PolskaByły lekarz pogotowia: handel informacjami o zgonach był rzeczą naturalną

Były lekarz pogotowia: handel informacjami o zgonach był rzeczą naturalną

W łódzkim pogotowiu było rzeczą normalną i naturalną, że wszyscy brali pieniądze od zakładów pogrzebowych za informacje o zgonach pacjentów - wynika z zeznań b. lekarza pogotowia, kolejnego świadka w głośnym procesie "łowców skór"

23.11.2005 | aktual.: 23.11.2005 19:59

W procesie toczącym się przed Sądem Okręgowym w Łodzi na ławie oskarżonych zasiadają dwaj b. sanitariusze i dwaj b. lekarze pogotowia. Sąd na wniosek prokuratura zdecydował na rozprawie, że wystąpi do Sądu Apelacyjnego w Łodzi o przedłużenie do końca kwietnia przyszłego roku aresztu dla oskarżonych o zabójstwa sanitariuszy.

Lekarz Jarosław F. pracował w pogotowiu przez trzy lata. Jest podejrzany o przyjmowanie pieniędzy od zakładów pogrzebowych za informacje o zgonach. Przed rozpoczęciem składania zeznań, świadek chciał aby sąd wyłączył jawność rozprawy, bo jak argumentował - informacje na jego temat, który ukazywały się w mediach "oczerniły go w środowisku lekarskim". Sąd oddalił ten wniosek, ale zakazał mediom rejestracji obrazu i dźwięku z przesłuchania świadka.

Lekarz w wyjaśnieniach złożonych w prokuraturze - podobnie jak wielu innych świadków - opisał mechanizm funkcjonowania procederu handlu informacjami o zgonach. Przyznał, że na każdej zmianie dostawał swoją "działkę", zastanawiał się też z innym lekarzem, jak złamać monopol sanitariuszy w tym procederze. Wyjaśniał, że karetki niezwłocznie jechały do zgonów, żeby rodzina nie zdążyła sama znaleźć w gazetach ogłoszeń firm pogrzebowych.

Przed sądem świadek wielu faktów nie pamiętał, utrzymując, że chce zamknąć ten okres swojego życia. Zaczynając pracę w pogotowiu wszedłem na statek, który już płynął. Cała ta sytuacja była już normalna i naturalna i nikt nie traktował informowania firm pogrzebowych jako przestępstwa - zeznał.

Przyznał, że w podstacji, w której pracował, procederem tym kierował sanitariusz Sławomir S., z którym jeździł w jednym zespole. Świadek mówił, że S. był dobrze ustawiony w pogotowiu (Sławomir S. to brat dyspozytora Tomasza S. jednego z głównych podejrzanych w aferze) i jego zespół miał częste wyjazdy do zgonów. Świadek nie chciał odpowiedzieć na pytanie ile zarobił na tym procederze.

Lekarz utrzymywał przed sądem, iż uważał wtedy, że jest to coś w rodzaju marketingu i że nie jest to łapówka. Według niego, w pogotowiu było to naturalne i normalne, że wszyscy biorą. Świadek mówił, że przyjmując pieniądze od firm pogrzebowych nie miał świadomości, że w pewien sposób okradał rodzinę zmarłego, która płaciła za pogrzeb.

Sąd dociekał jak motywował świadka do ratowania starszych osób fakt, że miesięcznie jego pensja wynosiła tysiąc złotych, a z jednego dyżuru za informacje o zgonach dostawał połowę tej kwoty. Jak w tej sytuacji funkcjonował pan jako lekarz? - pytał sędzia Jarosław Papis. Świadek nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie.

W czwartek kolejny dzień procesu. Sąd przesłuchać ma m.in. biegłych z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych badających dokumentację medyczną pogotowia.

Odpowiadający przed sądem dwaj b. sanitariusze oskarżeni są o zabójstwo w sumie pięciu pacjentów, a lekarze - o narażenie łącznie 14 pacjentów na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i nieumyślne doprowadzenie do ich śmierci. Całej czwórce zarzuca się przyjmowanie pieniędzy od firm pogrzebowych za informację o zgonach. Byłym sanitariuszom grozi dożywocie, lekarzom odpowiadającym z wolnej stopy - do 10 lat więzienia.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)