Byli tak głodni, że zjadali się nawzajem. Horror odwrotu Wielkiej Armii Napoleona
Żuli surowe końskie mięso i skórę własnych butów. Nierzadko z głodu zjadali się nawzajem. Jeśli schwytali ich Kozacy albo miejscowi chłopi, kończyli żywot nabici na pal, ugotowani we wrzątku, poćwiartowani lub zakopani żywcem w lesie. Taki był los napoleońskich oddziałów wracających spod Moskwy.
01.12.2017 | aktual.: 03.12.2017 02:48
W listopadzie i grudniu 1812 roku w okolicach Moskwy, Smoleńska, Mińska i Wilna mróz dochodził czasem nawet do minus 35 stopi. Żeby wydostać się z Rosji i dotrzeć do granic Księstwa Warszawskiego, żołnierze Napoleona musieli przejść 1000 kilometrów po zaśnieżonych drogach, usłanych trupami ludzi i koni. Do tego byli nieustannie atakowani przez kozackie podjazdy.
_"Odwrót Napoleona spod Moskwy" obraz Adolpha Northena _
29 października stanęło wojska pod Możajskiem. Mróz chwycił nagle i bez jakiegokolwiek wstępu doszedł od razu do 15 stopni Réaumura [w przybliżeniu minus 19 stopni Celsjusza]. Wojsko cierpiało z braku żywności, a odzież żołnierza, zastosowana do łagodnego klimatu, nic nie znaczyła w kraju pod strefą tak na wschód posuniętą – opisywał odwrót kapitan Franciszek Gajewski, jeden z adiutantów Napoleona. Dalej w jego wspomnieniach czytamy:
_Nigdy nie wyjdzie mi z pamięci widok owych nieszczęśliwych żołnierzy, przed kilku tygodniami jeszcze pełnych zapału i energii. (…) Otóż wlokło się kilkanaście tysięcy takich istot nieszczęśliwych, przemarzniętych i zgłodniałych. Gdzie końskie ścierwo leżało, tam się rzucało kilkadziesiąt nieszczęśliwych, rozrzynali obrzydliwą strawę na kawałki i pożerali surową. _
_Żołnierze Napoleona byli kompletnie nieprzygotowani na rosyjską zimę _
Droga ku nieuchronnej klęsce
Kolumny 450 tysięcy ludzi - wśród nich około 100 tysięcy Polaków - ciągnęły ponad tysiąc armat. Spod czarnego dwurogu Napoleon spoglądał na pochód swej Wielkiej Armii, która 25 czerwca 1812 roku przekroczyła graniczny Niemen. Sześciomiesięczna kampania rosyjska skończyła się klęską. Na marne poszło morze krwi, przelanej na początku września pod Borodino, gdzie zginęło prawie 30 tysięcy żołnierzy Napoleona i 50 tysięcy Rosjan. Wprawdzie 14 września Francuzi wzięli opustoszałą Moskwę, ale nie zmusili cara do kapitulacji. Aleksander I schronił się w Petersburgu, a dawną stolicę kazał spalić.
Nie mogąc pokonać unikających walnego starcia Rosjan, cesarz Francuzów zarządził odwrót. 19 października 1812 roku Wielka Armia wyszła z Moskwy. Liczyła już tylko 100 tysięcy żołnierzy. Reszta zginęła w boju, umarła z powodu chorób i wycieńczenia albo zdezerterowała.
Każdy napoleoński żołnierz pragnął wrócić do ojczyzny z łupami. W wydanej właśnie w polskim przekładzie książce "Berezyna. O męskiej przyjaźni, podróżach motocyklem i micie Napoleona", francuski pisarz i podróżnik Sylvain Tesson, przytacza relację sierżanta Adriena Jeana Françoisa Bourgogne’a. W pamiętnikach opisał on trofea zdobyte w Moskwie. Zabrał między innymi: "chińską suknię z jedwabiu przetykanego złotą i srebrną nitką", "kawałek srebrnego krzyża z dzwonnicy Iwana Wielkiego", "jasnobrązową damską pelerynę, podszytą zielonym aksamitem", a także dwa obrazy. Po tygodniu cenne tkaniny służyły sierżantowi już tylko do opatulania zziębniętych członków.
Po trupach przez Borodino
Dziewięć dni po opuszczeniu Moskwy Wielka Armia dotarła pod Borodino i przeszła przez to samo pole, na którym niespełna dwa miesiące wcześniej stoczyła bój z Rosjanami. Wszędzie leżały rozkładające się trupy, wśród których ucztowały chmary padlinożerców. Szli do rzeki Wiaźmy po terenie usianym ciałami, spali w rowach pełnych zwłok, a mróz ściskał im szczęki.
