Byli skazani na bezrobocie i drwiny. Niepełnosprawni browarnicy sprzedali piwo za ponad milion
Pomyśleć, że żaden polski przedsiębiorca nie chciał im powierzyć składania długopisów. Browar Spółdzielczy w Pucku, którego współwłaścicielem jest grupa 20 pracowników z niepełnosprawnościami umysłowymi i psychicznymi, sprzedał piwo za 1,7 mln zł. Rozpoczyna nowe inwestycje.
22.08.2018 | aktual.: 22.08.2018 17:29
- Ci chłopacy nie mogli sobie znaleźć miejsca na rynku pracy. Nikt ich nie chciał. Gdy założyliśmy browar okazało się, że są mega zaangażowanymi pracownikami - mówi WP Agnieszka Dejna z Browary Spółdzielczego w Pucku. Kiedy w 2015 roku zaczęli warzyć tam piwo, eksperyment społeczny zazwyczaj wzbudzał wzruszenie i odruch litości. Firmy chciały zamawiać od nich piwo, a potem wpisywać sobie do raportów CSR, że pomagają chorym. Agencje reklamowe oferowały, że będą promować ich, epatując odwołującymi się do emocji klientów zdjęciami. Okazało się, że browarnicy - niektórzy z nich z trudnością piszą i czytają - nie potrzebują szczególnej troski.
Ich piwo kosztuje 8-10 zł za butelkę, ale sprzedaje się dzięki smakowi i jakości. W 2017 roku spółdzielnia osiągnęła 1,7 mln przychodów i zanotowała skromny zysk. Teraz "chłopacy", jak mówi Dejna o swoich podopiecznych, zamierzają wspólnie zaciągnąć kredyt i za 1,5 mln zł postawią większy browar na nowej działce 9 km od Pucka. Chcą zwiększyć produkcję do 16 tys. litrów piwa miesięcznie.
Kupując piwo wspierasz niepełnosprawnych
Pomysł na działalność browaru zrodził się w głowie terapeuty Janusza Golisowicza. Prowadził warsztaty przystosowujące osoby z niepełnosprawnościami do podjęcia pracy. Okazało się, że pomimo kursów i szkoleń nikt nie chce zatrudnić jego podopiecznych, nawet do fizycznej pracy. - Pracodawcy obawiali się, że osoby np. z zaburzeniami psychicznymi mogą być nieobliczalne w swoim zachowaniu. Taki pracownik jest mniej wydajny, a kosztów jego zatrudnienia nie zrefunduje nawet system dotacji państwowych - opowiada dalej Dejna.
Ponieważ w 2014 roku głośno było o piwowarskiej rewolucji, popularność zyskiwały małe browary rzemieślnicze, Goliszewski i Dejna postanowili, że założą akurat browar. Firma wystartowała dzięki przychylności jednego z producentów wyposażenia do piwowarstwa. Zgodził się on wykonać urządzenia za 200 tys. zł., a nie po rynkowej stawce, szacowanej na okrągły milion.
Pracownicy spółdzielni, którzy również są jej udziałowcami, wciągnęli się w zajęcie. Dwójka z nich, sześć razy w tygodniu, przychodzi o świcie do spółdzielni i samodzielnie nastawia warki piwa. Śrutują słód, gotują zacier, kontrolują proces filtracji, nachmielania i przetaczania piwa do fermentatorów. Inni ręcznie etykietują butelki, harują fizycznie przy wysyłce piwa do odbiorców. Pracownicy często działają zupełnie samodzielnie, podczas gdy szefowie spółdzielni podróżują, angażując się w imprezy promujące piwa i sprzedaż.
Nie trzeba specjalnej troski
- Nie chcemy sprzedawać dzięki wywołanym emocjom. Myślę, że 20, czy może 30 proc. klientów kupuje nasze piwo z myślą o pracownikach. Inni po prostu sięgają po nasze marki ze względu na jakość i smak - ocenia Agnieszka Dejna. Browar zatrudnia 22 osoby, z tego 90 proc. z niepełnosprawnością oraz chorobami psychicznymi o stopniu umiarkowanym i znacznym. Niektórzy z nich nie ukończyli żadnej szkoły. Dla wielu jednym dotychczasowym zajęciem było ręczne lepienie kulek z filcu.
- Obecnie nasi pracownicy dokładają się z własnych pensji do domowych budżetów. Gromadzą składki na emeryturę. Gdyby pozostawić ich samym sobie, to państwo musiałby ponosić ich koszty życia. Celem projektu było stworzenie realnych miejsc pracy, a sam browar, możliwe zyski to tylko narzędzie - podsumowuje Dejna.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl