przycisku nie został zarejestrowany - odpowiedział ekspert MAK.

- Jakimi słowami gen. Bałsik naciskał na załogę? - zapytał dziennikarz RMF FM. Ekspert MAK wyjaśniał, że dowódca sił powietrznych nie powinien się znajdować w kabinie załogi. - Dowódca był bezpośrednim przełożonym pilotów, odpowiadał za ich wyszkolenie i składał prezydentowi meldunki o sytuacji w locie. Faktycznie brał udział w sterowaniu samolotem - podkreślił członek komisji. Dodał także, że taką sytuację należy określić jako wywieranie bezpośredniej presji na załogę. - W raporcie Millera jest to pośredni nacisk na załogę, ale ja nazwałbym rzeczy po imieniu: bezpośrednia presja. Jeśli stoi za panem pana szef, to jak to nazwać? - pytał ekspert MAK.

- Dowódca znajduje się w kabinie, bezpośrednio za kapitanem. I mówi „nie widać nic”. To nieprawda, ze w kabinie nic nie słychać. Piloci nie latają w kaskach, tylko słuchawkach. Przecież rozmowy prowadzone są nie tylko przez mikrofon, bo bardzo dobrze słychać w kabinie. To potwierdzone przez ekspertyzę, rozmowy były prowadzone bez użycia interkomu. Wyobraźcie sobie, za twoimi plecami stoi najważniejszy dowódca i co - przecież to jest oczywista sprawa. wiesz, ze on ocenia twoją pracę. Załoga powinna, kiedy służby naziemne powiedziały, ze wysokość wnosi 100 metrów, na radiowysokościomierzu załoga powinna ustawić 100 metrów. A oni zachowywali się jak do podejścia na lotnisko 1 kategorii, z systemem lądowania precyzyjnego - wyjaśniali eksperci MAK. Kolejne pytanie dotyczyło taśmy z radiolokatora. - Czy taśma z radiolokatora w ogóle istnieje, i czy polscy eksperci mogliby się z nią zapoznać? - pytał jeden z dziennikarzy. - Kaseta istnieje. Ustalono, że nie ma na taśmie nagrania i znajduje się ona w komisji
śledczej Federacji Rosyjskiej - odpowiedziała komisja.

- Dlaczego strona polska zechciała prowadzić swoje własne dochodzenie i konferencje prasowe. Czy nie wydaje się państwu, że zaistniało to po to, by chociaż częściową odpowiedzialność przerzucić na stronę rosyjską? - pytał dziennikarz rosyjskiej agencji ITAR-TASS. - Zadaniem komisji nie jest ustalanie odpowiedzialności - odpowiedział Morozow. - Nasza praca nie polegała na wskazaniu winnych. Raport polski jest sprawą wewnętrzną Polski - dodał szef komisji technicznej MAK.

- Czy strona polska zostaje ze swoją prawdą, a rosyjska ze swoją? - chcieli wiedzieć polscy dziennikarze. - MAK zakończył pracę w styczniu. Nie dlatego, ze tak nam się zachciało, tylko bo opublikowaliśmy raport. Z punktu widzenia prawa raport wszedł w życie. Zgodnie z informacją od strony polskiej w związku załącznikiem 13 raport polski jest wewnętrzny, a załącznik 13 nie przewiduje formy wspólnego raportu ze śledztwa - odpowiedział Morozow.

Aleksiej Morozow podkreślił także, że braki na lotnisku i zachowanie kontrolerów nie wpłynęły na katastrofę. - W pracy kontrolerów wykryto błędy i zostały one uwzględnione w raporcie, ale również w tym wypadku nie miały one wpływu na katastrofę - mówił szef komisji technicznej MAK.

Konferencję zatytułowano: "O raporcie i materiałach opublikowanych przez polskie organy państwowe w związku z katastrofą samolotu Tu-154M o numerze rejestracyjnym 101 RP, do której doszło 10 kwietnia 2010 roku w rejonie lotniska Smoleńsk Siewiernyj" (Północny). O konferencji powiadomiono w MAK - pisze ITAR-TASS.

Swój raport w sprawie katastrofy, w której zginęło 96 osób, w tym prezydent RP Lech Kaczyński i jego małżonka Maria, MAK ogłosił w styczniu.

Za przyczyny tragedii MAK uznał m.in. błędy w pilotażu, zły dobór załogi, złamanie przepisów lotniczych, obecność osób postronnych w kabinie pilotów, zlekceważenie ostrzeżeń, braki w wyszkoleniu załogi i złą organizację lotu. Żadne z wytkniętych przez MAK uchybień nie obciążało strony rosyjskiej.

Opublikowany w piątek raport komisji pod kierownictwem szefa MSWiA Jerzego Millera wskazał też na nieprawidłowości w pracy rosyjskich kontrolerów i w wyposażeniu lotniska.

Ustalenia dotyczące najważniejszych przyczyn katastrofy smoleńskiej wykonane przez obie komisje w dużej części się pokrywają. Oba raporty - w pierwszej kolejności - mówią o zejściu poniżej minimalnej wysokości oraz niepodjęciu na czas decyzji o przerwaniu lądowania.

Polski raport ws. katastrofy smoleńskiej

Polski raport wśród czynników mających wpływ na katastrofę wymienia błędy popełnione przez stronę rosyjską, o których raport MAK milczy.

Polska komisja uważa, że do tragedii przyczyniło się przekazywanie załodze przez kierownika strefy lądowania informacji o prawidłowym położeniu samolotu względem lotniska, ścieżki schodzenia i kursu. Według komisji Millera mogło to utwierdzać załogę w przekonaniu o prawidłowym podchodzeniu do lądowania, "gdy w rzeczywistości samolot znajdował się poza strefą dopuszczalnych odchyleń". Natomiast MAK w swoim raporcie wielokrotnie stwierdza, że odchylenia kursu od ścieżki mieściły się w dopuszczalnych granicach.

Według polskiego raportu nie można mówić o bezpośrednim nacisku na pilotów ze strony dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika, który zdaniem polskiej komisji był jedynie biernym obserwatorem. Tymczasem MAK uważa, że obecność generała w kabinie pilotów "wywarła nacisk psychiczny na podjęcie decyzji przez dowódcę statku powietrznego o kontynuowaniu zniżania w warunkach nieuzasadnionego ryzyka z dominującym celem wykonania lądowania 'za wszelką cenę'".

Jedną z okoliczności sprzyjających katastrofie według polskiej komisji było też to, że kierownik strefy lądowania w ciągu roku przed katastrofą sporadycznie zabezpieczał loty, szczególnie w trudnych warunkach atmosferycznych. Polska komisja pisze też o braku "praktycznego przygotowania na stanowisku kierownika strefy lądowania na lotnisku Smoleńsk Północny".

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (612)