Bruncz: "W dobie koronawirusa Wielkanoc jest szczepionką dla życia"
Przeżywanie Wielkanocy – szczególnie teraz, podczas epidemii koronawirusa – nie jest ucieczką w jakiś religijny matrix. Przeciwnie, jest poważnym potraktowaniem śmierci z całym jej dramatem i nieuchronnością, ale jednocześnie respiratorem nadziei i pochwałą kruchego życia – pisze, podczas tych innych niż wszystkie świąt, Dariusz Bruncz.
Krytycy chrześcijaństwa przekonują, że biblijne opowieści o zmartwychwstaniu Chrystusa są niespójne, dziurawe jak ser szwajcarski oraz że nikt, kto ma jakieś pojęcie o naukach przyrodniczych, nie powinien wierzyć w mrzonki o powstaniu z martwych. Relacje ewangelistów o zmartwychwstaniu nie przeszłyby próby ognia dociekliwych śledczych – za bardzo się od siebie różnią i chodzi nie tylko o odmienne perspektywy, ale o niezgodne ze sobą informacje.
Do tego dochodzi fakt, że w Nowym Testamencie – może z wyjątkiem krótkiego passusu z Ewangelii Mateusza i apokryficznej Ewangelii św. Piotra – nie ma żadnego szczegółowego opisu, jak tak naprawdę wyglądało to zmartwychwstanie. Pusty grób, który wizualizują konstrukcje mniej lub bardziej artystyczne w wielu kościołach, jest większym wyzwaniem niż ułatwieniem w mówieniu o Wielkanocy. A już z pewnością nie jest żadnym dowodem, bo zmartwychwstanie to nie kwestia matematycznych obliczeń, ale zaufania.
Dla wszystkich chrześcijan bez wyjątku – katolików, ewangelików czy prawosławnych, liberałów czy konserwatystów, gorliwych czy mniej praktykujących – rozstrzygające jest stwierdzenie św. Pawła: Jeśli nie ma zmartwychwstania, daremna jest wasza wiara.
Zobacz też: Wielkanoc 2020. Jak wygląda Wielkanoc na świecie?
Rzeczywiście, jeśli nie było zmartwychwstania, Jezusa należałoby zaliczyć do grona mniej anonimowych bożych szaleńców, któremu jakoś się udało, bo kariera wielu innych przed nim i po nim, kończyła się zanim się naprawdę zaczęła.
Jeśli nie było zmartwychwstania to wszystkie ceremonie, tradycje, choćby najwspanialsze katedry można przekształcić na świątynie zachwytu nad ludzką wyobraźnią. Jeśli nie było zmartwychwstania to relacje ewangelistów należałoby potraktować jako religijne opowieści o zombie ze starożytności i rozpłakać się w dolinie zeschniętych kości, o której mówi starotestamentowy Ezechiel. Bez zmartwychwstania wpisanego w krzyż po prostu nie ma chrześcijaństwa i zostają metafizyczne popłuczyny tudzież niechlubna historia prześladowań religijnych.
W tym wszystkim nie jest ważne, w jaki sposób to się stało w przypadku Jezusa albo jak to będzie wyglądało w przypadku nas wszystkich. Decydująca jest treść, co właściwie zmartwychwstanie oznacza. Bo co oznacza śmierć – wszyscy doskonale wiedzą. Szczególnie w te święta wielkanocne okrutnie i dotkliwie pokazała to pandemia koronawirusa, kiedy w kawałki rozsypuje się życie ludzi – jedni tracą bliskich lub umierają w samotności, a drudzy tracą prace i perspektywy życia. Czasami to i to.
Niektórzy mają wręcz wrażenie, że dotychczasowe życie (sprzed epoki wirusa) przypomina jakby początkowe sceny z kultowego filmu "Matrix", gdy Neo odkrywa, że wszystko, co się działo do tej pory, nie było nierzeczywiste i nagle dopada nas "rzeczywista rzeczywistość" czterech ścian, trudności komunikacyjnych i rwących się relacji tudzież depresyjnej nudy.
Trwającą już od miesiąca narodową samoizolację można też postrzegać w odwrotny sposób, że oto teraz trwamy w jakimś absurdalnym matriksie i czekamy na wolność, powrót do tego, co było: pewności, regularności i trochę mniejszego zbioru niewiadomych w naszym życiu. Ale czy właśnie pandemia nie ukazała tymczasowości i prowizoryczności wielu naszych konstrukcji?
Podobnie jest i z Wielkanocą i jej głównym przekazem, bo chyba nikt poważnie traktujący siebie i święta, nie powie, że Wielkanoc to kurczaczki, czekoladowe zajączki i domowy żurek z białą kiełbasą. Przeżywanie Wielkanocy – szczególnie teraz, gdy pytania o sens wlewają się nachalnie do naszych głów – nie jest ucieczką w jakiś religijny matrix ani zagłaskiwaniem tego, co nieuniknione.
Wręcz przeciwnie, jest poważnym potraktowaniem śmierci z całym jej dramatem i nieuchronnością, ale jednocześnie respiratorem nadziei i pochwałą kruchego życia, docenieniem i radością z tego, co mamy i kogo mamy, może też tęsknotą za tym, co było i może będzie.
W dobie koronawirusa Wielkanoc nie może być niczym innym jak szczepionką dla życia. Dla wierzących jest wybudzeniem ze snu rzeczy pozornych i apelem, aby jeszcze życzliwiej objąć i ucałować życie. Niewierzący – z pełnym szacunkiem wobec ich sceptycyzmu i odrzucenia wielkanocnego orędzia – nie są jednak wykluczeni i pozostawieni sami sobie. Jakkolwiek Wielkanoc wydawać im się może ckliwą opowiastką z amerykańskich superprodukcji, to ma jednak w sobie potencjał do twórczego wyrwania się ze spirali rezygnacji.
Dobrej Wielkanocy. Wszystkim.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.