Chce być prezydentem USA, wielu myśli, że jest Polakiem
W polityce często bywa tak, że największą uwagę skupiają nie ci, którzy na to zasługują swoimi osiągnięciami tylko ci, którzy głośno krzyczą. Ofiarą tej prawidłowości jest Tim Pawlenty, polityk amerykański o dalekim, polsko-niemieckim pochodzeniu, który chce zostać prezydentem USA.
"Mówi się: kto pierwszy ten lepszy, a powinno być przecież odwrotnie" - zdanie to, wypowiedziane kiedyś przez wybitnego filozofa Tadeusza Kotarbińskiego, wyjątkowo trafnie określa polityczną pozycję, sympatycznego republikanina, urodzonego w 1960 roku w Minnesocie, Timothy Jamesa Pawlenty'ego, byłego gubernatora stanu, w którym przyszedł na świat.
Pawlenty ma osiągnięcia, ma całkiem duży polityczny dorobek, ma doświadczenie w sprawowaniu władzy wykonawczej, jednak szerzej jest raczej mało znany.
Amerykańska scena polityczna pełna jest barwnych postaci. Znakomitych mówców, starych wyjadaczy medialnych, którzy na najbardziej nawet podchwytliwe pytania potrafią odpowiadać swobodnie, brzmiąc inteligentnie i w dodatku za dużo nie mówiąc. Ci, którzy nie mają takiej swady nadrabiają czym innym. Na przykład charyzmą i dobrym kontaktem z ludźmi, jak była gubernator Alaski Sarah Palin, która, mimo że nie pełni już żadnej funkcji publicznej i mimo licznych wpadek, wykazujących jej polityczne braki, wciąż ma wielką rzeszę zwolenników i zachowuje szansę na nominację prezydencką w Partii Republikańskiej.
Na scenie politycznej są też tacy gracze jak Donald Trump, miliarder, przedsiębiorca budowlany, który atakując ostro Baracka Obamę, skutecznie kieruje uwagę mediów na swoją osobę, zajmując aktualnie czołowe miejsce w sondażach prezydenckich.
Przez nich trudno się przebić komuś, kto nie jest z natury człowiekiem charyzmatycznym, kto przemawia całkiem nieźle, ale nie porywająco i kto zamiast wyciągania na wierzch populistycznych kwestii w rodzaju miejsca urodzenia prezydenta Obamy, stara się przyciągnąć wyborców, mówiąc o sprawach budżetowych i odpowiedzialnym rządzeniu.
Raczej mało znany senator
Kampania wyborcza w USA jest w bardzo wstępnej fazie. Wiele zapewne jeszcze się zmieni. Już dziś widać jednak, że rozpoczęte w marca starania Tima Pawlenty'ego wymagają intensyfikacji. Jeśli chce on poważnie myśleć o uzyskaniu republikańskiej nominacji na kandydata w wyborach prezydencki, musi zrobić coś, by wyborcy o nim usłyszeli. Na razie zbyt mało ludzi zdaje sobie sprawę z istnienia Tima Pawlentego.
Wśród ewentualnych kandydatów do prezydentury oscyluje on wokół czwartego, piątego miejsca. Jego wynik jest dość mizerny. Zaledwie 4, czasem 6% ankietowanych, gotowych jest oddać na niego głos.
Trudno się dziwić, bo według sondażu NBC News/Wall Street Journal aż 61% wyborców w USA nie ma pojęcia kim jest Tim Pawlenty, choć - jak już było powiedziane - nie jest on politycznym nowicjuszem.
Przez osiem lat był gubernatorem Minnesoty, choć od raz trzeba powiedzieć, że Minnesota to nie Kalifornia, Nowy Jork, czy Floryda i raczej rzadko trafia na pierwsze strony gazet.
Pawelnty miał swoje pięć minut podczas poprzedniej kampanii prezydenckiej, kiedy był rozważany jako partner walącego o prezydenturę Johna McCaina. Ostatecznie jednak senator z Arizony zdecydował się wybrać Palin i to ona zaczęła błyszczeć na amerykańskiej scenie.
