Był molestowany. Hubert wciąż nie wie, czy ksiądz zapłaci za jego krzywdy
Miał być wyrok, a jest kolejne odroczenie. - Bliscy są bardzo rozczarowani, a przede wszystkim sam pokrzywdzony i jego matka, która bardzo go wspiera - mówi w rozmowie z WP Tomasz Płachtej, pełnomocnik rodziny. Chodzi o sprawę księdza M., który jest oskarżony o molestowanie Huberta.
Historię Huberta przedstawiła Anita Dmitruczuk w reportażu "Przysięga milczenia na biblię i krzyż" w "Dużym Formacie". Sprawa miała mieć swoje zakończenie we wtorek w sądzie. Tak się jednak nie stało. Bo choć o godz. 9 rozpoczęła się rozprawa, wyrok nie został wydany. Jak mówi WP pełnomocnik rodziny pokrzywdzonego mec. Tomasz Płachtej, termin odroczono do 21 marca.
- Rodzina jest bardzo rozczarowana, przede wszystkim pokrzywdzony i jego matka, która bardzo go wspiera - zaznacza Płachtej. Dlaczego wyrok nie zapadł? Bo biegli nie wykonali jeszcze badania oskarżonego.
- Miejmy nadzieję, że do wyznaczonego terminu już biegli się wyrobią, bo badanie ma się odbyć pod koniec lutego. Wydawanie tej opinii trwa już cztery miesiące. Już trzy terminy z tego powodu zostały odroczone. To dziwne, bo ci biegli wcześniej byli bardzo sprawni. Nie znamy powodów, dlaczego tak jest, może to na przykład zdarzenie losowe - tłumaczy pełnomocnik rodziny Huberta.
Przyznał, że nawet sędzia był zdenerwowany, bo nie otrzymał żadnego pisma z informacją o niewydaniu opinii. - Dowiedzieliśmy się w sądzie, że badanie zostanie dopiero przeprowadzone - mówi Płachtej.
Jak dodaje, w imieniu rodziny Huberta zwrócił się też do kurii, w formie wezwania ugodowego. - Chcieliśmy to zrobić w formie nieeskalacyjnej, polubownej, ale oni odrzucili wszelką możliwość ugodowego rozmawiania, kwestionując jakąkolwiek swoją odpowiedzialność. Otrzymaliśmy negatywną odpowiedź na zadośćuczynienie - twierdzi.
Jednocześnie podkreśla, że bardzo ceni biskupa Andrzeja Czaję, który zareagował na sprawę w formie listu. - Oficjalnie wyraził ubolewanie. To mi się bardzo spodobało, cenię jego słowa. Ale działania kurii są sprzeczne z tym, co powiedział biskup - zaznacza Płachtej.
Zwraca uwagę na to, że "pokrzywdzony całą sprawę bardzo przeżywał i przeżywa cały czas". - Widać to było po jego zachowaniu w trakcie przesłuchań. Autentyczna krzywda, płacz i strach - były widoczne - zapewnia pełnomocnik rodziny. I podkreśla, że zależy mu na dobru pokrzywdzonego, żeby jego krzywdy zostały wynagrodzone, a mniej na stopniu surowości kary dla sprawcy.
Zobacz też: 66-letni kapelan molestował nieletnią pacjentkę
Kulisy sprawy
Jak czytamy w reportażu Anity Dmitruczuk w "Dużym Formacie", Hubert był religijnym nastolatkiem. Ksiądz M. nie wzbudzał w matce chłopca podejrzeń, w przeciwieństwie do jej przyjaciółki. W 2012 roku Hubert przyznał matce, że duchowny go skrzywdził. Wtedy kobiety postanowiły zaalarmować biskupa. Kuria zaproponowała pomoc psychologa, ten zaś miał namawiać Huberta i matkę do tego, by o wszystkim zapomnieli.
Kobiety nie powiadomiły służb, bo w procesie kościelnym, jak twierdzą, przysięgały na biblię i krzyż, przez co czuły się zobowiązane do zachowania milczenia. Ksiądz Sylwester Pruski, delegat opolskiego biskupa ds. ochrony młodzieży tłumaczył, że kuria nie zgłosiła przestępstwa do organów ścigania, bo poszkodowany tego nie zrobił.
Do czasu. Sprawa trafiła do prokuratury, kiedy M. nie był już księdzem. "Prawo polskie nie zna konstrukcji tzw. odpowiedzialności zbiorowej. Niemożliwe jest zatem, aby osoba prawna, Diecezja Opolska, ponosiła odpowiedzialność za - bez wątpienia haniebny i zasługujący na najsurowsze potępienie - czyn, jakiego dopuściła się osoba fizyczna. Ksiądz M. nie jest już duchownym Kościoła katolickiego, a za swe niegodziwe czyny został wieczyście wydalony ze stanu duchownego" - napisał adwokat opolskiej kurii.
Ksiądz M. przyznał się do winy, ale odmówił składania wyjaśnień.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl