Chaos, kłótnie i opóźnienia w liczeniu głosów możliwe w "swing states"
W kilku stanach USA, gdzie szanse Baracka Obamy i Mitta Romneya w wyborach prezydenckich są wyrównane, tzw. swing states, może dojść do sporów o wynik głosowania i opóźnień w liczeniu głosów - przewidują obserwatorzy kończącej się kampanii wyborczej.
Na Florydzie toczy się spór o czas trwania wczesnego głosowania, przed wtorkiem 6 listopada. Jak w wielu innych stanach z możliwości tej korzysta w tym roku więcej wyborców niż poprzednio. W ostatnią sobotę przed lokalami wyborczymi utworzyły się gigantyczne kolejki i wiele osób nie zdążyło zagłosować przed ich zamknięciem.
Miejscowi działacze Partii Demokratycznej zwrócili się do sądu o przedłużenie wczesnego głosowania, na co republikańska legislatura i republikański gubernator stanu Rick Scott nie chcieli się zgodzić. Władze na Florydzie skróciły czas wczesnego głosowania z planowanych początkowo 14 dni do ośmiu.
Demokraci protestują przeciwko temu, ponieważ z opcji wczesnego głosowania w większym stopniu korzystają sympatycy ich partii.
Tymczasem w Ohio, innym stanie "wahającym się" między Obamą a Romneyem, przedmiotem sporu stało się głosowanie pocztą - kiedy głosy oddawane są przez wyborców przebywających poza swoim okręgiem wyborczym - a także tzw. prowizoryczne karty do głosowania. Są to karty, na których głos mogą oddać wyborcy niespełniający formalnych warunków - którzy nie wylegitymowali się odpowiednim dowodem tożsamości albo nie zarejestrowali się do głosowania. Głosy takie są obliczane po dopełnieniu przez wyborców wspomnianych formalności.
Z możliwości tej także korzystają częściej zwolennicy demokratycznych kandydatów do Białego Domu, a więc biedni, imigranci albo przedstawiciele mniejszości etniczno-rasowych.
Przewiduje się, że jeżeli po obliczeniu głosów w takich stanach jak Ohio i Floryda różnica między Obamą a Romneyem będzie minimalna, obóz przegrany nie uzna rezultatu i zażąda ponownego obliczenia głosów. W Ohio takie obliczanie musi nastąpić automatycznie, jeśli różnica wyniesie mniej niż pół procent wszystkich oddanych głosów, czyli ok. 25 000.
W oczekiwaniu na taką ewentualność tysiące prawników przyjechało do stanów "swingujących", aby prowadzić spodziewane pozwy sądowe.
Do USA przybyło też ponad stu obserwatorów międzynarodowych, zaproszonych przez Stowarzyszenie Sekretarzy Stanu w USA (każdy stan ma swojego sekretarza stanu). W delegacji obserwatorów wysłanej przez Zgromadzenie Parlamentarne OBWE jest sześciu obserwatorów z Polski, posłów na Sejm z największych partii.
Obserwatorzy będą monitorować przebieg głosowania w trzech stanach "wahających się": Wirginii, Pensylwanii i Karolinie Północnej.
- Nasza obecność jest przyjmowana dobrze przez Amerykanów. Nie spotykamy się z obiekcjami. W USA obserwuje się kulturę zaufania wobec uczciwości procesu wyborczego. Reguły głosowania są przez wyborców rozumiane i nie budzą wątpliwości - powiedział jeden z przybyłych na wybory obserwatorów, poseł PO Michał Szczerba.
W Teksasie jednak stanowy prokurator generalny zapowiedział, że nie życzy sobie ingerencji obserwatorów w wybory i zagroził, że ci, którzy zbliżą się do lokali wyborczych na odległość mniejszą niż 30 metrów, zostaną aresztowani. Został za to skrytykowany przez część mediów.