PolskaByle nie w sobotę

Byle nie w sobotę

Zobojętnienie to jedyne słowo, które przychodzi mi do głowy, gdy myślę o słowach mojego męża: czego wymagać od ludzi w kraju, gdzie człowiek umiera pod szpitalem...

Byle nie w sobotę

26.08.2008 | aktual.: 26.08.2008 13:37

Asfaltowa droga przebiegająca przez Starą Wieś, nie jest należy do ruchliwych. Po obu stronach drogi stoją domy, bądź budują się nowe. Jeżdżą rowery, ludzie spacerują po chodniku przy jezdni.

Jechaliśmy do Nadarzyna, przed samochodem zobaczyliśmy leżącego na środku jezdni potrąconego psa. Zatrzymaliśmy się, aby sprawdzić w jakim stanie jest zwierzę. Pies żył, był przytomny. Obok miejsca, gdzie został potrącony pracowało trzech robotników. Na pytanie czy widzieli kiedy to się stało, beznamiętnie odpowiedzieli – jakieś 10 minut temu.

Zawieźliśmy małego białego mieszańca do lecznicy w Nadarzynie. Lekarka podała mu leki przeciwbólowe i zostawiła na kilka godzin na obserwacji.
Wygląd psa nasuwał przypuszczenie, że jest bezdomny, mimo to postanowiliśmy przejść się po okolicznych domach wypytując do kogo może należeć. Bez skutku.

Nie mogąc wziąć psa do domu, zaczęłam dzwonić do organizacji zajmujących się zwierzętami. Potrójny pech psa polegał na tym, że został potrącony w sobotę poza rejonem warszawskiego schroniska, schroniska w Milanówku i w Celestynowie. Nie znając procedur postępowania w takich przypadkach, starałam się dowiedzieć, co powinnam zrobić

Schronisko na Paluchu nie odebrało telefonu przez trzy godziny, podobnie schronisko w Mszczonowie. W Towarzystwie Opieki nad Zwierzętami nagrałam się na pocztę głosową. Zadzwoniłam pod numer Straży Miejskiej. Pani, która odebrała nie potrafiła mi pomóc. Podała mi numer do Straży w Pruszkowie, tam odesłano mnie pod numer 112 lub 997, twierdząc, że każda gmina ma podpisaną umowę z lecznicą, która zajmuje się bezdomnymi zwierzętami na koszt gminy oraz ze schroniskiem, które chore zwierzęta przyjmuje. Gdy uzyskałam numer na komisariat policji w Nadarzynie, dowiedziałam się jedynie tyle, że nikt nie wie, co się robi w takich przypadkach i jedynie mogą mi podać telefon do osoby, która zajmuje się wyłapywaniem bezdomnych zwierząt w gminie. Po trzech godzinach nadal nie wiedziałam jaki los czeka potrąconego psa. Sfrustrowana brakiem jakiejkolwiek pomocy i bezdusznością ludzi zwątpiłam w szczęśliwe zakończenie. Miałam jednak numer telefonu do pana z Milanówka.

Pojechaliśmy do lecznicy dowiedzieć się o stan psa. Poza przeżytym dużym stresem i wstrząśnieniem mózgu wszystko było w porządku. Pan z Milanówka okazał się bardzo miły i kompetentny, poprosił żebyśmy przywieźli do niego psa. Miał go w poniedziałek odstawić do schroniska w Mszczonowie. Gdy podjechaliśmy pod bramę jego domu, przywitały nas dwa piękne wilczury i łaszący się do nóg szary kot. Na odchodne Pan z Milanówka powiedział nam, że pies zostanie u niego, a gdy wyzdrowieje znajdzie mu nowy dom.

Magdalena Czerwińska-Matysiak Informacje o możliwości adopcji psa pod adresem: magda@kubryk.pl

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)