Francuzów nękała również "armia cieni". Matwiej Iwanowicz Płatow, ataman dońskich Kozaków, okazał się mistrzem wojny podjazdowej. Z lasów, z bagiennych mgieł wypadały nagle sotnie, czyli konne oddziały kozackie, z obnażonymi szablami i szarpały wycieńczonych wrogów. Do ataków przyłączali się miejscowi chłopi. W ciągu kilkunastu dni siły francuskie skurczyły się niemal o połowę.
Żołnierze Napoleona nie mieli nawet czasu upiec końskiego mięsa. Po drodze zanurzali po prostu głowy w garnkach pełnych zwierzęcej krwi. W poplamionych czerwienią łachmanach walczyli o kilka ziemniaków, szarpiąc się za brody i wąsy pokryte czerwonymi soplami. Ponieważ padłe konie zamarzały na kość, szablami zeskrobywali twarde mięso.
Poza mrozem i głodem prawdziwą zmorą dla żołnierzy Wielkiej Armii byli nękający ich Kozacy
Ci, którzy odmrozili dłonie i nie mieli żadnego ostrza, niczym głodne wilki, klęczeli przy padlinie i wgryzali się w mięso. Sierżant Bourgogne zdołał przeżyć, ssąc zlodowaciałą krew. Kapitan Gajewski pisał:
Byli tacy, którzy mieli mieszek mąki, pilnie strzeżonej, ci rozpuszczali nad ogniem śnieg w kociołku, sypali garść mąki do wody wrzącej, dodawali do niej parę nabojów prochu i spożywali łakomie ten rodzaj czerniny. Ów klajster obrzydliwy stawał się przedmiotem zazdrości wielu innych, a częstokroć płacono 20 franków i więcej za porcję tego przysmaku. Ja sam zapłaciłem pod Krasnem, już za Smoleńskiem, 20 franków za mały kieliszek wódki. Pod Wiaźmą schwyciłem kota, zabiłem, ociągnąłem, upiekłem i spożyłem jako kąsek najwyborniejszy.
Głód wpędzający w szaleństwo
Gdy zabrakło koniny, żołnierze żywili się mięsem martwych towarzyszy. Filip Paul de Ségur, adiutant Napoleona wspominał:
_W Żupranach (…) żołnierze podpalili kilka domów, ażeby ogrzać się bodaj trochę. Odblask pożogi pociągnął kilkunastu ludzi, obłąkanych z zimna i bólu; zgrzytając zębami, z potępieńczym śmiechem na wykrzywionych wargach, rzucili się w ogień i skonali wnet w straszliwych konwulsjach. Zgłodniały tłum spoglądał na nich bez lęku ni trwogi, a byli nawet i tacy, którzy wyciągali z ognia oszpecone, zwęglone zwłoki i nie wahali się podnieść do ust tej ohydnej strawy! _
_Adiutant Napoleona Filip Paul de Ségur był jednym z tych, którzy opisali akty kanibalizmu w szeregach Wielkiej Armii. Portret pędzla François Gérarda _
Otępiali maruderzy piekli na ogniu ciała zmarłych kolegów - pisze z kolei Robert Bielecki w książce "Berezyna 1812". Jeszcze więcej drastycznych szczegółów przytacza hrabia Adam Zamoyski, brytyjski historyk o polskich korzeniach, były prezes Fundacji Książąt Czartoryskich, autor książki "1812. Wojna z Rosją":
Większość doniesień [o aktach kanibalizmu] pochodzi od strony rosyjskiej, co nie jest zaskakujące, gdyż właśnie idący za uchodzącą armią Rosjanie widywali Francuzów zepchniętych na dno ostateczności. Widzieli też jeńców, którzy nie dostawali nic do jedzenia od eskortujących ich kozaków i zjadali ciała zmarłych kolegów.
Zamoyski wspomina o liście do żony, który rosyjski generał, Nikołaj Rajewski, datował 22 listopada. Pisał w nim, że jeden z jego pułkowników widział dwóch Francuzów piekących kawałki zwłok kolegi. Powołuje się także na relację generała Roberta Thomasa Wilsona, brytyjskiego przedstawiciela przy rosyjskim sztabie. On z kolei widział grupę rannych żołnierzy w resztkach spopielałego domku, siedzących i leżących nad ciałem kolegi, którego upiekli i zaczynali zjadać.
