Buntowniczki bez wyboru
Pracownice Zakładu Odzieżowego „Omex” w Głuchołazach zagroziły wczoraj prezesowi, że nie wrócą do pracy, póki nie dostaną zaległych pensji.
Od stycznia dostałyśmy zaledwie 400 złotych - bulwersują się. - Szefostwo płaci nam w ratach, po 50 złotych. Jak mamy za to utrzymać rodziny?
Robert Goryczka, prezes spółki, tłumaczy, że zalega z wypłatą pensji za styczeń, bo ma niesolidnego kontrahenta. Firma z Białegostoku jest mu winna kilkadziesiąt tysięcy złotych. - Proszę innych producentów, by szybciej regulowali swoje należności, to, co dostanę, wypłacam załodze - mówi prezes. - Ale i tak wciąż jest niezadowolona.
Wyjaśnienia nie przekonują pracownic, które postanowiły, że do pracy będą przychodzić, ale nie zamierzają nic robić, póki nie zobaczą swoich wypłat. Goryczka polecił więc wyłączyć im światło i ogrzewanie. Rozmawiać z nimi nie chce, bo twierdzi, że go zakrzyczą. - Prezes nas zwodzi - twierdzi pani Janina. - Już nie raz obiecywał, że lada chwila zapłaci, i kazał w soboty odpracowywać przestoje. Gdy w lutym się zbuntowałyśmy, trzy najgłośniej pomstujące koleżanki zwolnił dyscyplinarnie.
W założonym pięćdziesiąt lat temu „Omeksie” pracuje 130 ludzi. W latach 80. firma, specjalizująca się w szyciu męskich płaszczy i kurtek, zatrudniała tysiąc osób. W 2000 roku została sprywatyzowana. Teraz szyje także odzież lekką, w tym damską, głównie do Niemiec, Holandii i Anglii. Załoga zarabia po 560 zł na rękę.
- Zamówienia są, produkcja idzie pełną parą, pieniędzy nie ma, a prezes mówi, że mamy się cieszyć, że w ogóle mamy pracę - denerwuje się pani Halina, szwaczka z 27-letnim stażem. - W lutym dał nam po dwie zimowe kurtki, miałyśmy je sprzedać, żeby mieć na chleb. Kto je od nas kupi wiosną?
Robert Goryczka utrzymuje, że ludzie nie czują powagi sytuacji. Każdy dzień przestoju to dla spółki strata 16,5 tys. zł. - Poza tym, jeśli w terminie nie wykonamy zlecenia, stracimy wiarygodność - dodaje. - A jak zagraniczni kontrahenci odejdą, nie znajdę w Polsce rzetelnego odbiorcy i panie stracą zatrudnienie. Ale one chyba tego nie rozumieją.
Kobiety narzekają, że od trzech miesięcy nie opłaciły rachunków za mieszkanie i media, jedzenie kupują „na zeszyt”. Z opieki społecznej zasiłek im się nie należy, bo przecież pracują.
- Domagamy się, żeby przyjechał właściciel z Bytomia - żądają kobiety. - Jak długo mamy wydzwaniać do prezesa, pytając, kiedy wreszcie dostaniemy pensje? Na razie zalegają nam po 700 złotych. Szwaczki chciały już odejść do konkurencyjnej firmy za porozumieniem stron, ale szefostwo podobno się nie zgodziło. Same boją się zwolnić, bo stracą prawo do pełnego zasiłku dla bezrobotnych lub świadczeń przedemerytalnych.
- Współczuję, że załoga nie ma z czego żyć, ale odmawiając pracy, nic nie zdziała - mówi Goryczka. - Nie mogę wynegocjować przesunięcia płatności. A niesolidną firmę z Białegostoku podałem do sądu. Prezes twierdzi, że w piątek wypłaci kolejną ratę pensji, choć jeszcze nie wie, w jakiej wysokości. - O 6.00 rano przyjdziemy do pracy - mówiły wczoraj kobiety. - Posiedzimy do 15.00 i wrócimy do domów.
Joanna Forysiak