"Brzydszy, ale mądrzejszy". Taki jest Rytel cztery miesiące po nawałnicy
Niektórzy wciąż nie mogą wrócić do własnych domów, a zimę spędzą w przyczepach. Drogi rozjeżdża ciężki sprzęt, który każdego dnia wywozi z lasów tony drewna. - Chcemy, żeby życie powróciło jak najszybciej - mówi sołtys Rytla. Sprzątanie ma potrwać jeszcze dwa lata, las odrośnie za sto.
Każdego dnia przez Rytel przejeżdża nawet 60 ważących 40 ton ciężarówek. - Drogi nam się rozpadają - mówi bezradnie Łukasz Ossowski, sołtys Rytla, a trzeba wywieźć jeszcze dwa miliony metrów sześciennych drewna.
Jeszcze trudniej mają mieszkańcy osiemnastu osad wokół Rytla. Aby do nich dotrzeć, trzeba przejechać parę kilometrów leśnymi, nieutwardzonymi drogami. Tamtędy codziennie przejeżdżają dziesiątki harwesterów. Do tego padający śnieg, deszcz i powstające błoto. Przejechać osobowym samochodem jest niezwykle trudno. - Nasze drogi wyglądają jak drogi poligonowe - stwierdza Ossowski.
Życie wraca powoli
Trzy rodziny z Rytla nie spędzą zimy w swoich domach. Zabrakło pieniędzy lub odpowiednich dokumentów, żeby je odbudować. Kolejne kilkadziesiąt rodzin zdążyło odbudować dachy, ale resztę prac muszą odłożyć na wiosnę. Zimę spędzą w domach w stanie surowym. Sprzątanie po nawałnicach trwa nieprzerwanie od sierpnia.
- Rytel na pewno jest brzydszy, ale też mądrzejszy i bardziej zjednoczony - przyznaje sołtys. - Często jest tak, że w momencie krytycznym ludzie się jednoczą, a potem znowu kłócą. Tutaj solidarność trwa - stwierdza. Ludzie od początku pomagali sobie nawzajem przy odbudowywaniu domów, sprzątaniu ulic.
Wichura zabrała las i pieniądze
Lasy państwowe radzą sobie z wiatrołomami sprawnie: wynajmują firmy, które sprzątają zniszczony las, a drewno sprzedają. Problem pojawia się, gdy las jest prywatny.
- Prywatny las traktowało się jak lokatę bankową - tłumaczy Ossowski. - Gdy potrzebny był zastrzyk gotówki, to właściciel lasu zwracał się do starostwa o pozwolenie na wycinkę. Zgodę dostawał, był tylko warunek, że musi zasadzić nowe drzewa. Takie osoby sprzedawały drewno i dostawały kilkadziesiąt tysięcy złotych - opowiada sołtys. Nagle ich "lokata" przestała istnieć.
Wiatrołomy trzeba jak najszybciej wywieźć i oczyścić. Takie drewno nie nadaje się już do wykorzystania jako drewno konstrukcyjne. Poza tym im później się je wywiezie, tym jego wartość jest mniejsza - drewno sinieje, a na wiosnę będzie mogło zostać wykorzystane już tylko na opał. - Ceny spadły drastycznie - potwierdza Ossowski. - Zamiast dwustu złotych za metr sześcienny, teraz można dostać sto - informuje sołtys. Doliczyć trzeba też prace harwestera, która kosztuje niemało, więc końcowy zysk jest bardzo niewielki. Ludzie stracili oszczędności.
Wydarzyło się coś, czego nikt nie odwróci
Mimo wszystko, po czterech miesiącach od nawałnicy, sołtys zauważa na twarzach mieszkańców uśmiechy. Ludzie pytają się nawzajem czy ktoś potrzebuje jakiejś pomocy. - To jest dla mnie budujące - cieszy się Ossowski. Jak mówi, ta nawałnica wszystkich czegoś nauczyła. Przede wszystkim była lekcją pokory.
Pozostaje jednak poczucie straty. - We wszystkich nas jest zadra, że wydarzyło się coś, czego nie odwrócimy. Ludzie dzień po katastrofie szli na skraj lasu i płakali - wspomina Osssowski.
Porządkowanie lasów wokół Rytla potrwa dwa lata. Drewno musi zostać wywiezione, teren przeorany, a potem trzeba będzie czekać rok, aby nasadzić nowy las. To stanie się jesienią 2019 roku. Do stanu sprzed wichury las wróci po stu latach. Rytel ucierpiał podczas sierpniowych nawałnic najbardziej.