ŚwiatBush nie zapomni Chirakowi?

Bush nie zapomni Chirakowi?


Te kraje Europy, które sprzeciwiały się wojnie z reżimem Saddama Husajna, starają się teraz udobruchać zwycięskie Stany Zjednoczone. Waszyngton może być
wspaniałomyślny, ale zapewne zachowa urazę wobec Francji, która
kierowała obozem antywojennym.

Bush nie zapomni Chirakowi?
Źródło zdjęć: © AFP

W ostatnich dniach Francja, Niemcy i Turcja podjęły próbę naprawy napiętych stosunków z Ameryką: wyraziły zadowolenie z upadku Saddama i zobowiązały się współpracować z USA w wielu sprawach, od odbudowy Iraku po Afganistan i NATO.

Najbardziej zmieniło się podejście Francji. Paryż przestał blokować w ONZ amerykańską propozycję zniesienia sankcji wobec Iraku i zaniechał sprzeciwu wobec przejęcia przez NATO kierowniczej roli w międzynarodowych siłach pokojowych w Afganistanie.

Dziennik "International Herald Tribune" napisał w czwartek, że prezydent Francji Jacques Chirac dał jeszcze jeden dowód elastyczności w kwestii powojennego statusu Iraku i zasygnalizował Białemu Domowi, iż Francja jest "otwarta" na propozycje przyznania NATO jakiejś roli w Iraku.

"Zmiana tonu jest zdumiewająca" - powiedział pewien dyplomata NATO.

Mimo to administracja George'a W. Busha znacznie cieplej niż do Francji odnosi się do Rosji, która dopiero w czwartek opowiedziała się za częściowym zawieszeniem sankcji ONZ wobec Iraku. Przed wybuchem wojny Rosja, tak samo jak Francja, groziła zawetowaniem w Radzie Bezpieczeństwa ONZ amerykańskiej rezolucji sankcjonującej podjęcie działań zbrojnych.

Jednak Waszyngton uważa, że to Paryż kierował kampanią antywojenną, wysyłając swego szefa dyplomacji w podróż po świecie z misją nakłaniania niezdecydowanych członków Rady, by głosowali przeciwko wojnie.

Urzędnicy administracji USA mówią też, że Waszyngton liczy na pomoc Rosji w przekonaniu Syrii, iż powinna współpracować z państwami koalicji antysaddamowskiej w likwidacji niedobitków starego reżimu irackiego i powściągnąć swą pomoc dla antyizraelskich ugrupowań radykalnych w Libanie i Autonomii Palestyńskiej.

Sprzeciw Turcji wobec planu, by wojska amerykańskie mogły zaatakować Irak także od północy, z terytorium tureckiego, zaszkodził - zdaniem niektórych - amerykańskim planom wojennym bardziej niż francusko-niemiecko-rosyjska blokada dyplomatyczna. Jednak sekretarz stanu USA Colin Powell już odwiedził Turcję, zaś Ankara zgodziła się dać swych żołnierzy do sił pokojowych w Iraku.

Gdy tylko w Iraku ustały walki, Paryż obiecał, że zajmie "pragmatyczną" postawę w poszukiwaniu sposobów odbudowy tego kraju. Jednak nie zdołało to naprawić szkód dyplomatycznych. Powell, często uważany za najbardziej proeuropejskiego członka administracji Busha, oświadczył we wtorek, że Francja poniesie bliżej nieokreślone konsekwencje swego oporu wobec amerykańskiej konfrontacji z Saddamem.

Federacja przemysłu francuskiego podaje, że jej firmy już odczuwają skutki nieprzyjaznej postawy USA.

Wiceprezydent USA Dick Cheney powiedział niedawno, że jego zdaniem, głównym celem Francji jest zahamowanie wzrostu potęgi Stanów Zjednoczonych. Ta opinia człowieka numer dwa w administracji USA tłumaczyłaby, dlaczego teraz Waszyngton tak podejrzliwie i chłodno odnosi się do Paryża.

Inny członek koalicji antywojennej, kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder, wygrał jesienią zeszłego roku wybory do parlamentu po części dlatego, iż deklarował sprzeciw wobec amerykańskich planów rozprawienia się siłą z Saddamem Husajnem. Wywołało to wtedy wściekłość Waszyngtonu. W ostatnich dniach Schroeder pogodził się z premierem W. Brytanii Tony Blairem, głównym sojusznikiem Busha w Europie, a wcześniej łagodził złe wrażenie, jakie w Waszyngtonie wywołały antyamerykańskie wypowiedzi niektórych ministrów niemieckich.

Dyplomaci mówią, że Waszyngton pragnie obecnie odbudować mosty do Berlina, po części po to, by izolować Francję.

Oficjele brytyjscy uważają, że Chirac zrozumiał obecnie, iż nie zdoła zjednoczyć Unii Europejskiej, ani nawet wąskiego grona jej państw założycielskich, w charakterze przeciwwagi amerykańskiego supermocarstwa.

Unia Europejska jest podzielona. Pięciu jej członków i 10 kandydujących do UE krajów Europy Środkowowschodniej poparło publicznie twardą politykę USA wobec Iraku.

Poirytowany Chirac publicznie skarcił kandydatów za niestosowne zachowanie, ale teraz Francja pragnie - jak się zdaje - zapobiec pogłębieniu się podziałów.

Za kilka dni Europa i Waszyngton otrzymają istotną wskazówkę co do dalszych zamiarów Francji. W najbliższy wtorek w Brukseli ma odbyć się, z inicjatywy Belgii, miniszczyt czterech państw, w tym Francji i Niemiec, poświęcony obronie europejskiej (czwartym uczestnikiem będzie Luksemburg).

Komentator "IHT" John Vinocur pisał w środę, że Chirac "znalazł się na skrzyżowaniu dróg" i musi postanowić, czy zamierza kontynuować próby ograniczania potęgi USA, czy też poprzestanie na zapewnianiu Francji czołowej pozycji w Europie.

Reuter pisze, powołując się na dyplomatów w Brukseli, że Paryż chce uniknąć uchwalenia przez miniszczyt jakiejkolwiek daleko idącej deklaracji niezależności Europy od Stanów Zjednoczonych.

Początkowo Francja i Niemcy były za utworzeniem w obrębie UE małej "grupy pionierskiej", która zainicjowałaby ściślejszą integrację militarną. Jednak dyplomaci mówią, że wobec szybkiego zakończenia wojny w Iraku termin miniszczytu, wybrany przez Belgię, okazał się niezbyt fortunny. W obecnej sytuacji, jak powiedział pewien dyplomata unijny, Paryż i Berlin "nie chcą, aby spotkanie brukselskie uchwaliło cokolwiek, co mogłoby urazić Brytyjczyków lub Amerykanów".(iza)

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)