Burmistrz podrzędnego miasta obraża marszałka senatu. Dlaczego? Bo może
Burmistrz Jersey City w bezpardonowy sposób zaatakował Stanisława Karczewskiego, nabijając sobie polityczne punkty. Zrobił to, bo polskie władze mogą być dziś bezkarnie upokarzane przez każdego. I same sobie na to zapracowały.
Wypowiedź Stevena Fulopa była niedorzeczna, prymitywna i głupia. Wykorzystując spór o lokalizację pomnika Katyńskiego w Jersey City, burmistrz miasta nazwał marszałka polskiego Senatu "białym nacjonalistą" (czyt: rasistą), antysemitą i negacjonistą - a potem, na dokładkę, także i "dupkiem". W ten sposób nie tylko obraził przedstawiciela polskich władz (jakiekolwiek by one nie były), ale też sprawił, że użyte przez niego słowa straciły swój sens. Jeśli antysemitą i negacjonistą Holokaustu może być Karczewski, to równie dobrze mógłby być nim każdy. Fulop - wnuk żydowskich imigrantów, którzy przeżyli Zagładę - powinien się więc wstydzić. Ale wstydził się pewnie nie będzie. Wręcz przeciwnie, będzie się raczej cieszył z łatwo zarobionych politycznych punktów.
Ta sprawa w pełni pokazuje nędzę pozycji Polski i to, jak złą reputacją cieszymy się za granicą. Dorobiliśmy się łatki antysemitów, a dla zagranicznych polityków - nawet tak małego formatu jak Fulop - staliśmy się nadzwyczaj wygodnym chłopcem do bicia. Krajem, którego nie trzeba szanować.
I nie, nie jest to konsewkecja tego, że pod rządami PiS Polska zaczęła płynąć pod prąd, zaczęła asertywnie walczyć o swój interes czy naruszyła jakiś porządek. Prawdziwy powód jest "arcyboleśnie prosty". To przede wszystkim pokłosie jednej, idiotycznej, absolutnie bezsensownej ustawy: ustawy o IPN. Oczywiście, pomogły w tym takie hity, jak ustawy sądowe, pobłażanie nacjonalistom, czy ksenofobiczne wypowiedzi rządzących, dzięki którym Polska zaczęła jawić się jako państwo obce, nieprzystające do cywilizowanych standardów. Lecz podpisanie ustawy o IPN było bombą, która ten brud rozstrzeliła na cały świat - a szczególnie tam, gdzie najbardziej zależy nam na dobrej opinii. Gorliwe próby "tłumaczenia" zmian przez polskich polityków tylko potęgowały to wrażenie obcości.
O tym, jak fatalnie odbierana jest Polska w USA najlepiej świadczy to, że w ostatnim czasie w amerykańskim Kongresie powstały nie mniej niż cztery listy krytykujące nasz kraj, niektóre w bardzo ostrych tonach. Sprawiliśmy, że nawet w czasach skrajnej polaryzacji, amerykańskich polityków obydwu partii połączyło "zaniepokojenie" co do sytuacji nad Wisłą. Zdobywają w ten sposób łatwe polityczne punkty, przy minimalnym koszcie. Podobnie zresztą jak wtedy, kiedy krytykują inne niepopularne państwa i reżimy. Czy może więc dziwić, że z okazji nie skorzysta młody, cyniczny i aspirujący polityk z nowojorskich przedmieść?
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl