Byliśmy o krok od katastrofy
16 ton dynamitu, z pogwałceniem wszelkich zasad bezpieczeństwa, przewoził wczoraj przez Opolszczyznę niemiecki tir. Gdyby doszło do wybuchu, mogło zginąć nawet kilkanaście tysięcy ludzi.
28.04.2004 | aktual.: 28.04.2004 08:46
Wczoraj około godz. 14 samochód zatrzymali we Wrzoskach pod Opolem pracownicy wojewódzkiej inspekcji transportu drogowego. Włos im się zjeżył na głowie:
- Instalacja elektryczna auta nie spełniała żadnych norm. W każdej chwili mogła z niej pójść iskra - mówi Jan Książek, wojewódzki inspektor transportu drogowego. - Natychmiast wycofaliśmy pojazd z ruchu.
Dynamitu absolutnie nie wolno przewozić w takich warunkach. Auto musi jechać w oznakowanym konwoju, o którym wie i go eskortuje policja. Tymczasem kierowca jechał sam i do tego w nie przystosowanym do tego rodzaju transportu samochodzie. Policja o niczym nie wiedziała. Nie wyznaczono trasy przejazdu, więcej - kierowca jechał przez miasto, musiał przejechać obok największych osiedli mieszkaniowych - ZWM i Malinka.
Wojewódzki inspektor nie chciał potwierdzić naszej informacji, że w tirze był dynamit. - Mogę jedynie powiedzieć, że był to szczególnie niebezpieczny materiał, należący do grupy najgroźniejszych - dodał. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że kierowcą był obywatel Ukrainy. Samochód załadował w Krupskim Młynie (byłe województwo częstochowskie) i prawdopodobnie jechał z nim do Szwecji.
Żadnych informacji nie chciała udzielić Anna Gazda, rzecznik prasowy komendanta wojewódzkiego policji. Po południu tir został odstawiony na parking w Niemodlinie. Tam najpierw odłączono naczepę i sprawdzono jej stan techniczny. Pojazdem zajmowali się pracownicy parkingu. Z odległości około stu metrów przyglądali się temu policjanci, którzy mieli konwojować transport z powrotem.
- Odwozimy go tam, skąd przyjechał, czyli do Krupskiego Młynu - zdradził nam jeden z pracowników parkingu. Około godziny 21.30 ciągnik bardzo ostrożnie połączono z naczepą. - Jakby teraz walnęło, byłby koniec z Niemodlinem - stwierdził jeden z pracowników.
Całym zamieszaniem nie przejmował się jedynie ukraiński kierowca. Zamiast wyjeżdżać z parkingu na ulicę, jak nakazywali mu policjanci, spokojnie rozmawiał przez telefon komórkowy. Samochód w towarzystwie dwóch wozów policyjnych 10 minut później pojechał do Krupskiego Młyna.
Jak poinformował Jan Książek, przewoźnik, który sprowadził zagrożenie na tysiące ludzi, zapłaci za to... 6 tysięcy złotych kary. - Do tego dojdą koszty ponownego transportu i konwojowania tira - dodaje wojewódzki inspektor.
Robert Lodziński
Bum i nie ma osiedla Kapitan Adam Grell z 1. Brzeskiej Brygady Saperów:
- Trudno jest mi sobie wyobrazić taki ładunek. 16 ton to naprawdę ogromny arsenał. Nie potrafię nawet "na gorąco" porównać siły rażenia takiego materiału wybuchowego, ponieważ w wojsku podczas ćwiczeń nie używa się aż takiej ilości ładunków. Powiem tylko tyle, że spokojnie można byłoby tymi 16 tonami obrócić w pył duże osiedle mieszkaniowe. Nie mogę pojąć, jak można było przewozić taki materiał wybuchowy bez odpowiedniej eskorty. Dla mnie jako żołnierza takie sytuacje są niedopuszczalne i karygodne.