Bunt Żeligowskiego - "zielone ludziki" Piłsudskiego w Wilnie
• 8 października 1920 r. gen. Lucjan Żeligowski wypowiedział posłuszeństwo Józefowi Piłsudskiemu
• Dowódca na czele zbuntowanych oddziałów ruszył na Wilno, które zajął 9 października 1920 r.
• Cała operacja była inscenizacją, której celem było zatrzymanie Litwy w polskich rękach
• Zastosowany fortel został nazwany ''metodą Żeligowskiego''
• Akcję Żeligowskiego można traktować jako operację wojskową z wykorzystaniem tzw. "zielonych ludzików"
29.03.2016 17:56
• 8 października 1920 r. gen. Lucjan Żeligowski wypowiedział posłuszeństwo Józefowi Piłsudskiemu
• Dowódca na czele zbuntowanych oddziałów ruszył na Wilno, które zajął 9 października 1920 r.
• Cała operacja była inscenizacją, której celem było zatrzymanie Litwy w polskich rękach
• Zastosowany fortel został nazwany ''metodą Żeligowskiego''
• Akcję Żeligowskiego można porównać do operacji wojskowych z wykorzystaniem tzw. "zielonych ludzików"
Tak generał Lucjan Żeligowski pisał na kartach książki "Wojna w roku 1920. Wspomnienia i rozważania" o dramatycznych wileńskich wydarzeniach: ''Po bardzo suchym i oficjalnym ukłonie generał angielski powiedział: - Jakim prawem zajął Pan Wilno? Ja. – Zająłem Wilno i cały ten kraj dlatego, ażeby bronić praw ludności i dać jej możność powiedzenia czego chce. Ang[ielski] Generał – My, przedstawiciele państw Ententy, jesteśmy tu i zabezpieczamy te prawa. Ja. – Nie, na to zgodzić się nie mogę. Ludność sama zadecyduje o swych losach. Ang[ielski] Gen[erał] – Więc Pan nie uznaje państw Ententy i Pan nie uznaje prawa międzynarodowego? Ja. – Jesteśmy z największym uznaniem dla państw Ententy. Lecz na próżno pan nazywa te szacherki, które się odbywają w Wilnie i Kownie, prawem międzynarodowym. Właśnie to prawo ja dążę zabezpieczyć. Ang[ielski] Gen[erał] – A na kimże się Pan oprze? Ja. – Na ludności i własnych karabinach. Ang[ielski] Gen[erał] ironicznie – A skąd żeście te karabiny otrzymali? Ja. – Na pewno nie od p.
Llloyda George’a i jego przyjaciół. Nasze rozmowy nie prowadzą do żadnego celu. Proszę Panów jutro do godziny 12-tej opuścić Wilno''. Tymi słowami zakończyła się rozmowa generała Żeligowskiego z szefem angielskiej misji wojskowej.
"Buntownik" z wyboru
8 października 1920 r. o 6 rano Żeligowski wydał rozkaz do podległych mu żołnierzy do marszu na Wilno. Wysłał depeszę do dowództwa 3 Armii Wojska Polskiego o wypowiedzeniu posłuszeństwa, zwolnieniu go z obowiązków i objęciu dowództwa nad ''zbuntowanymi'' żołnierzami z Wileńszczyzny. Dowódca 3 Armii, generał Władysław Sikorski natychmiast nadał meldunek do Naczelnego Dowództwa WP o treści, która przeszła do historii: ''Wobec najwyraźniejszego buntu ze strony gen. Żeligowskiego i jego oddziałów upraszam Naczelne Dowództwo o możliwie szybką decyzję, jak mam wobec całej sprawy postąpić''. ''Zbuntowani'' Polacy bez problemów posuwali się do przodu, spychając słabe litewskie posterunki. Na wieść o postępach polskiego wojska, z miasta ewakuowały się w panice najwyższe władze litewskie. Litwini zostawili władzę nad miastem misji alianckiej. Chciała ona uczynić Wilno wolnym miastem. 9 października 1920 r. o godzinie kwadrans po drugiej, do miasta wkroczyli pierwsi ''buntownicy''. Generał wspominał: ''W całym mieście
zapanował bezgraniczny entuzjazm. Cała ludność wysypała na ulice. Pieśni, okrzyki i płacz mieszały się ze sobą. Z wojska i ludzi powstał jeden wielki tłum. Każdy chciał coś mówić, coś ofiarować drugiemu. Szeregi stanęły. Żołnierzom całowano ręce, ściskano, obejmowano konie''.
''Buntownik'' obwołał się dowódcą wojsk tzw. Litwy Środkowej i obwieścił, że staje w interesie mieszkańców tych ziem. Za głównych winowajców bieżącej sytuacji uznał państwa ententy. Obiecywał zbrojne wyzwolenie spod władzy Litwinów. Obwieścił, że o przynależności politycznej Wilna i ziem Litwy Środkowej zadecyduje w przyszłości sejm ustawodawczy, a tymczasowo będą zarządzać nim obywatele tego kraju, czyli Tymczasowa Komisja Rządząca.
"Takich rzeczy się nie rozkazuje"
1 października 1920 r. generał Lucjan Żeligowski spotkał się z Józefem Piłsudskim w Białymstoku. Rozmowa odbyła się w wagonie pociągu. ''Łatwo mi było z nim rozmawiać – rozumowaliśmy wileńskimi kategoriami. […] Marszałek tak ocenił sytuację: ani państwa koalicji, ani Liga Narodów, ani Rząd i społeczeństwo polskie nie rozumieją sprawy Litwy. Wszyscy chcą pokoju i nikogo sprawa ani Litwy, ani Wilna nie obchodzi. Premier polski już prawie oddał w Spa Wilno Waldemarasowi. Jeżeli teraz Wilna nie uratujemy, to historycy nam tego nie darują. Mało tego. Musimy uczynić wysiłek, ażeby odbudować Litwę historyczną. Zrobić to tylko może sama ludność za pomocą Litewsko-Białoruskiej Dywizji. Lecz trzeba, ażeby ktoś wziął na siebie całą sprawę. Trzeba zorganizować powstanie''. Piłsudski ostrzegał Żeligowskiego, że cała akcja jest bardzo ryzykowna: ''Może przyjść chwila, że Pan będzie miał przeciwko sobie nie tylko opinię świata, lecz i Polski. Może nastąpić moment, że nawet ja będę zmuszony pójść przeciwko Panu. Trzeba
będzie wziąć wszystko na siebie. Tego ja nie mogę rozkazywać. Takich rzeczy się nie rozkazuje''.
Marszałek wybrał generała lojalnego, bez politycznych ambicji, który pochodził z Wileńszczyzny. Był pewny, że jest on idealną osobą do wykonania tej specjalnej i bardzo ryzykownej misji. Całość sam zainicjował i wyreżyserował od początku do końca. Nie mógł oficjalnie wystąpić i zająć Wilna, gdyż takie działanie zostałoby uznane za przejaw polskiego imperializmu. Musiał użyć wybiegu i nadać akcji pozory ''oddolnej'' inicjatywy. Żeligowski nie od razu powiedział ''tak!''. ''Wahałem się. Nie chciałem brać na siebie tak wielkiego zadania. Chciałem wyjaśnić, czy jest jeszcze jaka inna możliwość do odebrania Wilna. Powiedziano, że nie. Jeżeli nie zajmiemy, zginie dla nas na zawsze. Zgodziłem się'' – wspominał po latach. Piłsudski po zgodzie Żeligowskiego zajął się ustalaniem kolejnych szczegółów akcji.