_Gdy zabrakło koni akty kanibalizmu stały się powszechne. Na ilustracji obraz Januarego Suchodolskiego "Odwrót spod Moskwy" _
Wątroba nadal leży w garnku…
Inny wstrząsający przekaz o kanibalizmie wyszedł spod pióra porucznika Romana Sołtyka, który został nieco z tyłu za wycofującą się Wielką Armią i wygłodniały dotarł do białoruskiej Orszy na własną rękę. Zaoferował pieniądze żołnierzom, byleby tylko dali mu trochę gulaszu z parującego garnka._ Zaledwie jednak przełknąłem pierwszą łyżkę, chwycił mnie nieodparty wstręt, zatem spytałem ich, czy zrobili go z koniny. Odparli na to spokojnie, że jest to ludzkie mięso, i że wątroba, która nadal leży w garnku, jest najsmaczniejsza_ – relacjonował Sołtyk.
_Słyszało się o ludziach szarpiących zębami nawet własne wychudzone ciała _– wspominał pruski porucznik Heinrich August Vossler, żołnierz Wielkiej Armii Napoleona. Podobne sceny odnotował Raymond Pontier, chirurg ze sztabu generalnego Francuzów.
Kanibalizm nie był wyłącznie domeną pobitych żołnierzy Napoleona. Widziałem (…) rosyjskich jeńców, którzy doprowadzeni do ostateczności przez nękający ich głód (…) rzucili się na ciało jakiegoś właśnie umarłego Bawarczyka, rozdarli je na kawałki nożami i pożerali zakrwawione strzępy mięsa – pisał francuski polityk i urzędnik, Amédée de Pastoret.
Masakra nad Berezyną
Gdy resztki Wielkiej Armii sposobiły się do przeprawy przez Berezynę (prawy dopływ Dniepru), dowodzący rosyjskimi siłami feldmarszałek, Michaił Kutuzow, wieszczył ostateczną klęskę wrogów. Tymczasem 23 listopada francuski generał, Jean-Baptiste Juvenal Corbineau, znalazł bród nieopodal wioski Studzianka. Wzniesiono tam dwa stumetrowej długości drewniane mosty, a przeprawa rozpoczęła się 26 listopada.
Tysiące maruderów nie zdążyło jeszcze przekroczyć rzeki, gdy rosyjskie kule armatnie spadły na Francuzów. To była jatka. Ludzie rzucili się w stronę przeprawy. Jedni tratowali drugich. Ślizgali się, upadali, tonęli w lodowatej wodzie. Wejścia na mosty zostały zatarasowane przez stosy trupów, a po drugiej stronie trzeba się było przedzierać przez szaniec usypany z martwych ciał.
_Dla Francuzów przeprawa przez Berezynę jest synonimem katastrofalnej sytuacji. Na ilustracji przeprawa przez Berezynę pędzla Lawrence’a Alma-Tadema _
Jak pisze Sylvain Tesson, w swojej najnowszej książce „Berezyna. O męskiej przyjaźni, podróżach motocyklem i micie Napoleona”, po tych wydarzeniach słowo "Berezyna" weszło do języka francuskiego jako potoczne określenie katastrofalnej sytuacji. Jednak siły Napoleona nie zostały doszczętnie rozbite. Cesarz ocalił dwa tysiące oficerów, 20 tysięcy żołnierzy i 40 tysięcy ludzi zaplecza armii. Ze statystycznego punktu widzenia - tak samo, jak pod Borodino - Rosjanie ponieśli większe straty niż Francuzi.
5 grudnia w miejscowości Smorgonie na Białorusi Napoleon opuścił niedobitki armii, pozostawiając je pod dowództwem marszałka Francji i króla Neapolu, Joachima Murata. Sam pognał jak szalony przez Polskę i Niemcy do Paryża, aby po półrocznej nieobecności ratować wymykającą mu się z rąk władzę cesarską. 18 grudnia przed północą był już w paryskim pałacu Tuileries. Jego żołnierze, którzy ocaleli z pogromu, do Francji dobrnęli dopiero w pierwszych dniach stycznia 1813 roku.
Podróż śladami Wielkiej Armii Napoleona w książce Sylvaina Tessona zatytułowanej "Berezyna. O męskiej przyjaźni, podróżach motocyklem i micie Napoleona". Kliknij i kup z rabatem.
Janusz Ślęzak - Dziennikarz i redaktor prasy krakowskiej (Gazeta Wyborcza, Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, miesięcznik Nasza Historia). Miłośnik literatury faktu i kryminałów, piłki nożnej oraz podróży.
Zainteresował Cię ten tekst? Na portalu CiekawostkiHistoryczne.pl przeczytasz również o najbardziej okrutnym mordercy w historii świata, który ma na sumieniu miliony istnień ludzkich .