Tym razem Pawleny ostro się przygotowuje, zbiera pieniądze na kampanię, jeździ po kraju, występuje, przemawiają przed różnymi audytoriami i... nadal mało kto o nim słyszał. Na ekranach telewizorów wciąż powiewa siwo-ruda czupryna Donalda Trumpa, który śmiało ogłasza, że Obama będzie uznany za najgorszego prezydenta w historii Ameryki. Mediom trudno się dziwić, że wolą cytować takie wypowiedzi, zamiast przedstawiać osiągnięcia Pawlentego w Minnesocie. Zdaniem części ekspertów w pewnym momencie jego kandydatura zacznie jednak zyskiwać. Trump, Palin czy inni harcownicy, szybko się opatrzą i wówczas będzie szansa dla Pawlentego. Człowieka, pochodzącego z robotniczej, imigranckiej, rodziny, który został gubernatorem i nie podnosząc podatków wyprowadził z kłopotów finansowych budżet stanu Minnesota. Konserwatysty, przeciwnika aborcji i małżeństw jednopłciowych, mającego sympatyczną żonę, ojca dwóch córek.
Pawlenty nie jest Polakiem
Za pewien fenomen należy uznać fakt, że tak mało znany w USA polityk, cieszą się sporym zainteresowaniem w Polsce. Oczywistą tego przyczyną są często powtarzane informacje o jego polskich korzeniach. Na polskich stronach internetowych można znaleźć nawet tytuły artykułów stwierdzające: "Polak ma szansę zostać prezydentem USA". Niektórym naszym rodakom wydaje się więc pewnie, że Pawlenty rzeczywiście wygląda i mówi prawie jak ich sąsiad z bloku.
Wszystko to jest, jednak dalekie od prawdy. Ojciec Tima Pawlentego, Eugene Joseph Pawlenty, o którym mówi się czasem wprost, że był Polakiem, urodził się w South Saint Paul w Minnesocie. Matka Tima urodziła się w Shakopee w Minnesocie. Oboje już nie żyją. Matka zmarła, gdy Tim miał 15-lat i odtąd jego i czwórkę rodzeństwa wychowywał ojciec, z zawodu mleczarz.
Dziadkowie Pawlentego, jeśli wierzyć danym amerykańskiego spisu powszechnego i różnym rejestrom stanu Minnesota, wszyscy również urodzili się właśnie w tym stanie.
Pradziadkowie z Europy
Dopiero jego pradziadkowie urodzili się w Europie, na terenach obecnej Polski, wówczas będącej jeszcze pod zaborami. Nie znaczy, to oczywiście, że rodzina po emigracji do USA, nie mogła przechować polskich tradycji.
Pawlenty przyznaje się do swoich polsko - niemieckich korzeni. Sam w wypowiedzi dla TVN wspominał pierogi u swojej babci i inne polskie specjały. Nie czarujmy się jednak. Na tym jego polskość w zasadzie się kończy.
Jeśli za część naszej narodowej tradycji uznać wiarę katolicką, to można powiedzieć, że Pawlenty wręcz ją porzucił. Wychowany jako katolik, obecnie jest protestantem, a konkretnie ewangelikiem. Zmienił wyznanie, głównie pod wpływem żony, a - jak mówią złośliwi - także po, to by ułatwić sobie polityczną karierę. Protestantyzm jest, bowiem w USA dominującą religią.
Prawda jest również taka, że Pawlenty nigdy nie występował w żadnych sprawach dotyczących Polaków, czy Polonii zamieszkującej USA.
W pewnym momencie swojej kariery zaproponował nawet, żeby w całych Stanach Zjednoczonych za język urzędowy oficjalnie uznać angielski, co w kraju stworzonym przez imigrantów, jest pomysłem mocno kontrowersyjnym.
Alex Storożyński, polski dziennikarz, którego rodzice urodzili się w Polsce, obecnie prezes Fundacji Kościuszkowskiej wyznaje (po polsku), że nie udało mu się nigdy uzyskać kontaktu z Timem Pawlentym. - Wysłałem mu kiedyś miły list i moją książkę o Tadeuszu Kościuszce, nawet na to nie odpowiedział - mówi Storożyński.
Do Polski Pawlentemu, więc dość daleko, zarówno, jeśli chodzi o pochodzenie, jak i kulturę. Co nie znaczy oczywiście, że jest on złym pretendentem do prezydentury.
Z Nowego Jorku dla polonia.wp.pl
Tomasz Bagnowski