Powołano 3 Armię pod dowództwem gen. Władysława Sikorskiego. W jej składzie znalazła się tzw. grupa ''Bieniakonie'', której dowódcą został Żeligowski (ok. 14 tys. żołnierzy). Osłonę zapewniała jej 3. Armia Sikorskiego (50 tys. żołnierzy). Polacy mieli kilkukrotną przewagę nad Litwinami. Piłsudski na odprawie z żołnierzami grupy tłumaczył im jak wielkie wyzwanie stoi przed nimi: ''Za naszą krew narzucili nam linię Curzona. Polska ma się skończyć gdzieś pod Grodnem. Wy jesteście z tych stron, macie w ręku broń, idźcie do domów. W Wilnie jest młodzież. Ona rozumie, ona wam pomoże. Za wasze czyny nie mogę wziąć odpowiedzialności ja, jako Naczelny Wódz państwa polskiego, ani Wam dać rozkazu. Uczynicie to na własne ryzyko i odpowiedzialność''. Wieczorem 7 października Piłsudski był już w Warszawie. Informacje o sytuacji na froncie z Litwą miał przekazywać Sikorski, który został wtajemniczony w plan całej akcji. Otrzymał on rozkaz, żeby jego oddziały nie prowadziły żadnych działań 8 października. Przygotowano
również polityczną stronę akcji. Sformowano Tymczasową Komisję Rządzącą, która miała rządzić planowaną tzw. Litwą Środkową. ''Zielone ludziki'' Piłsudskiego były gotowe do działania.
Metoda Żeligowskiego
Zajęcie Wilna wywołało reakcje łatwe do przewidzenia. Nikt nie uwierzył, że jest to ''bunt'' lub ''powstanie'', ale gwałt ze strony Polski. Polski rząd miał duży problem z akcją, gdyż Piłsudski tego kroku z nim nie konsultował, a w kulisy było wtajemniczone tylko wąskie grono osób. Dlatego oficjalnie potępił akcję. Podobnie uczynili przedstawiciele Ententy, Niemiec i Ligi Narodów. Wejście ''buntowników'' spotkało się natomiast z aplauzem miejscowej ludności polskiej oraz polskiego społeczeństwa. Ostatecznie akcja ''zielonych ludzików'' Piłsudskiego przyczyniła się do przyłączenia Wilna do Polski. Okazała się skuteczna - pragmatyczny Piłsudski cel swój osiągnął. Zachód zareagował tylko słownie, siły jednak nie użył. Słusznie pisze Dariusz Fabisz, ''że politykom zachodnim (inaczej niż Piłsudskiemu) zabrakło odwagi i stanowczości, a może nie do końca byli przekonani co do swoich racji. Ograniczyli się wyłącznie do protestów werbalnych''.
Polscy żołnierze w Wilnie, 1920 r. fot. Wikimedia Commons
Żeligowskiemu - wzorowemu przecież żołnierzowi - przypięto metkę ''buntownika''. On sam uważał ją za bardzo niesprawiedliwą i nigdy nie wybaczył Sikorskiemu użycia pod jego adresem tego słowa. Wylano na niego wiadro pomyj, nazywając go epitetami takimi jak ''bandyta'' czy ''krwawy generał''. Litwini uważali go za agresora i krwawego zbrodniarza, porównując go później nawet ze Stalinem i Hitlerem. Nienawidzili Marszałka i generała tak bardzo, że podobno ''psom i świniom nadawali imiona Piłsudski i Żeligowski''. Na europejskich salonach dyplomatycznych w dwudziestoleciu międzywojennym funkcjonowało określenie ''metoda Żeligowskiego'', której sens można porównać ze współczesnym sformułowaniem "zielone ludziki". Czy było warto to wszystko zrobić? Żeligowski nie miał wyrzutów sumienia.
Mateusz Staroń dla Wirtualnej Polski
Podczas pisania tego tekstu korzystałem głównie z książki Dariusza Fabisza ''Generał Lucjan Żeligowski 1865-1947. Działalność wojskowa i polityczna''.