Celibat prowokacją
W watykańskiej gazecie "L'Osservatore Romano" artykuł o zaletach celibatu napisał Manfred Lutz - psychiatra z Kongregacji ds. duchowieństwa. Profesor Lutz przeciwstawia się krytykom obowiązkowego celibatu księży, którzy uważają go za nienaturalny i niepotrzebnie "dorzucony" księżom do ich powołania. A tak naprawdę celibat jest prowokacją wobec powierzchowności świata, który nie wierzy w życie po śmierci.
Każdy kto nie może wyrzec się pożycia seksualnego jest też - zdaniem psychiatry - niezdolny do cieszenia się związkiem małżeńskim. To właśnie postrzeganie kobiety jako przedmiotu mającego zaspokoić osobisty impuls odgrywa kluczową rolę w krytykowaniu celibatu. Lutz również stwierdza, że kiedy para małżonków nie może prowadzić aktywności płciowej w jakimś okresie czy to przejściowo z powodu choroby czy trwale z powodu niepełnosprawności to w przypadkach kiedy między małżonkami panuje prawdziwa więź nie ulega ona naruszeniu lecz raczej wzbogaceniu. W ten sam sposób należy spojrzeć na kwestię celibatu czyli nie koncentrując się na tym co ksiądz celibatariusz traci tylko na tym co zyskuje. A zyskuje głębszą więź z Bogiem oraz bardziej owocne więzi z osobami pozostającymi w pastoralnej opiece księdza.
Celibat - argumentuje Lutz - uzdalnia księdza do większego zaangażowania w duchowym przewodzeniu. Zdaniem psychiatry nie jest prawdą, że do udzielania duchowych wskazówek małżonkom lepiej nadają się inni małżonkowie, gdyż ci mają skłonności patrzenia na problemy innych przez własne doświadczenia z małżeństwa co może powodować, że emocje nie pozwolą im na wyważone spojrzenie i radę.
Odnotowując, że celibat nie jest dla osobowości narcystycznych, Lutz nawołuje by każdy ksiądz zawsze okazywał zainteresowanie innym ludziom i ich strapieniom. Ksiądz powinien zapomnieć o sobie i stawiać słowo Boga i Jego Chwałę przed własnym cierpieniem.
O celibacie można napisać wiele dobrych słów. Celibatariuszami byli nie tylko zakonnicy czy księdza rzymskokatoliccy ale też takie osoby jak Janusz Korczak czy założyciel wspólnoty ekumenicznej z Taize. Natomiast po artykule poważnego psychiatry watykańskiego można by spodziewać się zdecydowanie bardziej pogłębionych argumentów.
Owszem, we wczesnym chrześcijaństwie niektóre wspólnoty oderwanie się od powoływania na świat nowych ludzi przeznaczonych do śmierci uważały za znak sprzeciwu wobec samej śmierci, gdyż śmierć ma władzę tylko nad żyjącymi. Nie ma rodzenia nie ma umierania. Jednocześnie nieprzedłużanie własnego rodu stanowiło znak zawierzenia Bogu, znak wiary w nieśmiertelność inną niż tylko trwanie w swoim potomstwie. Jednak w dzisiejszych czasach można nie mieć potomstwa a jednocześnie prowadzić aktywność płciową. Czy to też świadczy o wierze w życie pozagrobowe? A jeżeli ktoś rezygnuje z aktywności płciowej bo wierzy w życie po śmierci to czy to znaczy, że osoby żyjące w małżeństwie i posiadające dzieci nie wierzą w życie wieczne? Żyjemy przecież straszeni cały czas zagładą naszej planety - trudno się spodziewać, że ktoś zawiera małżeństwo i płodzi dzieci licząc na to, że jego geny w rozcieńczonej formie będą trwały przez wieczność przenoszone przez następne pokolenia.
Następny problem jaki mi się nasuwa czy jeśli księża celibatariusze są najlepszymi kierownikami duchowymi to znaczy, że żonaty ksiądz katolicki (a przecież są tacy np. księża grekokatoliccy) jest z definicji gorszym kierownikiem? No i przede wszystkim skoro celibat służy głębszej więzi z Bogiem i większemu zaangażowaniu na rzecz bliźnich to czy małżeństwo nie jest ze swej istoty egoistyczne skoro ogranicza się w dawaniu dobra głównie sobie nawzajem?
W końcu zapewne tak jest, gdyż najczęściej osobami zaangażowanymi w pomoc innym są osoby żyjące samotnie gdyż małżonkowie nie mają tyle czasu. Jeżeli tak, to może należy szczerze mówić małżonkom, że wybierają łatwiejszą drogę, która może nie zaprowadzić ich wcale do nagrody po śmierci i żeby sobie na tę nagrodę zasłużyć trzeba, by małżonkowie nie koncentrowali się wyłącznie na dobru swojego małżeństwa.