Były szef CBA: Historia ze Szmydtem wygląda jak zaplanowana ucieczka szpiega
- Ta cała historia z sędzią Tomaszem Szmydtem nie wygląda jak prośba o azyl. To wygląda jak zaplanowana ucieczka szpiega do kraju, dla którego pracował - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Paweł Wojtunik, były szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego.
W poniedziałek w mediach pojawiła się informacja, że jeden z polskich sędziów z Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, Tomasz Szmydt, wyjechał na Białoruś, gdzie poprosił lokalne władze o "opiekę i ochronę". Polak wystąpił na specjalnie zwołanej konferencji, gdzie chwalił reżim i uderzał w Polskę. O sprawie rozmawiamy z byłym szefem CBA - Pawłem Wojtunikiem.
Sylwester Ruszkiewicz, Wirtualna Polska: Sędzia Tomasz Szmydt, który uciekł na Białoruś i poprosił tam o azyl polityczny, zajmował się w warszawskim Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym m.in. sprawami tajnymi. Pan jako wieloletni były szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego słyszał w swojej pracy o podobnym przypadku?
Paweł Wojtunik, były szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego: To niespotykany skandal, by tak wysoki przedstawiciel władzy, w tym przypadku władzy sądowniczej zbiegł do kraju wrogiego Polsce. Ta cała historia nie wygląda jak prośba o azyl. O azyl można prosić w Brukseli, Londynie czy Waszyngtonie, ale nie w Mińsku na Białorusi. To wygląda jak zaplanowana ucieczka szpiega do kraju, dla którego pracował.
Mamy do czynienia ze szpiegiem?
Szmydt szybko odnalazł się na Białorusi, więc można przyjąć założenie, że współpracował z białoruskimi, a więc de facto rosyjskimi służbami. Szybko też otrzymał w Mińsku wsparcie medialne, więc wygląda na to, że zostało to odpowiednio wcześniej przygotowane. W historii zdarzały się przypadki, że na stronę obcego wywiadu przechodzili funkcjonariusze służb specjalnych, wojskowi czy urzędnicy. Ale nie przypominam sobie, by miał przejść sędzia sądu administracyjnego posiadający tak rozległą, tajną wiedzę i obszerny dostęp do informacji wrażliwych i niejawnych oraz poparcie polityczne poprzedniego obozu władzy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
ABW wszczęła kontrolę, która ma sprawdzić, do jakich tajemnic sędzia Szmydt był dopuszczony.
Polskie służby muszą szybko oszacować, jak wyglądała współpraca ze służbami zza wschodniej granicy. Jak długo trwała, kto sędziemu pomagał, jak głęboko zinfiltrował środowisko, w którym pracował. A pracował nie tylko w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym, ale też w Krajowej Radzie Sądownictwa i był delegowany do Ministerstwa Sprawiedliwości za rządów PiS
Wiadomo, że jako sędzia zajmujący się postępowaniami dotyczącymi poświadczeniami bezpieczeństwa miał dostęp do wielu wrażliwych i potencjalnie cennych informacji.
Miał. I to do bardzo szerokich danych funkcjonariuszy służb. To jest dostęp do baz danych, materiałów niejawnych i danych wrażliwych. Te sprawy są często tak tajne i wrażliwe, że osoby zainteresowane nie mają dostępu do akt. A on miał pełny dostęp. Możemy sobie więc tylko wyobrazić, jak ogromna może być ingerencja i wiedza sędziego Szmydta.
Pytanie, jaką wiedzę zabrał ze sobą do Mińska.
Co najgorsze, miał też dostęp do ankiet bezpieczeństwa osobowego z prywatnymi danymi funkcjonariuszy służb i urzędników państwowych. A to są szczegółowe dane finansowe, informacje dotyczące partnerów czy kontaktów zagranicznych. Te ostatnie dla każdej służby wywiadowczej to niebywała gratka. Informacje z ankiet są nazywane często spowiedzią. Dla porównania – informacje z oświadczeń majątkowych są bardzo płytkie. Skala wycieku będzie bardzo trudna do oszacowania.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
A co z funkcjonariuszami służb, których postępowania prowadził Szmydt. Są już całkowicie "spaleni"?
To jest efekt uboczny afery. Na pewno ABW czy SKW będzie musiała ich dokładnie sprawdzić. Ale niezależnie od tego, czy sędzia współpracował z wywiadem, czy też popełnił życiowy błąd, to na pewno wrogowie Polski osiągnęli cel w postaci częściowego paraliżu prac sądów, w których pracował. Teraz wszystkie postępowania z jego udziałem będą musiały być weryfikowane. I będzie musiała być zrobiona kwerenda tych spraw.
W mediach pojawiły się informacje, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego od kilku miesięcy miała mieć wiedzę o związkach sędziego z białoruskimi służbami. Planowano go zatrzymać, ale zdążył uciec.
Należy więc teraz ustalić jego kontakty, kto świadomie bądź nie – współpracował z nim. Wszyscy, których nazwiska ma w telefonie Szmydt, powinny robić szybko rachunek sumienia. Nie mówimy o samotnym wilku. Trzeba ustalić: kto sędziego promował, a kto wprowadził w dane środowisko. Z kim przebywał, o czym rozmawiał. Co jego "znajomi" mają na dyskach w komputerach i w pamięci telefonów. I pytanie podstawowe: czy operacja pod hasłem "Kasta" (tzw. afera hejterska, gdzie swoją rolę odegrał Szmydt - przyp. red.) była stymulowana tylko przez polityków poprzedniej władzy czy też przez obce służby, bo jej ostrze było wymierzone w sędziów, którzy reprezentowali europejski wymiar sprawiedliwości.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mimo afery hejterskiej Szmydt dalej pracował jako sędzia w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym. I nadal miał dostęp do tajnych danych.
Nie pamiętam zdrady na takim, państwowym poziomie. Mówimy nie tylko o wysoko postawionym przedstawicielu wymiaru sprawiedliwości, ale także o osobie związanej z wysoko postawionymi politykami poprzedniej władzy, które promowały Szmydta. Sędzia miał dostęp do danych wrażliwych, które mogły wpływać pośrednio na rzeczywistość polityczną w kraju. Z kolei te dane, pozyskiwane przez obce służby od sędziego, mogą być wykorzystywane bezpośrednio – w celach rekrutacyjnych, werbunkowych czy do szantażu. To najbardziej wrażliwe dane, jakie możemy sobie wyobrazić. Jeśli w ankiecie bezpieczeństwa funkcjonariusz służb przyznaje się do kontaktów z narkotykami czy alkoholem, ujawnia preferencje seksualne albo problemy ze zdrowiem psychicznym jest to materiał bardzo atrakcyjny dla obcych służb.
Pojawiły się głosy, że jego ucieczka na Białoruś mogła mieć związek z prokuratorskim śledztwem w sprawie afery hejterskiej i ewentualnymi zarzutami dla sędziego.
Wydaje mi się jednak, że cała sytuacja została na długo wcześniej zaplanowana. Nie była tak spontaniczna, jak "ucieczka szpiega przez zieloną granicę". Myślę, że była szczegółowo i precyzyjnie obmyślona. Zarówno w sposób techniczny, jak i medialny. Dzień konferencji sędziego wypadł w drugi dzień świąt wielkanocnych na Białorusi. Przypadek? Nie sądzę. Akurat nic się medialnego nie działo, idealny moment, żeby zaprezentować polskiego sędziego jako miłośnika reżimu Alaksandra Łukaszenki. Sędzia z takim doświadczeniem jak Szmydt doskonale wiedział, co robi.
Rozmawiał Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski